O zdejmowaniu butów w gościach

Prof. WOJCIECH BURSZTA, antropolog kultury: Po co się męczyć pytaniami o tożsamość, gdy wszyscy jesteśmy Polakami? A co znaczy być Polakiem, to każdy prawdziwy Polak wie.

24.09.2018

Czyta się kilka minut

Parada Schumana, Warszawa, maj 2015 r. / MARIUSZ GACZYNSKI / EAST NEWS WARSZAWA
Parada Schumana, Warszawa, maj 2015 r. / MARIUSZ GACZYNSKI / EAST NEWS WARSZAWA

MAREK RABIJ: Porozmawiajmy o imigrantach. Jak Polak z Polakiem.

PROF. WOJCIECH BURSZTA: W tej konwencji nie zajdziemy tam, dokąd chciałbym Pana zabrać. W Polsce mamy problem z polskością. To słowo niesie konotacje, które budzą mój niepokój.

Rozumiem, że imigracji do Polski od samej polskości nie oddzielimy.

Nie – o ile założymy, że mówiąc A, czyli zezwalając na imigrację zarobkową, trzeba powiedzieć także B, czyli pomóc się tym ludziom w Polsce odnaleźć i stopniowo zasymilować. A w tym miejscu zaczną się problemy. Po 1989 r. nie udało się nam – mam teraz na myśli nie tylko szkołę, ale i media, liderów opinii oraz polityków – zaszczepić polskiemu społeczeństwu choćby zalążków wielokulturowości. Przedwojenna Rzeczpospolita była, jak wszyscy wiemy, etnicznym, religijnym i kulturowym patchworkiem, który scalała koncepcja narodu politycznego. Wojna, a potem Polska Ludowa brutalnie przeformatowały to społeczeństwo w monolit, w którym nie było miejsca na inną narodowość poza polską i na inne języki niż polski. Nawet regionalizmy i niepolskie nazwiska stały się niepożądane, bo rzekomo godziły w zdefiniowaną na nowo „polskość”. A na to wszystko nałożyła się dodatkowo polityczna izolacja od reszty świata i sztucznie wzmagane przez władze poczucie zagrożenia z zagranicy.

W wymiarze ustrojowym, ekonomicznym, nawet obyczajowym, PRL skończył się może nie od razu w 1989 r., ale w latach 90. Ostała się jednak ta nasza monoetniczność, nieufna wobec obcych, ale też bezrefleksyjna – bo po co się męczyć pytaniami o własną tożsamość, gdy wszyscy jesteśmy Polakami? A co znaczy być Polakiem, to już każdy prawdziwy Polak po prostu wie.

Dodatkowo zapukała do nas globalizacja.

I pojawiły się od razu kłopoty z pogodzeniem tych dwóch wymiarów codzienności, które nam zaczęły nieprzyjemnie interferować. Część społeczeństwa zachłysnęła się konsumpcją, ale część zaczęła nieufnie przyglądać się każdej nowości poprzez stary PRL-owski pryzmat dopasowania do mitycznej polskości – oczywiście przeżywanej dalej stadnie i instynktownie. Pamięta pan apele o ograniczenie stacjom radiowym czasu na emisję piosenek nie po polsku?

Dziś wiadomo, że ta mieszanka przekonania o polskiej wyjątkowości i jednoczesnego poczucia zagrożenia ze strony nowoczesnego świata, który wlewa się do Polski każdą szparą, przyczyniła się do wyborczego zwycięstwa ekipy obecnie miłościwie nam panującej. Rzecz jasna, nie jest też dziełem przypadku, że polityka historyczna PiS nadal trzyma się narodowościowych stereotypów i resentymentów, które wywołują w części Polaków syndrom oblężonej twierdzy. W 1924 r. Jan Stanisław Bystroń opublikował głośny esej „Megalomania narodowa”, w którym m.in. zderzał ze sobą wzajemne stereotypowe wyobrażenia o Żydach, Polakach, Ukraińcach czy Litwinach, pokazując przy tym, na jakie manowce prowadzi myślenie w kategoriach narodu wybranego, które musi się karmić niechęcią, a przynajmniej nieufnością do innych. „Rozwijając teorię megalomanii narodowej, musimy dojść do nacjonalizacji Boga lub do deifikacji narodu, a więc do zaniku tych podstawowych pojęć religijnych i etycznych, na których wspiera się kultura europejska” – pisał.


Czytaj także: Marek Rabij: Wspólnota z ukraińskim akcentem


Jeśli pan sięgnie dzisiaj po ten esej lub po jego rozszerzoną wersję książkową, wydaną kilka lat później, odkryje pan ze zdziwieniem, że większość przedwojennych stereotypów wymienionych przez Bystronia nadal ma się dobrze, a niektóre żyją nawet w polskiej debacie publicznej. Polski rząd niedawno ogłosił, że jego zadaniem jest przypomnienie Europie o wartościach, od których rzekomo odeszła. Jeśli chodzi o stereotypy wokół malutkiej społeczności żydowskiej, warto natomiast zajrzeć do książek prof. Joanny Tokarskiej-Bakir, w których znajdziemy kompendium wiedzy o Żydach we współczesnej Polsce.

