Wspólnota z ukraińskim akcentem

Obecność blisko miliona mieszkających i pracujących nad Wisłą Ukraińców wyznacza początek końca Polski monoetnicznej.

24.09.2018

Czyta się kilka minut

Rodzina Jewgienii Budiejewej, od lewej: Igor, Kira, Jewgienia i Jara. / JACEK TARAN DLA „TP”
Rodzina Jewgienii Budiejewej, od lewej: Igor, Kira, Jewgienia i Jara. / JACEK TARAN DLA „TP”

Kim są? Na pewno nie uchodźcami, bo wojnę na wschodzie kraju, w której każdego dnia nadal giną ludzie, większość z nich zna tylko z telewizji. Nie lubią też słowa „imigrant”, zabarwionego desperacją i smutkiem wyborów ostatecznych. A oni są przecież tylko ludźmi na walizkach, żyjącymi cyklem kilkumiesięcznych wacht w Polsce, paroma tygodniami wypoczynku w domu i powrotem – niekoniecznie do tego samego miejsca pracy czy nawet miejscowości. Tylko niektórzy z nich zaczęli nad Wisłą zapuszczać korzenie. M-2 wynajmowane w kilka osób zamienili na przestronniejsze M-3, do którego ściągnęli rodzinę. Możliwe, że dzieci chodzą nawet do polskiej szkoły i zdążyły opanować młodzieżowy slang, który dla ich rodziców – walczących nadal ze szczebrzeszyńskimi chrząszczami – pozostanie chyba już na zawsze poza zasięgiem.

Jeszcze jedno zdaje się ich łączyć. Wciąż kochają Ukrainę trudną, bo nie do końca odwzajemnioną miłością. Z Polską biorą małżeństwo z rozsądku. Uczucie może przyjdzie z czasem.

OŁECH
Nazwisko: Daniliuk.
Lat: 38.
Zawód: Mechanik samochodowy.
Miejsce zamieszkania na Ukrainie: Żytomierz.
Adres w Polsce: Kąty Wrocławskie.

Jakiś czas temu próbował przeczytać „Ogniem i mieczem” Sienkiewicza, które mu dla hecy podrzucili polscy koledzy. Lektura okazał się jednak za trudna. W głowie został mu tylko początek o tym, że „1647 rok to był dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia”.

– U mnie dziwny to był rok 2016. W lutym mnie żona rzuciła. W marcu zmarła mama, w kwietniu wyrzucili mnie z pracy, a na początku lipca byłem już w Polsce – wylicza.

Jak mówi, wyszło na dobre. Z żoną pewnie i tak by mu się nie ułożyło, bo, prawdę mówiąc, po 13 wspólnych latach mieli siebie dosyć. Matki oczywiście żal, swoje lata jednak już miała. Został po niej stary dom na przedmieściach Żytomierza pachnący jej rzeczami, który Ołeh chciałby wyremontować i zostawić sobie na starość. A praca na Ukrainie?

– Robitajesz cały miesiąc – Ołeh wciąż miewa problemy z polską odmianą – a w dniu wypłaty szef mówi, że pieniądze będą za dwa tygodnie. Potem zmienia zdanie i obiecuje, że zaległą pensję wypłaci razem z kolejną, a ty możesz tylko prosić Boga, żeby tym razem nie kłamał.

We Wrocławiu polski szef, właściciel serwisu znanej marki aut, płaci w terminie, do tego ze trzy razy więcej. Prawie 2,5 tys. zł na rękę. Mieszkanie wraz z opłatami w peryferyjnych Kątach Wrocławskich kosztuje Ołeha niecałe 400 zł miesięcznie, bo wynajmują je w piątkę. W dużym pokoju śpi trzech Ukraińców. W mniejszym Kostia z Białorusi, któremu karnie dokwaterowali Ołeha, bo obaj chrapią jak niedźwiedzie. Inne wydatki? Telefon kosztuje kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Resztę można – jak zauważa z satysfakcją – wydać na siebie albo zaoszczędzić.

– Dużo szczęścia miałem. Przyjechałem na gotowe. Kolega pracuje na naszej stacji serwisowej ponad rok dłużej i to on załatwił mi pracę, nawet mieszkanie mi znalazł. Teraz, jak wracam na Ukrainę, staram się też pomagać tym, co dopiero myślą o pracy w Polsce.

