Wygrana Zwykłych Ludzi

Wybory w stołecznym stanie Delhi zakończyły się klęską hinduskich nacjonalistów premiera Narendry Modiego, przerabiających świeckie dotąd Indie w państwo odwołujące się do religijnej tożsamości. Dla niezwyciężonego jeszcze rok temu Modiego to trzecia z rzędu wyborcza przegrana.
w cyklu Strona świata

15.02.2020

Czyta się kilka minut

Arvind Kejriwal po wyborczym zwycięstwie, Delhi, 11 lutego 2020 r. / Fot. Manish Swarup / AP Photo / East News /
Arvind Kejriwal po wyborczym zwycięstwie, Delhi, 11 lutego 2020 r. / Fot. Manish Swarup / AP Photo / East News /

Wybory w Delhi kolejny raz wygrała Partia Zwykłego Człowieka. W nowym, 70-osobowym parlamencie stanowym będzie mieć 62 przedstawicieli, o pięciu mniej niż w poprzednim. W ławach opozycji zasiądzie też 8 przedstawicieli Indyjskiej Partii Ludowej (BJP), która pod wodzą Modiego od 2014 r. włada całymi Indiami.

Plebiscyt popularności

Pod względem liczby wyborców 20-milionowe Delhi jest w półtoramiliardowych Indiach ledwie sporą, nabrzmiałą kroplą w morzu. Ale Delhi to jednak stolica, prestiż, siedziba najważniejszych urzędów. BJP rządziła tu w latach 90., kiedy w całych Indiach władzę miała jeszcze Partia Kongresowa, kojarzona z dynastią Nehru-Gandhich. Modiemu zależało na odzyskaniu władzy w stołecznym stanie także dlatego, żeby odwrócić złą passę, jaka towarzyszy mu od jesieni. W maju odniósł największy triumf – wygrał z ludowcami wybory krajowe, a tym samym przedłużył panowanie w Indiach o kolejnych pięć lat. Jesienią jednak doświadczył całej serii porażek w wyborach stanowych, w tym ważnym i prestiżowym stanie Maharashtra.

Dlatego tegoroczne wybory w Delhi Modi i jego ludowcy potraktowali wyjątkowo poważnie i wytoczyli najcięższe działa. Kampanią wyborczą kierowali sam premier, jego „prawa ręka”, minister spraw wewnętrznych Amit Shah, a także znany z wojowniczości i religijnego fanatyzmu hinduski kapłan Yogi Adityanath, trzeci rok rządzący najludniejszym, ponad 200-milionowym stanem Uttar Pradesh. Ich sztabowcy robili wszystko, żeby wybory w Delhi przerodzić w kolejny plebiscyt popularności dla premiera.

Dotąd taka taktyka prawie zawsze przynosiła ludowcom korzystne wyniki. Charyzmatyczny Modi cieszy się w Indiach wielką popularnością, a jego najgorętsi zwolennicy uważają go niemal za cudotwórcę. Dlatego podczas kampanii w Delhi ludowcy woleli skupiać się na sprawach krajowych, jak tożsamość czy godność narodowa, a nie lokalnych, jak wodociągi, korki i bezrobocie. Wygrana w Delhi miała też posłużyć Modiemu za argument, że przeciwko jego rządom i polityce protestuje tylko garstka niezadowolonych, a większość z nich to muzułmanie, a więc wyznawcy religii najeźdźców i okupantów, którzy przed wiekami zniewolili Indie.

Religijna wojna

Modi, odwołujący się co krok do hinduskiego patriotyzmu i od lat cieszący się opinią wroga muzułmanów, stanowiących ok. 15 proc. ludności kraju (oskarża się go, że w 2002 roku, gdy rządził stanem Gudżarat, nie zrobił nic, by ocalić tamtejszych muzułmanów przed pogromami), po wygranej reelekcji znów podjął kilka decyzji, które uznano za wymierzone w wyznawców islamu. Latem zniósł autonomię stanu Kaszmir, jedynego w Indiach, w którym mahometanie stanowią większość, a pod koniec roku na jego wniosek indyjski parlament przyjął prawo stanowiące, że hinduiści, sikhowie, buddyści czy chrześcijanie, którzy przed 2015 rokiem z powodu prześladowań za wiarę uciekli do Indii z Pakistanu, Afganistanu i Bangladeszu, otrzymają indyjskie obywatelstwo. Z przepisów tych wyłączono wyznawców islamu, co przeciwnicy Modiego uznali za kolejny dowód, że chce przerobić świeckie Indie na państwo wyznaniowe.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Ostatnia misja Soni