Rozumiem, że elektorat chce słuchać piosenki, którą zna, ale przecież zmienia się skład tej widowni. W Polsce mamy kilkaset tysięcy Ukraińców i kilkadziesiąt tysięcy ­cudzoziemców innych nacji, także bardzo nam dalekich kulturowo, jak Nepalczycy czy Wietnamczycy. W trzy lata odsetek obcokrajowców nad Wisłą wzrósł niemal dziesięciokrotnie.

Dzieje się właśnie coś bardzo istotnego, może wręcz przełomowego dla tożsamości kulturowej Polaków, bo moim zdaniem w perspektywie kilku najbliższych dekad pożegnamy ten etniczny monolit, w jaki zmieniła nasz kraj II wojna światowa i pojałtańskie roszady. Dlatego tak mnie martwi polityka PiS, który nadal mami opinię publiczną wizją, że napływ imigrantów do Polski to zjawisko tymczasowe, a nowoczesne polskie społeczeństwo, żyjące w zglobalizowanej gospodarce, będzie w stanie po staremu pielęgnować swoją piastowską splendid ­isolation. Proszę spojrzeć: gdy jeden minister ogłasza ułatwienia dla firm pragnących ściągnąć do Polski pracowników spoza Unii, inni politycy rządzącej partii w tym samym czasie straszą islamizacją kraju albo przypominają najstraszniejsze epizody z trudnej polsko-ukraińskiej przeszłości i napuszczają nas na siebie nawzajem. To mi trochę przypomina, co w latach 60. robiły m.in. rządy Niemiec czy Wielkiej Brytanii. Brakowało rąk do pracy, to się ściągało do kraju dziesiątki albo i setki tysięcy imigrantów z Turcji, Jugosławii czy ówczesnego Pakistanu Wschodniego, z nadzieją, że jak już sobie trochę dorobią i przestaną być potrzebni, to się ich po prostu odeśle, albo sami się spakują i wrócą do domu.

Nie wrócili.

Bo nie da się inicjować poważnych procesów gospodarczych i zadekretować sobie, że pozostaną one bez wpływu na społeczeństwo i jego kulturę – albo że ten wpływ będzie łatwo odwracalny. Władze już dziś powinny podjąć próbę dostosowania aparatu państwa do zmian demograficznych, które właśnie się zaczynają. W Polsce, w której do niedawna każdy cudzoziemiec był turystą, już dziś mamy kilkaset tysięcy imigrantów zarobkowych, a sądząc choćby po deklaracjach szefów dużych firm, będzie ich jeszcze więcej. Część z nich wróci do swoich krajów, ale część zostanie, a wtedy do gry wkroczy wysoki przyrost naturalny, typowy w pierwszym pokoleniu imigrantów. Można więc założyć, że za kilkanaście lat w Polsce mieszkać będzie na stałe kilka milionów imigrantów. Może będzie ich tylko półtora miliona, może aż pięć, tego nie wiem, wydaje mi się to zresztą drugorzędne. Istotą problemu nie jest bowiem skala imigracji, lecz problem z zaakceptowaniem inności, jaki ma nadal olbrzymia większość polskiego społeczeństwa.

Ukraińcy, z którymi rozmawiałem przygotowując się do tego raportu, skarżą się, że Polacy faktycznie trzymają ich na dystans i redukują do taniej siły roboczej. Wszyscy chcą ich zatrudniać, ale mało kto gotów jest im wynająć mieszkanie.

I jak to pięknie falsyfikuje narodowy mit o staropolskiej gościnności. W rzeczywistości polska otwartość na innych najbliższa jest temu, co literatura naukowa nazywa multikulturalizmem butikowym: tu spróbujemy nowej kuchni, tam dorzucimy sobie zagraniczne święto do kalendarza, posłuchamy muzyki świata, potrenujemy jogę lub flamenco, w gruncie rzeczy nie jesteśmy jednak za grosz ciekawi ludzi, którzy to wszystko stworzyli. Takie pojmowanie kultury jest bardzo utylitarne, ale zarazem zdehumanizowane i, co gorsza, blisko od niego do czystej nietolerancji. Jak pisał Umberto Eco: „nie jesteśmy rasistami, dopóki mieszkańcy Mali siedzą u siebie”.

Sam Pan przyznaje, że to nie tylko polski grzech, cytując Włocha. A przywołany wcześniej przez Pana Bystroń pisał: „przekonanie, że Bóg wybrał dany naród wyróżniający się idealnym charakterem i doskonałością celem przeprowadzenia swych zamierzeń na ziemi, wydaje się powszechne”.

