Wszystkie wpadki Elona Muska

Chciał być apostołem wolności słowa w mediach społecznościowych. W ciągu dwóch miesięcy, które minęły od zakupu Twittera, Elon Musk udowodnił jednak, że nie ma o niej pojęcia.

23.12.2022

Czyta się kilka minut

 / MICHAŁ DYAKOWSKI
/ MICHAŁ DYAKOWSKI

Skojarzenie z tym, jak Elon Musk zarządzał Teslą i SpaceX – firmami, które przyniosły mu pieniądze i sławę – narzuca się samo. W nich też masowo zwalniał, a tych, którzy zostali, straszył, że wylądują na bruku, i wymagał, by zostawali w pracy przez wiele dni. Z Twittera już teraz zwolnił połowę z 7,5 tys. pracowników (kolejne 1,2 tys. złożyło wymówienia), a w głównej siedzibie firmy w San Francisco w niektórych pomieszczeniach pojawiły się łóżka.

Różnica z innymi firmami Muska polega na tym, że Twitter to nie wschodzący start-up, tylko istniejąca od półtorej dekady jedna z najbardziej wpływowych platform społecznościowych świata.

„Wolne słowo jest podstawą funkcjonującej demokracji, a Twitter jest cyfrową agorą, gdzie dyskutowane są sprawy istotne dla przyszłości ludzkości” – deklarował Musk w komunikacie dotyczącym zakupu serwisu. Jednak zamiast do poważnej dyskusji przyłożył się do tego, że Twittera nęka dziś niespotykana wcześniej plaga fałszywych kont, mowa nienawiści, coraz częstsze usterki oraz exodus reklamodawców.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
ELON MUSK I TWITTER: JAK ZROZUMIEĆ, O CO TU CHODZI. Pracownicy zastanawiają się, czy zostaną zwolnieni. Użytkownicy – co nowy właściciel będzie oznaczać dla wolności słowa. Inwestorzy – czy portal zacznie zarabiać. A sam Musk musi sobie zadawać pytanie: co dalej? >>>>


Od dwóch miesięcy firma kroczy od wpadki do wpadki, w zasadzie za każdym razem generowanej przez nowego prezesa. Mało tego: wygląda na to, że tych wszystkich, którzy uwierzyli Muskowi, iż na Twitterze zapanuje całkowita wolność słowa, a znikać będą tylko treści niezgodne z prawem, zwyczajnie wystrychnął on na dudka.

Pierwsze 24 godziny

Jedną z osób, które straciły pracę natychmiast po tym, jak ekscentryczny miliarder przejął kontrolę na Twitterem, była Vijaya Gadde.

Od 11 lat odpowiadała w serwisie za politykę moderowania treści. To jej zespoły likwidowały konta rosyjskich trolli i zwalczały dezinformację na temat pandemii. To ona w 2019 r. przekonała zarząd firmy do wprowadzenia zakazu sprzedawania partiom politycznym reklam, a półtora roku później stała za zawieszeniem konta byłego prezydenta USA Donalda Trumpa. Musk nazywał ją „głównym cenzorem” serwisu. Tak szybko odebrano jej wszelkie dostępy do firmowych systemów, że nawet nie zdążyła wysłać pożegnalnego maila do współpracowników.

Już kilka godzin po tym, jak zwolnił Gadde, nowy prezes spotkał się z jej następcą Yoelem Rothem. Rozmowa, przeprowadzona w firmowej kuchni, nie dotyczyła planów nowego kierownictwa, lecz przywrócenia lubianego przez Muska konta Babylon Bee. Zawieszono je za homofobiczne komentarze pod adresem prof. Rachel Levine, transpłciowej asystent sekretarza zdrowia USA.

Dla Muska był to ponoć symbol skrętu Twittera w stronę liberalną, który to skręt obiecywał naprostować. Yoel Roth zaproponował, by nie przywracać natychmiast Babylon Bee, lecz w ciągu kilku miesięcy wprowadzić nową politykę serwisu i wówczas – zamiast blokować konta, które zamieszczają obraźliwe tweety – ukrywać je za ostrzeżeniami, jak dzieje się to już teraz w przypadku politycznej dezinformacji.

Musk się zgodził. Ale już następnego dnia wrócił z żądaniem, by Babylon Bee i kilka innych kont natychmiast przywrócić. Ustąpił dopiero wobec argumentu, że to wywoła niepotrzebną burzę w ciągu jego pierwszej doby za sterami firmy.