Socjologowie nazywają to siecią migracyjną. Ci, którzy wyjechali wcześniej, nie od razu tracą kontakt z ojczyzną i przez długi czas, prócz pieniędzy, przywożą do domu informacje o tym, gdzie imigrantom łatwiej o pracę, których pracodawców unikać albo którym przejściem granicznym najbezpieczniej przewieźć walutę. Potem od tych, którzy już całkiem wrośli w nowy kraj, przejmują te zadania następni. Imigracyjna społeczność przyrasta kolejnymi warstwami jak pień drzewa.

Pierwsza, niewielka fala migracji z Ukrainy do Polski to koniec lat 90., kiedy kryzys rosyjski uderzył rykoszetem w ukraińską gospodarkę. Druga, już większa, zbiegła się w czasie z kryzysem finansowym po upadku Lehman Brothers. Ostatnia – największa – ruszyła w 2014 r. po ataku rosyjskich „zielonych ludzików” na Krym i Donbas, który zapoczątkował następny kryzys w gospodarce tego wciąż mocno związanego ekonomicznie z Rosją kraju. W 2014 r. ukraiński PKB skurczył się o ponad 6 proc. Rok później – niemal o 10 proc. Dziś gospodarka znów jest na plusie, ale wzrost na poziomie 2 proc. po kilku latach recesji to wciąż za mało, by odczuł go w portfelu przeciętny Ukrainiec. Zwłaszcza przy modelu rozwojowym obranym przez Kijów, który – wzorem Polski – koncentruje się na inwestycjach w największych miastach i unowocześnieniu sieci dróg krajowych.

– Jeżdżę na Ukrainę systematycznie od dwóch dekad i odnoszę wrażenie, że w ostatnich latach poziom życia w małych miejscowościach i na wsi uległ pogorszeniu – przekonuje Wojciech Konończuk kierujący w Ośrodku Studiów Wschodnich zespołem Białorusi, Ukrainy i Mołdawii. – Może nie brakuje pracy, ale trudno znaleźć posadę z zarobkami adekwatnymi do kosztów życia, pod wieloma względami porównywalnych do polskich.

Z perspektywy przeciętnego Ukraińca deprymujące są także ostre wahania kursu hrywny do dolara, który jest drugą, nieoficjalną walutą kraju, a poza tym ma duży wpływ na ceny towarów importowanych, więc również inflację. Na początku 2014 r., tuż przed Majdanem, za jednego dolara trzeba było zapłacić ok. 9,5 tys. hrywien. Dziś kurs trzyma się powyżej 28 tys. hrywien mimo obietnic banku centralnego, że nie przekroczy pułapu 27 tys. Inflacja w zeszłym roku też miała oscylować wokół 8 proc. W rzeczywistości przekroczyła 14 proc.

– Żeby trzymać oszczędności w ukraińskiej hrywnie, trzeba być bardzo bogatym albo bardzo głupim – chichocze Ołeh. – Ja wymieniam na hrywny tylko tyle, ile potrzebuję na rachunki. Jak jestem w Żytomierzu, daję pieniądze siostrze, która płaci potem, co trzeba. Resztę trzymam tutaj, w waszej walucie.

Według Narodowego Banku Polskiego wartość transferów z Polski na Ukrainę wzrosła w zeszłym roku z 7,8 do 11,7 mld zł – co da się wytłumaczyć rosnącymi zarobkami imigrantów i coraz częstszym korzystaniem przez nich z polskich kont bankowych. Równie prawdopodobne jest też inne wyjaśnienie: sam wzrost liczby Ukraińców zatrudnionych w polskiej gospodarce. Ołeh Daniliuk ma na to własny miernik: – Coraz częściej jak wchodzę do sklepu, to zaczynam od razu mówić po ukraińsku.

11 godzin dziennie

To ilu jest ich naprawdę? Polskie media mówią o dwóch, a nawet trzech milionach pracujących Ukraińców, ale taka liczba wydaje się mocno przeszacowana. Podobnie jak przekonanie, że głównym kryterium wyboru Polski jest nasza kulturowa bliskość. To czynnik ważny, lecz nie najistotniejszy. W rzeczywistości chodzi przede wszystkim o stronę formalną: od 2008 r. Polska prowadzi najbardziej liberalną politykę imigracyjną wobec obywateli ukraińskich spośród wszystkich krajów Unii.

Sami ukraińscy politycy mówią o 1,4 mln rodaków przebywających obecnie za zachodnią granicą ich kraju. A prof. Gertruda Uścińska, prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych – o 558 tys. osób objętych ubezpieczeniem emerytalnym i rentowym, które nie są obywatelami Polski.

