Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie wiadomo, ile jest ich ofiar. Dokumentowanie zbrodni wojennych, tak by można wykorzystać to w sądzie, jest trudniejsze, gdy idzie o przemoc seksualną. Jeśli ofiary decydują się mówić, dowodem są często tylko ich relacje. Takie jak kilkudziesięciu kobiet i kilku mężczyzn, ofiar rosyjskich gwałtów z lat 2014-23. „W punktach kontrolnych kobiety zmuszano do rozebrania się i kazano im tańczyć” – relacjonowała jedna. Inna mówiła: „To był gwałt zbiorowy. (...) Zaatakowali mnie jak zwierzęta”.
Relacje zbierane w ostatnich dwóch latach przez Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina zaprezentowano 22 lutego w Instytucie Pileckiego w Warszawie. Działające przy tym Instytucie Centrum powstało wiosną 2022 r., a zespołem dokumentalistek (bo to głównie kobiety) kieruje dziennikarka Monika Andruszewska. W 2013 r., wówczas 21-letnia, pojechała na Majdan i została już na Ukrainie. Publikowaliśmy jej teksty o wojnie w Donbasie. Po 24 lutego 2022 r. zawiesiła pracę dziennikarską i podjęła się dokumentowania zbrodni.
Efekt: Instytut Pileckiego zgromadził dotąd 828 świadectw wideo, z czego 180 nagrano w Polsce, a 648 na terenie Ukrainy. Jeśli kiedyś Rosja stanie przed sądem, będzie to gotowy materiał dowodowy. A przedstawiona teraz dokumentacja gwałtów to pierwsze opracowanie powstałe na podstawie tych relacji.
„To są bardzo często kobiety z małych miejscowości, ze wsi, które obawiają się stygmatyzacji, nie chcą o tym mówić, bardzo dużo kobiet odmawia świadectwa, bo mówi, że nie chce wracać do tego strasznego wspomnienia, więc nigdy się nie dowiemy, jaka liczba kobiet została w ten sposób skrzywdzona” – mówiła na konferencji Andruszewska.