Za osiem dolarów

Skandal wybuchł jednak i tak szybko – trzeciego dnia prezesowania Muska.

30 października Musk udostępnił artykuł z tezą, że mężczyzna, który zaatakował młotkiem męża spikerki Izby Reprezentantów, był jego kochankiem; okazało się, że była to nieprawda. Zanim Musk usunął wpis, został on retweetowany 24 tys. razy i polubiony przez 86 tys. użytkowników.

Można odnieść wrażenie, że to – oraz powtarzane przez miliardera zapowiedzi „uwolnienia ptaszka” i „abolicji” dla zablokowanych wcześniej twitterowiczów – tylko ośmieliły siewców kłamstw i nienawiści. Z danych organizacji Center for Countering Digital Hate wynika, że po przejęciu Twittera przez Muska wzrosła liczba postów zawierających mowę nienawiści – w tym w przypadku ataków na osoby czarnoskóre aż trzykrotnie.

Najcięższym ciosem, jaki dotąd nowy prezes zadał Twitterowi, było wprowadzenie funkcji Twitter Blue Verified. To płatna wersja konta (za 8 dolarów miesięcznie), która miała zastąpić działającą wcześniej w serwisie weryfikację tożsamości użytkownika.

Pracownicy Twittera, w tym Roth, apelowali do Muska, by na jakiś czas się z tym wstrzymał. Ponoć się zgodził, ale wkrótce decyzję zmienił i 9 listopada funkcję wprowadzono. Wraz z nią pojawiła się lawina „uwierzytelnionych” kont trolli. Jedno z nich, podszywające się pod farmaceutycznego giganta Eli Lilly, ogłosiło, że insulina – jedno z głównych źródeł dochodów tego koncernu – będzie darmowa. W ciągu kilku godzin koncern Eli Lilly stracił na wartości 15 mld dolarów.

W odpowiedzi Musk ogłosił, że za podszywanie się pod kogoś innego będzie wyrzucał z portalu. Nową funkcję wyłączono po dwóch dobach.

Edykty absolutysty

Musk, który sam siebie nazywa „absolutystą wolności słowa”, wyjątkowo łatwo odmówił tej wolności swoim nowym pracownikom – kilkoro z nich wyrzucił za to, że na jednym z firmowych kanałów komunikacji pisali, iż nowy prezes nie konsultuje z nikim kluczowych posunięć dotyczących firmy. Mówiąc wprost: że wziął się za coś, na czym się nie zna. Kilkanaście dni temu pracownicy Twittera dostali od Muska mail, w którym zagroził im pozwami, jeśli powiedzą do mediów coś złego o swym pracodawcy.

Yoel Roth złożył wypowiedzenie po niespełna trzech tygodniach na nowym stanowisku. Później publicznie zabrał głos tylko raz. W artykule opublikowanym w „New York Timesie” wyjawił, że odkąd stery w Twitterze objął „absolutysta wolności słowa”, wbrew jego zapowiedziom nie ograniczono cenzurowania treści wyłącznie do usuwania wpisów niezgodnych z prawem, lecz Musk osobiście „upoważnił zespół do bardziej agresywnego działania w celu usuwania mowy nienawiści”. Problem jednak w tym, że po masowych zwolnieniach nie bardzo kto ma to robić. A do tego „usuwanie mowy nienawiści” wcześniej czy później spotka się ze wściekłą krytyką tych, którzy nie widzą w niej nic złego.

 

Pewien przedsmak tego daje przywrócenie konta muzyka Kanye’ego Westa, który kilka dni po powrocie do serwisu opublikował obrazek ze swastyką wpisaną w gwiazdę Dawida – i ponownie został zablokowany. Musk podjął osobiście decyzję w tej sprawie. „Zatem, Elon, jak tam idzie z tą wolnością słowa? – szydził na Instagramie gwiazdor rocka Jack White. – Och, widzę, musisz wybierać, kto ją ma, a kto nie? Co za liberalny mazgaj zawiesza komuś wolność słowa?” – ironizował.