– Dominującą grupą są obywatele ukraińscy: ponad 418 tys. W tej liczbie mamy zatrudnionych na podstawie umowy o pracę 216 tys., ok. 4 tys. prowadzi działalność gospodarczą, a zlecenia i inne tytuły dotyczą 198 tys. osób – uściśla szefowa ZUS, przyznając jednocześnie, że statystyki Zakładu nie mogą uwzględnić Ukraińców pracujących w Polsce na czarno, którzy żadnych składek nie odprowadzają.

– My szacujemy, że Polska gości obecnie około miliona obywateli Ukrainy – dodaje Wojciech Konończuk. – Składają się na tę liczbę pracownicy sprowadzeni na podstawie oświadczeń o chęci zatrudnienia, studenci, pewna grupa zatrudnionych na czarno oraz Ukraińcy mający prawo stałego pobytu.

Według danych Urzędu do Spraw Cudzoziemców w sierpniu tego roku status rezydenta Rzeczypospolitej przysługiwał już liczbie 171,5 tys. obywateli Ukrainy. W 2016 r. złożyli oni 7,5 tys. takich wniosków. Rok później już blisko 10 tys.

Oficjalne dane rządowe pozostają jednym z nielicznych źródeł informacji o ukraińskiej społeczności nad Wisłą. Ukraińcy interesują jednak państwo polskie przede wszystkim jako tania siła robocza i podatnik. Własne raporty na ten sam temat co jakiś czas publikują również agencje pracy tymczasowej.

W najnowszym, zamówionym przez firmę EWL, autorzy pokusili się o portret zbiorowy ukraińskiego pracownika w Polsce: to najczęściej mężczyzna w wieku do 35 lat, z wykształceniem średnim lub wyższym, pochodzący z któregoś z miast na zachodzie Ukrainy. Wcześniej nie pracował w innym państwie Unii Europejskiej i nie zna języka polskiego lub dopiero opanował jego podstawy. Większość chce go wprawdzie doskonalić, lecz tylko czterech na dziesięciu badanych traktuje pobyt w Polsce także jako okazję do zdobycia dodatkowego wykształcenia zawodowego. Co drugi ankietowany zamierza spędzić w Polsce maksymalnie pół roku, kolejne 32,5 proc. – do trzech miesięcy. Aż trzy czwarte badanych zadowoli się zarobkami na poziomie poniżej pensji minimalnej, dzięki którym spodziewają się odłożyć podczas pobytu najczęściej 5-10 tys. zł. Co drugi pracownik podczas pobytu w Polsce nie wyśle do domu ani złotówki, bo lepiej nie kusić nieprzewidywalnego ukraińskiego fiskusa.

Warunki pracy? Coraz lepsze, mimo że nadal blisko ośmiu na dziesięciu Ukraińców gotowych jest pracować powyżej kodeksowych ośmiu godzin dziennie bez nadgodzin, a ponad 70 proc. nie rozumie różnicy między etatem a umową o dzieło. Aż 68 proc. badanych twierdzi za to, że nie zetknęła się w Polsce z żadnymi oznakami niechęci czy dyskryminacji ze względu na pochodzenie. Niemal 75 proc. nigdy nie pracowało na czarno, a tylko 29,2 proc. badanych miało nad Wisłą do czynienia z nieuczciwym pracodawcą.

Czy naprawdę jest aż tak dobrze, czy agencje pracy celowo lukrują ukazaną w raportach rzeczywistość? Zespół socjologów pod kierownictwem prof. Macieja Duszczyka z Uniwersytetu Warszawskiego, wieloletniego szefa Ośrodka Badań nad Migracjami, kończy się właśnie przebywającym w Polsce Ukraińcom przyglądać, nie tylko przy pracy. Wśród zadawanych w badaniach pytań znalazły się także te o bezpieczeństwo.

– Ukraińcy czują się w Polsce bezpieczni. A raczej bezpieczniejsi niż w ojczyźnie, bo jeżeli stracą jedną pracę, natychmiast mogą podjąć inną. Chętnie podkreślają fakt, że w instytucjach publicznych nie muszą płacić łapówek – wylicza profesor.