Mieszkańcy indyjskiej stolicy nie przypominali sobie wyborów stanowych, którym towarzyszyłaby kampania przesiąknięta tak złymi emocjami, że nasuwająca skojarzenia z religijną wojną. Sztabowcy Modiego na delhijskich wiecach wyzywali oponentów premiera od zdrajców, terrorystów i szpiegów. Przekonywali, że ten, kto występuje przeciwko niemu, występuje przeciwko Indiom, więc urzędujący premier stołecznego stanu Arvind Kejriwal sprzymierza się w istocie z wrogami kraju, włącznie z tym najgorszym, Pakistanem.

Zwykły patriotyzm

Stołeczni wyborcy, którzy wiosną zeszłego roku w wyborach krajowych oddali głosy na Modiego (zdobył wszystkich siedem, przypadających Delhi mandatów w krajowym parlamencie), wybierając lokalne władze nie dali się uwieść. Rządy w stolicy i stołecznym stanie powierzyli dotychczasowemu gospodarzowi, Kejriwalowi, i jego Partii Zwykłego Człowieka, która w kampanii nie uciekała się do złych emocji, ale – wierna nazwie – skupiała się na sprawach prozaicznych i codziennych. O tym, kto w jakiego Boga wierzy, kto jest swój, a kto obcy i co z tego miałoby wynikać, „zwykli ludzie” nie rozmawiali w ogóle. „My nie dzielimy ludzi, nie judzimy jednych przeciwko drugim – mówił Kejriwal. – Oni to robią, bo potrzebują wojny. Nastawiają ludzi przeciwko sobie, hindusów przeciwko muzułmanom, bo tak naprawdę niczego nie osiągnęli, nie mają się czym pochwalić. A my mówimy, że przyszła pora, żeby powiedzieć, czym naprawdę jest patriotyzm. Czy patriotyzmem jest wychowywanie dzieci we wrogości do sąsiadów innego wyznania, czy też jest nim zapewnienie tym samym dzieciom przyzwoitej szkoły i szpitala?”.

Kejriwal, 52-letni, nierzucający się w oczy i nieśmiały okularnik, choć od pięciu lat rządzi w Delhi, jest wciąż politycznym nowicjuszem. Jeszcze 10 lat temu był jedynie skromnym poborcą podatkowym, któremu nawet się nie śniło, że zostanie ludowym bohaterem. Wtedy, w 2010 roku, był jednym z pomocników Anny Hazare, który wzorując się na Mahatmie prowadził w stolicy głodówki, by wymusić na władzach kraju (rządziła Partia Kongresowa) walkę z korupcją.

Protesty i głodówki guru Hazare dały początek wielotysięcznego ruchu oburzonych, mających dość złodziejstwa, cynizmu i prywaty w indyjskiej polityce. Ale ruch buntowników szybko się rozpadł: Hazare brzydził się polityką i politykami, i uważał, że każdy kontakt z nimi zbruka najczystszego i najuczciwszego. Kejriwal nie zgadzał się z mistrzem. Twierdził, że skrajną naiwnością byłoby oczekiwać, iż zaślepieni wyłącznie własnymi korzyściami politycy przestaną traktować władzę jak łup i nagle przemienią się w pokorne sługi swoich dobrodziejów wyborców.

Premier w metrze

Kiedy w 2012 roku Kejriwal założył Partię Zwykłego Człowieka, politycy ze starych partii, ludowcy i kongresowcy, śmiali się z niego, bo zapowiadał, że rozprawi się z korupcją, obniży opłaty za prąd i doprowadzi za darmo wodę do każdego domostwa. Gdy rok później prowadził „zwykłych ludzi” po raz pierwszy do walki o władzę stanową w Delhi, wybory przegrał, ale zwycięska partia Modiego nie zebrała wystarczającej liczby głosów, by rządzić samodzielnie, a koalicji z nią odmówili zarówno kongresowcy, jak „zwykli ludzie”, którzy w wyborach zajęli drugie miejsce. Po nieudanych próbach utworzenia rządu przez ludowców, szansę otrzymał Kejriwal. Kongresowcy obiecali mu pomoc i w ten oto sposób po roku działalności i po pierwszych wyborach Kejriwal został premierem stołecznego stanu.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Wojny świątynne


Na swoją uroczystą inaugurację przyjechał metrem, wraz z sześciorgiem ministrów, a także z zaproszonymi na uroczystość krewnymi oraz dziesiątkami tysięcy zwolenników. Po złożeniu przysięgi lokalny rząd udał się nad przecinającą miasto rzekę Yamunę, by w miejscu, gdzie dokonano kremacji Mahatmy Gandhiego, oddać hołd ojcowi duchowemu współczesnych Indii.