Cicho zbanowany

Yoel Roth tak uzasadnił swoją rezygnację: „Twitter, którego polityka definiowana jest przez edykty, nie potrzebuje zespołu ds. zaufania i bezpieczeństwa pracującego nad tym, by jego rozwój był oparty na wartościach”.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

ELON MUSK: TANCERZ W KOSTIUMIE ROBOTA. Elon Musk jest jak Twitter: też dokonał rewolucji, też miał wspaniałe intencje. I też rządzi w chaosie >>>>


Ujmując problem mniej dyplomatycznie, Musk wrzucił do kosza wypracowywane od 16 lat zasady Twittera i wygląda na to, że teraz sam je ustala. O tym, jak stały się nieprzejrzyste, może świadczyć nagły spadek zasięgów konta @ElonJet, które informuje o wszystkich lotach wykonywanych przez prywatny samolot Muska, dodając przy okazji informację o ilości wyprodukowanych przy tej okazji gazów cieplarnianych. Według właściciela konta, Jacka Sweeneya, jeden z pracowników serwisu dyskretnie poinformował go, że został „cicho zbanowany” – czyli że użytkownicy dowiadują się o jego tweetach dopiero, gdy je wyszukają.

Jak Musk odpowiedział na zarzuty ­Rotha? Zaczął publikować wyrwane z kontekstu jego stare tweety i fragmenty pracy doktorskiej, insynuując, że były dyrektor… propaguje pedofilię.

Władza reklamodawców…

Te szczególne wolnościowe ambicje Muska mogą zostać skutecznie ograniczone przez reklamodawców. Z reklam pochodzi 90 proc. przychodów Twittera i nic nie zapowiada, by miało się to szybko zmienić – choć kilkanaście dni temu serwis zrobił drugie podejście do opcji płatnych kont.

Tymczasem reklamodawcy błyskawicznie zareagowali na falę hejtu i dezinformacji w serwisie. Z nieoficjalnych danych wynika, że od przejęcia firmy przez Muska kampanie reklamowe na Twitterze zawiesiła lub znacznie ograniczyła co najmniej jedna trzecia ze stu największych reklamodawców, którzy łącznie w ciągu ostatnich dwóch lat przelali na konta Twittera 2 mld dolarów. Są wśród nich Audi, Pfizer czy General Mills.

Nawet jeśli Muskowi udałoby się wyrwać Twittera spod reżimu reklamodawców, z ustawodawcami nie pójdzie mu już tak łatwo. W USA wielu członków Kongresu, zarówno z lewej, jak i prawej strony sceny, ale także potężna Federalna Komisja Handlu, już zaczyna wyrażać obawy związane z posunięciami Muska. Również przedstawiciele Unii Europejskiej przekazali mu ostrzeżenie, że jeśli Twitter nie będzie przestrzegał europejskich przepisów dotyczących mowy nienawiści i dezinformacji, to zostanie zbanowany w Europie albo ukarany drakońskimi grzywnami.

...i władza sieci

„Jest jeszcze jedno źródło władzy w sieci” – zauważa w swoim artykule Roth. To internetowe sklepy koncernów Google i Apple. One decydują, jakie aplikacje będzie można z nich pobrać.

„Gdy pracowałem w Twitterze, ich przedstawiciele regularnie zgłaszali wątpliwości dotyczące treści dostępnych na naszej platformie. Przy jednej z takich okazji członek zespołu recenzującego naszą aplikację skontaktował się z nami i przyznał skonsternowany, że szukał #boobs [ang. cycki – red.] w aplikacji Twitter i znalazł… dokładnie to, czego można się spodziewać. Innym razem, w przeddzień ważnej premiery, recenzent wysłał zrzuty ekranu anglojęzycznych tweetów sprzed kilku dni zawierające obelgi rasowe, pytając, czy powinny się znajdować na Twitterze” – opisuje Roth.

Niedostosowanie się do wytycznych może prowadzić do usunięcia aplikacji ze sklepów Google i Apple, a to wiąże się nieraz z wielomilionowymi stratami. A że wytyczne często wprowadzane są arbitralnie przez oba koncerny, a nie – jak chciałby Musk – wynikają z ograniczeń prawnych? „Steve Jobs uważał, że porno nie powinno być dostępne w App Store, więc nie jest tam dozwolone” – stwierdza Roth. Tylko czy brak legitymacji prawnej dla takich decyzji rzeczywiście jest ograniczeniem wolności?