Próg bezpieczeństwa wskazywany przez ankietowanych oznacza najczęściej uczciwego pracodawcę, który nie wykorzystuje pracowników i płaci w terminie. Podkreślając znaczenie punktualności wypłat i stabilności zatrudnienia, ankietowani w rzeczywistości wskazują jednak – jak zauważa prof. Duszczyk – na duże znaczenie innych elementów polskiej codzienności, które zapewniają im poczucie bezpieczeństwa, bo po prostu działają bez zarzutu: niezły stan infrastruktury, coraz efektywniejsze i coraz przyjaźniejsze urzędy.

– Polska staje się dla nich miejscem, z którym chcą się związać na dłużej. Wyższe zarobki nadal są głównym powodem wyjazdu z ojczyzny, ale po pewnym czasie równie ważny, a dla niektórych nawet ważniejszy, staje się standard życia mierzony nie tyle zasobnością portfela, co przewidywalnością życia codziennego – konkluduje socjolog.

JEWGIENIA
Nazwisko: Budiejewa
Lat: 39.
Zawód: Cukiernik.
Miejsce zamieszkania na Ukrainie: Zaporoże.
Adres w Polsce: Kraków.

– Pan może się śmiać, ale na razie Polska dla mnie nie ma wad – zastrzega Jewgienia. – A jestem tu z rodziną trzy lata. To chyba dość długo, żeby dostrzec słabe strony, prawda?

Szukać ich Jewgienia na siłę nie zamierza, choć już zdążyła dostrzec polską skłonność do narzekania i bagatelizowania dobrych stron: – Dlatego zawsze mówię polskim znajomym: pomieszkajcie trochę na Ukrainie, nauczycie się cenić, co macie.

Mamy na przykład administrację, która jest dla obywatela, a nie przeciwko niemu. Jewgienia polubiła chodzenie w Polsce do urzędów, bo nie trzeba w nich dawać w łapę, żeby coś załatwić. Polskich polityków z ukraińskimi też porównywać nie ma sensu, bo nasi może święci nie są, ale przynajmniej nie wpędzają co kilka lat państwa w kolejny śmiertelny kryzys, żeby samemu zbijać na nim kokosy.

Budiejewowie mieli na Ukrainie firmę. Instalowali telefony i internet na nowych osiedlach: – Ale jak po Majdanie odsunęli od władzy Janukowycza, w całym kraju zmieniła się władza i nagle się okazało, że firma męża właściwie z dnia na dzień straciła wszystkie kontrakty, bo od teraz miał je realizować ktoś inny – wspomina Jewgienia. – Mogliśmy się o nie bić do upadłego, tylko nic by to pewnie nie dało. Dlatego sprzedaliśmy, co się dało, za jedną trzecią ceny rynkowej i przenieśliśmy się do Krakowa.

Trzypokojowe mieszkanie na krakowskim osiedlu to wprawdzie nie to samo co dom z basenem w Zaporożu, Budiejewowie w Polsce odkryli jednak na nowo sens pracy. Jak przekonuje Jewgienia, na Ukrainie bez znajomości nie da się dosłownie nic. W Krakowie życie nie jest oczywiście usłane różami, ale gdy coś nie idzie, pretensje można mieć wyłącznie do siebie. Jewgienia prowadziła do niedawna cukiernię, ale koszty przerosły dochody i trzeba ją było zamknąć: – Tak bywa w biznesie – mówi. – Może niebawem zrobię coś nowego, a na razie pracuję na etacie i też jest dobrze.

Córki chodzą do polskiej szkoły. Starsza czasem chwyta lekki wschodni akcent, ale polszczyzna młodszej jest idealna. Za to Jewgienia coraz częściej łapie się na tym, że martwi się o córki, gdy jadą na Ukrainę w odwiedziny do babci. Czy będą tam bezpieczne? Czy dalsi krewni nie wyżyją się na nich za rodziców, którzy opuścili ojczyznę? Czy w ogóle będą jeszcze w stanie żyć po ukraińsku?

– Wie pan, co lubię tu najbardziej? Ukraińskich mężczyzn opiekujących się dziećmi. Na Ukrainie facet ręką nie ruszy przy dziecku. Tutaj patrzy, jak polscy mężczyźni bawią się z dziećmi na placach zabaw, i nagle zaczyna rozumieć, że go to jednak męskości nie pozbawi.