Owszem. Zaryzykuję jednak tezę, że w polskim wydaniu to poczucie wyjątkowości wyrasta w rzeczywistości z kompleksów cywilizacyjnego zapóźnienia i przez to ociera się często o śmieszność. Opowiem panu o moich zeszłorocznych wakacjach. Pojechałem do Kalabrii, czyli na południe Włoch. Piękna okolica, cudowne plaże i sporo turystów, także z Polski. W pobliżu naszego hotelu były jednak dwa ośrodki dla uchodźców z Azji Mniejszej i Afryki, którzy czasem pojawiali się na plaży. Tylko Polacy awanturowali się potem o to w hotelu! Jedni skarżyli się, że obecność uchodźców obniża prestiż miejsca. Inni mówili wprost, że nie będą się kąpać w tej samej wodzie co muzułmanie.

Dobrze. Ale nawet jeśli zgodzimy się, że Polacy są na inność zamknięci, ci „inni” mogą być otwarci na polskość.

Optymista z pana. Moim zdaniem ta karykaturalna forma polskości, o której teraz rozmawiamy, jest dla cudzoziemców trudna do przełknięcia. Owszem, nie tylko my mamy o sobie samych wysokie mniemanie i chętnie sprowadzamy własną tożsamość do zestawu stereotypów. Żydzi są narodem wybranym. Chińczycy poszli jeszcze dalej i nazwali swój kraj Państwem Środka. Amerykanie wynaleźli z kolei demokrację, co niepomiernie dziwi Greków roszczących sobie prawa do tego samego. Francuzi pokazali światu, jak cieszyć się życiem. I tak dalej. Ale niech pan spojrzy z tej perspektywy na polskie przekonanie o własnej wyjątkowości i odpowie na pytanie: czy naprawdę wydaje się ono panu atrakcyjnym towarem? Jesteśmy bez skazy, bo nigdy nie mieliśmy kolonii i nie napadliśmy na żadnego z sąsiadów. Stanowimy przedmurze chrześcijaństwa, a co jakiś czas umieramy za Europę i za jej wartości. Moim zdaniem wyznaczniki polskiej tożsamości narodowej mają charakter czysto defensywny. Pan i ja przechodzimy przez nie jak przez lekką mgiełkę, bo się wychowaliśmy na polskich romantykach, „Czterech pancernych” i „Dywizjonie 303”, ale dla imigranta identyfikacja z takim systemem wartości może się po prostu wydać niewarta wysiłku. Moi zagraniczni koledzy po fachu przecierają czasem oczy ze zdumienia, kiedy opowiadam im, co konstytuuje popularny mit współczesnego Polaka.

Zredukowany do minimum przepis na Polaka może śmieszyć badaczy wielokulturowości, ale jest łatwy do opanowania. Imigrant na Wyspach Brytyjskich musi zadać sobie pytanie, czy chce czuć się Brytyjczykiem, czy może Walijczykiem, Szkotem lub ­Anglikiem. W Szwajcarii dojdą do tego różnice językowe. U nas w zasadzie wystarczy zjeść schabowego w niedzielę, zdejmować buty przychodząc z wizytą – i cały kraj stoi otworem.

Nie tylko Polacy zdejmują buty. Robią to także Skandynawowie, nie wspominając o Japończykach, którzy uczynili z tego rytuał. Właśnie przypadkowo włączyła się panu narracja o polskiej wyjątkowości.

Mam na myśli to, że w homogenicznej Polsce nietrudno nauczyć się żyć po polsku.

Ale co z tego? Jeśli zaczniemy sobie wyobrażać, że te setki tysięcy cudzoziemców za kilkanaście lat porzucą swoją kulturę, porażeni siłą oddziaływania naszej, to znaczy, że po pierwsze nadal rozumujemy w kategoriach megalomanii narodowej, a po drugie – nie rozumiemy istoty multikulturowości. W niej chodzi o to, by przy zachowaniu indywidualnych różnic i tożsamości stworzyć razem nową jakość. Możemy się od siebie nawzajem wiele nauczyć, jeśli będziemy na siebie nawzajem otwarci.

Ci nowi Polacy, którzy zaczną się identyfikować z Polską, będą też po swojemu redefiniować naszą wspólną polskość.

Bez wątpienia. Tylko pytanie: jakim kosztem społecznym okupimy ten proces? Rządzący wypuścili dżina nacjonalizmu, wydaje im się, że go kontrolują, ale sytuacja może się im łatwo wymknąć spod kontroli. Narracja dyskryminująca mniejszości ma to do siebie, że się łatwo radykalizuje. To, co przedwczoraj uchodziło za nie do wypowiedzenia na głos, dziś już się takim nie wydaje w kontekście słów, które padły wczoraj. ©℗

WOJCIECH BURSZTA jest antropologiem kultury, kulturoznawcą, eseistą i krytykiem kultury. Obecnie kieruje Katedrą Antropologii Kultury w Instytucie Kulturoznawstwa SWPS.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2018