Paradoksy wolności

Próbując ratować sytuację, Musk napisał list do reklamodawców, w którym podkreślał, że kupił Twittera „dla przyszłości cywilizacji”, gdyż kluczowe jest dla niej „posiadanie wspólnej cyfrowej agory, gdzie szeroki zakres przekonań może być dyskutowany w zdrowy sposób”. „Obecnie istnieje duże niebezpieczeństwo, że media społecznościowe rozpadną się na skrajnie prawicowe i skrajnie lewicowe komory echowe, które wygenerują więcej nienawiści i podzielą nasze społeczeństwo. W nieustannej pogoni za kliknięciami wiele tradycyjnych mediów napędza i zaspokaja te spolaryzowane ekstrema, ponieważ wierzą, że to jest to, co przynosi pieniądze, ale czyniąc to tracimy możliwość dialogu” – napisał Musk.

Bez względu na to, ile w tych patetycznych deklaracjach jest pustosłowia, przede wszystkim kryją się w nich głębokie wady. Musk wydaje się wierzyć, że antidotum na problemy mediów społecznościowych jest wolność, która sprawi, że pojawią się konkurujące ze sobą idee, a najrozsądniejsze z nich zostaną wyniesione na sam szczyt.

To nieprawda. Po pierwsze dlatego, że prawa strona sceny rozmawia tylko ze sobą, tak samo zresztą jak i lewa strona – i we wzajemnie debaty w zasadzie się nie angażują. Co więcej, to, że wyjdą ze swoich „baniek” i wejdą w interakcję z drugą stroną, wcale nie oznacza porozumienia. Przeciwnie, istnieje coraz więcej dowodów na to, że właśnie z tego powodu obie grupy będą się jeszcze bardziej polaryzować.

Celem większości użytkowników mediów społecznościowych nie jest bowiem angażowanie się w rozsądną debatę i przekonywanie innych do swoich poglądów, lecz zdobycie jak największej liczby reakcji ze strony innych, często poprzez atakowanie osób o przeciwnych poglądach.

W ten sposób efektem wyjścia z własnej komory echowej jest, kontrintuicyjnie, wywołanie jeszcze większego konfliktu. Aby doprowadzić do realnych zmian w mediach społecznościowych, należałoby najpierw zmienić to, jak działają ich algorytmy, które teraz przede wszystkim windują wpisy budzące najwięcej reakcji użytkowników.

Nadzieja w użytkownikach

Choćby z tych powodów antidotum na problem nie jest – proponowane przez Muska – jeszcze więcej wolności. Prof. Stephan Lewandowsky, kierownik katedry psychologii poznawczej w School of Psychological Science na Uniwersytecie w Bristolu, zauważa w opublikowanym niedawno artykule: „Bez umiaru platformy społecznościowe stają się szambem mizoginii, nienawiści rasowej i antysemityzmu, bez żadnej możliwej do wyobrażenia korzyści dla społeczeństwa. Zaprzeczanie Holokaustowi nie jest wyrazem wolności wypowiedzi – to mowa nienawiści, która co najmniej pośrednio nawołuje do dyskryminacji lub przemocy. Chęć zniesienia umiaru jest w najlepszym razie płytką i nieświadomą interpretacją wolności słowa”.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
ELON MUSK KUPIŁ TWITTERA. POCZĄTEK KOŃCA MEDIÓW, JAKIE ZNAMY? Ta transakcja może być czymś znacznie więcej niż zachcianką bogacza. Musk wiele razy udowodnił, że potrafi kompletnie przebudować zabetonowane branże >>>>


Wiele wskazuje, że przynajmniej na razie największą tamą dla zapędów Muska mogą być użytkownicy. Okazuje się, że niekoniecznie chcą oni w mediach społecznościowych takiej wolności, jaką im proponuje.

Z przeprowadzonego wśród Amerykanów sondażu ośrodka YouGov, który opublikowano w połowie grudnia 2022 r., wynika, że aż 78 proc. respondentów uważa, iż moderatorzy mediów społecznościowych powinni kasować wpisy nawołujące do przemocy. Z kolei 70 proc. chce zakazu zamieszczania treści nawołujących do nienawiści lub rasizmu, a 59 proc. uważa, że serwisy społecznościowe są odpowiedzialne za zapobieganie rozpowszechnianiu teorii spiskowych i fałszywych informacji.

Nadzieja zatem, jak na razie, w użytkownikach. Czyli w nas. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce międzynarodowej, ekologicznej oraz społecznego wpływu nowych technologii. Współautorka (z Wojciechem Brzezińskim) książki „Strefy cyberwojny”. Była korespondentką m.in. w Afganistanie, Pakistanie, Iraku,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Twittera portret własny