Strefa narodowego komfortu

Zwolennicy monoetnicznej Polski w ostatnich zmianach nad Wisłą nadal nie czują wiatru historii. Ich zdaniem to raczej wiosenna burza, która szybko minie i jedynie zmusi służby porządkowe do krótkotrwałej mobilizacji. Najlepiej ilustruje ten tok rozumowania przypadek wiceministra rozwoju Pawła Chorążego, który „zdecydowanie zagalopował się” – jak stwierdził premier Mateusz Morawiecki – w ocenie znaczenia migracji zarobkowej dla Polski, za co niedawno zapłacił posadą. Tymczasem wiceminister stwierdził jedynie, iż „migrantami jest zbudowany dobrobyt tych państw, które osiągnęły największy sukces”, a innym razem podzielił się z opinią publiczną oczywistą obserwacją, że z finansowego punktu widzenia sprowadzenie imigrantów z Azji lub Ukrainy jest tańsze od repatriacji Polaków ze Wschodu. Z politycznego punktu widzenia obie wypowiedzi nie miały większej wagi. Rzecz jasna, poza ich kontekstem wyborczym – bo większości elektoratu PiS, a można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że większości Polaków, temat migrantów nadal budzi emocje. W kolejnych badaniach opinii publicznej ponad połowa ankietowanych deklaruje, że ich zdaniem Polska nie powinna w ogóle otwierać się na imigrantów; zwłaszcza tych z obszarów kulturowo dalekich potomkom wojów Chrobrego.


Czytaj także: Wojciech Burszta: O zdejmowaniu butów w gościach


Rzecz w tym, że Polska już się otworzyła. Między końcem roku 2012 a połową 2017 liczba cudzoziemców mających prawo stałego pobytu na terenie Rzeczypospolitej wzrosła ze 114,6 do 300 tys. osób i choć odsetek cudzoziemców w społeczeństwie mamy wciąż bardzo niski (według najnowszych szacunków ok. 2,5 proc., gdy średnia dla 28 krajów UE sięga 7 proc.), wiele wskazuje na to, że do pojałtańskiego porządku demograficznego Polska może już nigdy nie wrócić. Obywatelstwo polskie, dopóki Polska należy do UE, dla wielu cudzoziemców stanowi dużą wartość. Po głosowaniu brexitowym ambasada RP w Londynie została zasypana setkami wniosków o nadanie lub potwierdzenie polskiego obywatelstwa. W Izraelu od 2010 r. paszport z orzełkiem otrzymało ponad 20 tys. osób. Większość z nich, rzecz jasna, nigdy do Polski się nie przeprowadzi, ale w przypadku Ukraińców z polskimi korzeniami chęć zmiany adresu zamieszkania może być o wiele większa. Gdyby częściej decydowali się na to dobrze wykształceni specjaliści, bilans migracji nabrałby rumieńców. Tylko jak skłonić ich do tego, żeby wybrali Polskę, a nie np. Niemcy?

IRYNA
Nazwisko: Hnasewicz.
Wiek: 26 lat.
Zawód: Prawnik.
Miejsce zamieszkania na Ukrainie: Tarnopol.
Adres w Polsce: Kraków.

– Czy chciałabym zostać w Polsce na stałe? Nie wiem. Łatwiej byłoby mi na to odpowiedzieć, gdybym wiedziała, że to realne.

Iryna żartuje, że takich jak ona najlepiej opisuje polskie słowo „za”. Za młodzi, żeby pamiętali Polskę sprzed dekady z 20-procentowym bezrobociem, które wdrukowałoby im paniczny strach przed utratą pracy. Za dobrze wykształceni, żeby iść do pracy w sklepie. Z doskonałą polszczyzną i mnóstwem polskich znajomych na Facebooku, ale zarazem wciąż „za bardzo ukraińscy”, by bez emocji wsiąknąć w polski żywioł, który się od nich dystansuje. Mniejsza o staruszki, którym w tramwaju zdarza się czasem warknąć: „ty ruska świnio”. Iryna po prostu już wie z doświadczenia, że z dwóch osób o identycznych kwalifikacjach to ona, cudzoziemka, zawsze będzie w Polsce tą gorszą. Dlatego mówi o sobie: stypendystka. Imigrantką się nie czuje, bo nie podjęła jeszcze decyzji o zerwaniu na stałe z Ukrainą, a tym bardziej o związaniu się z Polską.

– Mieszkam tu od pięciu lat, kocham Kraków, uwielbiam to, że tramwaje każdego dnia jadą tą samą trasą, ale ilekroć słyszę rodaków skarżących się na Ukrainę, to mi się ciśnienie podnosi – opowiada. – Nie rozumiem na przykład, jak można chwalić polską służbę zdrowia? Leczyć wolałabym się u nas.

Gdyby jednak miała zostać na stałe w Polsce, przede wszystkim oczekiwałaby, żeby Polacy nie tylko do niej mówili, ale też zaczęli słuchać: – Nawet w grupie najbliższych polskich przyjaciół nie mam odwagi wspomnieć np. o Wołyniu. Próbowałam. Wiem, że oni oczekują ode mnie, że będę mówić tylko to, co chcą usłyszeć.

Niełatwej wspólnej historii oczywiście nie można lekceważyć. Można jednak przynajmniej spróbować nie stawiać jej w centrum wzajemnych relacji: – Ale polski rząd potrzebuje nas jako argumentu w bieżących sporach i zamiast łagodzić napięcia, czasem je wręcz eskaluje – żali się Iryna.

W czerwcowym badaniu CBOS Ukraińcy uplasowali się na szarym końcu zestawienia nacji, które Polacy lubią najbardziej. Stosunek Polaków do Ukraińców i Niemców był najgorszy od 10 lat. Sympatię dla wschodnich sąsiadów zadeklarowało 36 proc. badanych, a niechęć – 32 proc. Aż dla 26 proc. ankietowanych Ukraińcy byli obojętni.

Obwarzanek na tryzubie

Zamykanie oczu na problemy naszej koegzystencji niczego jednak nie zmieni. Nie unikniemy także trudnych pytań o nową, wspólną tożsamość. Włącznie z pytaniem o to, co dziś znaczy być Polakiem. Czy polskość dalej mamy traktować wyłącznie jako pochodną urodzenia, ideologicznie znieczuleni na fakt, że identyfikują się z nią też ludzie bez polskich korzeni? Czy na miano Polaka bardziej zasługuje dziecko polskich emigrantów, urodzone, wychowane i wykształcone w Irlandii, po polsku dukające, czy dziecko imigrantów z Ukrainy, żyjące w Polsce, świetnie mówiące językiem Mickiewicza i uważające się już za Polaka? Może bycie Polakiem powinno oznaczać powrót do międzywojennej koncepcji narodu politycznego, w którym 500 plus w takim samym stopniu należy się na małego Tarasa czy Karima, jak na Tomka i Kasię?

I dalej – czy typową dla takich wielonarodowych społeczeństw wielowyznaniowość da się dalej godzić z przekonaniem o szczególnej roli Kościoła katolickiego w życiu kraju? Dziś aż 88 proc. respondentów uczestniczących w badaniu CBOS o „Postawach wobec obecności Kościoła katolickiego w przestrzeni publicznej” nie przeszkadza obecność krzyża w szkołach i urzędach. Ośmiu na dziesięciu ankietowanych nie ma nic przeciwko uczestnictwu katolickich duchownych w uroczystościach państwowych, a 61 proc. badanych nie dostrzega niczego nagannego w wypowiedziach kościelnych oficjeli na bieżące tematy polityczne. Nowi Polacy mogą mieć na ten temat inne zdanie, albo tego samego zaczną domagać się dla symboli i przedstawicieli własnych religii. Mogą też zażądać miejsca na swoją tradycję i kulturę w programie polskiej szkoły – i to szybciej, niż się nam zdaje. Tylko w Krakowie w ciągu czterech ostatnich lat liczba uczniów-cudzoziemców wzrosła z dwustu do aż 2,3 tys.

Dla przedstawicieli obozu rządzącego imigracja to niemal wyłącznie zagrożenia, choć niesie ona ze sobą także szanse, z których najważniejszą – jeśli wierzyć teoretykom wielokulturowości z Richardem Floridą na czele – jest powiew innowacyjnej świeżości w społeczeństwie. Może on przynieść także znaczny skok cywilizacyjny – pod warunkiem, że nowi i starzy mieszkańcy kraju obdarzą siebie nawzajem ciekawością i tolerancją (wbrew „polityce wrogości”, o której w dziale Kultura tego wydania „TP” opowiada Achille Mbembe).

Czy Polskę – najciekawszą i najsmaczniejszą na rubieżach polskości – znowu będzie mógł symbolizować obwarzanek ze słynnego powiedzenia marszałka Piłsudskiego? Ukraińscy imigranci podają go nam właśnie na widelcu. Inna sprawa, czy jesteśmy już gotowi nie widzieć w nim tryzuba. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2018