Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Styczeń”, burknęłam pod nosem, wchodząc na siłownię i widząc tam tłum ludzi, zajęte szafki i kolejki do prysznica. Kiedyś czytałam o tym zjawisku tylko w gazetach, od jakiegoś czasu obserwuję je na własne oczy. Mniej więcej od wtedy, kiedy regularny sport zagościł w moim życiu, czyli od niedawna. Wciąż wydaje mi się to trochę wstydliwe, niezbyt sprawnie wyginam grzbiet na gimnastyce, nieśmiało używam maszyn, bo pamiętam spektakularny upadek z bieżni, oraz nie umiem regulować wysokości roweru i niezmiennie myślę, że od tych treningów można umrzeć. Podglądam niedyskretnie, jak inni zanurzają rękę, pływając na plecach, bo do niedawna znałam tylko plażową żabkę. A jednak chodzę, próbuję. Dużo mnie kosztowała zmiana podejścia i danie sobie przyzwolenia, by się na tym po prostu nie znać, próbować, stawiać niedoskonałe kroki. Traktować jak zabawę, która ma wyższy cel.
Ruszać się nie wbrew sobie i nie tylko w styczniu, na stałe i z przyjemnością. Nie wiem, czy osiągnęłam ten stan, ale dorobiłam się ideologicznego (teologicznego może również?) uzasadnienia. Jest wiele powodów, żeby uciekać od ciała. Od ciała uciekają dorastające dziewczynki, bo nagle zaczyna być nie swoje i zwracać niepożądaną uwagę, o czym znakomicie w „Dziewczyństwie” pisała Melissa Febos. A już najbardziej uciekają wtedy z WF-u, używając magicznej frazy „mam okres”. Tak naprawdę unikają oceny – zarówno nauczycielskiej, jak i koleżeńskiej.
Uciekają więc młodsze, ale też i starsze kobiety, bo ciało wiecznie jest „nie takie”. Tu czegoś brakuje, w innym miejscu jest nadmiar. Walczymy, poprawiamy, ale wciąż niezadowolone. Uciekamy, bo to próżne zbyt, by się tym przejmować, bo to sprawy błahe, a są przecież ważniejsze. Nie zauważamy, ile to ciało może, ile nam daje i umożliwia. Nie zauważamy, póki jest sprawne. Aż nagle ciało dopada i przypomina, że nie ma nas bez niego. Przynajmniej nie w tym świecie i nie na razie. Wcielić się w siebie – taki mam nowy projekt, nowy cel.
Upomnienie się ciała o naszą uwagę nie musi być dramatyczne. Wystarczy, że jest zawsze niewyspane, czym atakuje i nasze myślenie, i cierpliwość. To życie na kredyt zaciągany u nas samych, zgadzających się na pęd, stres, bezruch i niedospanie. Moje oświecenie „pod Damaszkiem” wyglądało tak, że w popłochu szukałam przepisu, jak zoptymalizować swoje dni, by wycisnąć z nich jeszcze więcej. Była szansa na kolejny ekscytujący projekt, ale kończyły się siły. Szukałam więc rad, jak zarządzać czasem, żeby się szybko dowiedzieć, że tylko sobą w czasie można zarządzić. Rada jednak wytrąciła mnie zupełnie z ówczesnego trybu. „Jeśli nie śpisz 7-8 godzin, nie jesz regularnie i w miarę zdrowo oraz nie uprawiasz choć trochę sportu, to czym ty chcesz zarządzać?” – pytała z internetowego filmiku Ola Budzyńska, ówcześnie znana jako przedsiębiorczyni internetowa Pani Swojego Czasu. To nie kryptoreklama, Budzyńska zmieniła życie i nie prowadzi już tamtej działalności, moja wdzięczność jednak trwa. A z drugiej strony wstyd trochę, żeby do zrozumienia takich rzeczy prawie czterdziestolatka potrzebowała internetowego filmiku.
Czytanie z ciała
Osiem godzin snu wydawało się poza zasięgiem, choć jedyną przeszkodą byłam ja sama i przekonanie, że są rzeczy ważniejsze. A potem nastąpiło trudne do wytłumaczenia nawrócenie, nieco pod osłoną pandemii, zdalnej pracy i wyciszenia zobowiązań zewnętrznych. Gdy te wróciły, wpadłam na jakieś zawodowe spotkanie, gdzie przy kawie wszyscy mówili, co u nich. Ile się dzieje, że znów wrócił pęd, że mało śpią, bo jest tyle ważnych spraw. Moi ludzie, mój świat. I nagle ktoś zapytał, co u mnie. Prawdziwym testem tego nawrócenia było, czy przyznam, iż najważniejsze u mnie jest to, że śpię osiem godzin i chodzę na spacery, a co więcej, regularnie pływam (choć basenu wciąż nie znoszę). Prawdziwym testem było przyznać, że nie mam wtedy ważniejszych rzeczy do zrobienia, a zatem może nie jestem tak ważna i tak bardzo we wszystkim potrzebna. A jeszcze prawdziwszym testem było pozwolić sobie na to bezczelne samolubstwo, które pozwala przyjąć, że mój sen i spacer są ważniejsze niż wszystkie inne ważne sprawy.
A że jestem Polką i katoliczką, wychowaną w kulcie poświęcania życia dla wyższych spraw, to wciąż nie wiem, czy tak można. Ani czy wypada. Ale trzymam się tego samolubstwa kurczowo. Śpijcie długo, a może jeszcze dłużej, w tym nowym roku!