Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wedle etyki i metodyki tego zawodu mogłoby to zaburzyć dalszy proces psychoterapeutyczny. Lecz amerykański aktor Jonah Hill, znany głównie z ról komediowych („Moneyball”, „Wilk z Wall Street”, „Nie patrz w górę”), prawdopodobne ma go już za sobą. Dlatego, jako wyraz fascynacji i wdzięczności, stworzył filmowy portret Phila Stutza. Chwilami można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z promocją jego kosztownych sesji i poczytnych książek z gatunku „jak żyć”. Jednakże rozmowy obu panów przed kamerą, kręcone z przerwami dwa lata, przynoszą coś więcej niż wykład na temat skuteczności metod nowojorskiego guru.
- „STUTZ” – reż. Jonah Hill. Prod. USA 2022. Netflix.
W „Stutzu” wiele fraz brzmi niczym to, co zazwyczaj serwują nam specjaliści od rozwoju osobistego. Usłyszymy więc o piramidzie gwarantującej „siłę życiową”, o naszym wewnętrznym cenzorze, wypieraniu negatywności, motywacyjnej koncepcji „sznura pereł” czy psychoanalitycznym „cieniu”. Sędziwy rozmówca Hilla łączy w sobie mentora z performerem i zapewne wiele udało mu się zbudować na tej charyzmie. Ale mimo sceptyczności wobec jego gwiazdorstwa chciałoby się wierzyć temu, co w filmie o psychoterapeucie (i psychiatrze) mówi jego pacjent. Że w czasach, kiedy wszyscy gadają w kółko o sobie, a prawie nikt nie słucha, Stutz ze swoją wrodzoną uważnością i skupieniem na pojedynczym człowieku wart jest każdych pieniędzy. Hill-reżyser na tym nie poprzestaje i postanawia odwrócić dotychczasowe role.
Bywa, że przywołuje własne problemy psychiczne, związane z nadwagą czy śmiercią brata, a nawet w pewnym momencie zaprasza na plan własną matkę, by sprowokować do zwierzeń swego psychoterapeutę. Kumpelska pogawędka, prowadzona często rubasznym tonem, raz po raz skręca w rejony podwójnie osobiste. Stutz – samotny, chory na Parkinsona siedemdziesięciopięciolatek – odnajduje się w roli pacjenta. Mówi o swoich lękach i wyparciach, o toksycznych relacjach rodzinnych i bezbronności wobec choroby. Bo psychoterapeuta to też człowiek, a jego ciało nie kłamie. Zazwyczaj schowany, skoncentrowany na cierpieniu innych, w dokumencie Hilla zdaje się potwierdzać obiegową tezę o psychoterapeutycznych czy demaskatorskich właściwościach kamery. Choć nie dajmy się temu zwieść – mówi w pewnym momencie twórca dokumentu.
CO OBEJRZEĆ W WEEKEND: Nowości na VOD poleca co tydzień Anita Piotrowska, krytyczka filmowa „Tygodnika” >>>
Najciekawszy bowiem „Stutz” wcale nie jest wtedy, kiedy ktoś się w nim zwierza, próbuje polemizować czy komuś schlebiać. Ani tym bardziej wówczas, gdy sam film próbuje być seansem coachingu. Czasami zdradza wprost swoje intencje, zdaje sobie sprawę z filmowych ograniczeń, odsłania niedoskonałą „kuchnię”. Bo robiąc dokument o psychoterapii, tym bardziej o własnej, trudno być stuprocentowo uczciwym. Świetnie z tego wybrnął Paweł Łoziński w nakręconym z innej pozycji „Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham” (2016), dostępnym na wielu serwisach VoD. Hill, który zdążył już udowodnić swój reżyserski profesjonalizm fabułą „Najlepsze lata” (2018), tym razem, stojąc po obu stronach kamery, celowo obnaża swój „nieprofesjonalizm”. Przyznaje się do kłamstw, to znów demistyfikuje filmową iluzję, jaką uprawia w dokumentalnym „Stutzu”. Chociaż i to musiało zostać przewidziane w scenariuszu, pokazuje całą niezręczność bycia jednocześnie twórcą i tworzywem.
CZYTAJ WIĘCEJ
10 NAJLEPSZYCH FILMÓW ROKU WEDŁUG „TYGODNIKA POWSZECHNEGO”. Kino japońskie, amerykańskie, a może francuskie? Który film jest numerem jeden? Sprawdź najlepsze filmy roku i zobacz, gdzie na VOD można je oglądać >>>
Szkoda, że epilog, a właściwie doklejony happy end, temu przeczy, naginając wszystko pod wspomnianą wyżej tezę. Zaprzecza także filozofii Stutza, który nagminnie przestrzega przed robieniem z życia „idealnej fotki” i poszukiwaniem cudownych na nią recept. Zamiast optymistycznej puenty wystarczyłyby klasyczne zbliżenia – zarośniętej twarzy Hilla i pobrużdżonej Stutza. One mówią tutaj więcej niż słowa. Zwłaszcza gdyby pokazać je dla odmiany w kolorze, na przekór zastosowanej w tym dokumencie czarno-białej, uszlachetniającej stylizacji.
Jedna rada na pewno się przyda: oglądajmy ten film z lektorem albo w oryginale. Byle bez napisów, które na Netfliksie żyją osobnym życiem i „supervisor”, czyli superważna funkcja w psychoterapii, został tu przetłumaczony jako… „opiekun”. Nawet w filmie traktującym ten temat dość swobodnie i mówionym potocznie – musi razić.