Półtora miesiąca później, kiedy kongresowcy, łamiąc dane słowo, odmówili mu w parlamencie poparcia ustawy zwalczającej korupcję, Kejriwal złożył urząd premiera, a stołeczny stan przeszedł pod zarząd komisaryczny. W 2015 roku rozpisano jednak nowe wybory i tym razem zwycięstwo „zwykłych ludzi” nie podlegało już żadnej dyskusji. Do 70-osobowego parlamentu wprowadzili aż 67 radnych. Pozostałych trzech to członkowie partii Modiego, która rok wcześniej wygrała wybory krajowe i przejęła władzę w Indiach.

Ponowną wygraną i reelekcję zawdzięcza Kejriwal rządom skutecznym i uczciwym – przez ostatnie cztery lata w Delhi nie doszło do żadnej wielkiej afery korupcyjnej, a jego rząd wybudował wiele nowych szkół i ośrodków zdrowia, usprawnił transport publiczny i administrację. Sam premier wciąż cieszy się opinią człowieka skromnego i dostępnego.

Zwłaszcza to ostatnie irytuje 70-letniego Modiego, który siebie i tylko siebie widział w roli „człowieka z ludu” (chętnie podkreśla, że całe życie ciężko pracował, w młodości pomagał ojcu sprzedawać herbatę podróżnym na kolejowych dworcach) i pogromcy paniczów z dobrych domów. Kejriwal w roli jedynego sprawiedliwego wypada wiarygodniej.

Cudu nie było

Przegrana w Delhi jest dla Modiego trzecią z rzędu wyborczą porażką. Jesienią został pokonany w wyborach stanowych w jednym z najbogatszych stanów, Maharashtrze i w zasobnym w surowce mineralne Jharkhandzie na wschodzie kraju. Rok wcześniej przegrał też w Madhya Pradesh, Rajasthanie i wschodnim stanie Chhattisgarh.

Oczywiście wyniki wyborów w Delhi nie są jeszcze dla rządzących powodem, żeby bić na alarm. Modi przegrał jednak w stolicy ze „zwykłymi ludźmi”, mimo że rzucił do walki wszystkich najlepszych strategów i zagończyków, potęgę państwowej machiny, a przymilne telewizje zabiegające o względy rządzących same, na ochotnika, jedna przez drugą licytowały się w wyświadczanych przysługach.

Modi i jego zausznicy pocieszają się, że Hindusi inaczej głosują w wyborach krajowych, a inaczej w lokalnych. Ci sami wyborcy, którzy teraz oddali głosy na Kejriwala, rok wcześniej, w wyborach krajowych, głosowali na Modiego. Agresywna kampania ludowców nie zapewniła im zwycięstwa, ale ksenofobiczne hasła uwiodły jednak znaczną część mieszkańców stolicy, przyniosły o 5 mandatów i prawie 10 proc. głosów więcej niż w 2015 roku.

Czy to wystarczy, żeby utrzymać władzę w całym kraju? Po pierwszej pięciolatce rządów Modiego Hindusi już wiedzą, że cud, którego się wraz z jego nastaniem spodziewali, raczej się nie ziści. Gospodarka, która rozwijała się w dwucyfrowym tempie, mocno przyhamowała, a ekonomiści nie spodziewają się, że nagle przyspieszy. Rośnie bezrobocie i inflacja, a antyrządowe wystąpienia i rozruchy (25 zabitych), do jakich doszło po uchwaleniu w grudniu prawa do obywatelstwa, są najpoważniejszymi od lat.

Największą siłą rządzących może okazać się słabość opozycji. Kejriwal i jego „zwykli ludzie” są – na razie – mocni jedynie w Delhi i tylko gdy idzie o delhijskie sprawy. Najpoważniejsza zaś krajowa partia opozycyjna, Kongres, wciąż słabnie. W wyborach stanowych w Delhi po raz drugi z rzędu nie wprowadził do lokalnego parlamentu żadnego przedstawiciela.

Polecamy: Strona świata - specjalny serwis "Tygodnika" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej