Wielkie otwarcie

Ucieczka z powodu zagrożeń klimatycznych będzie doświadczeniem coraz większej liczby ludzi i innych zwierząt, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. A już dziś nie radzimy sobie z tym problemem.

17.10.2023

Czyta się kilka minut

Wielkie otwarcie
Ewakuacja mieszkańców Irpienia obleganego przez wojska rosyjskie. Ukraina, 5 marca 2022 r. / VADIM GHIRDA / AP / EAST NEWS

MICHAŁ SOWIŃSKI: Czy zwierzęta mogą być uchodźcami?

DARIUSZ GZYRA: Po eskalacji konfliktu w Ukrainie w przestrzeni medialnej pojęcie uchodźstwa w naturalny i nieplanowany sposób rozszerzyło się także na zwierzęta.

Nieplanowany?

Na szczęście nie mieliśmy innego słowa, które opisywałoby doświadczenie ucieczki przed przemocą i zagrożeniem życia w odniesieniu do zwierząt innych niż ludzie. Spontanicznie użyliśmy więc pojęcia dotychczas zarezerwowanego dla ludzi. Niestety, jego szersza wersja wciąż funkcjonuje jedynie w rozumieniu potocznym, bo do zmian prawnych, choćby związanych z regulacjami konwencji genewskiej, jeszcze bardzo daleka droga.

Ale problem jest już dyskutowany?

Na razie w środowiskach akademików, głównie filozofów. Pojawiły się już pierwsze publikacje naukowe postulujące oficjalne rozszerzenie definicji uchodźstwa na inne zwierzęta, jak również uwzględniania ich w rozważaniach o tzw. wojnie sprawiedliwej. Trwające dyskusje dotyczą choćby możliwości wykorzystania istniejących kryteriów, na podstawie których uznajemy kogoś za uchodźcę, uchodźczynię lub za ofiarę wojny. 

Wspieraj Conrad Festival!

Już po raz 15. Fundacja Tygodnika Powszechnego, wraz z Miastem Kraków i Krakowskim Biurem Festiwalowym, organizuje Conrad Festival, jedno z najważniejszych wydarzeń literackich w Polsce. Wesprzyj jego powstawanie!

Potrzebujemy nowych kryteriów?

Moim zdaniem te obecne, dotyczące ludzi, są w dużym stopniu użyteczne. Zwierzęta stają się uchodźcami z podobnych powodów co my, a są wyłączone spod ochrony prawnej z przyczyn kulturowych. Problem leży więc głębiej i obawiam się, że możemy nie dożyć finalizacji samego procesu prawnego. Niemniej cieszy mnie, że przynajmniej o tym rozmawiamy. Wszelkie zmiany w tym zakresie zaczynają się właśnie od dyskusji, a konkretniej od przełamywania tendencji do zawężania podstawowych pojęć polityczno-etycznych wyłącznie do sfery ludzkich doświadczeń. 

Czy nasza reakcja na obrazy przedstawiające ludzi uciekających przed wojną wraz ze swoimi zwierzętami oznacza zmianę w naszej wrażliwości?

Trudno jest rozdzielić ludzki i pozaludzki wymiar wojny. Nasze losy od zawsze splatały się z losami przedstawicieli innych gatunków. W przypadku konfliktu w Ukrainie różnica polega przede wszystkim na tym, że w końcu zaczęliśmy otwarcie i powszechnie o tym mówić. Jest nadzieja, że obrazy pojawiające się w mediach są przejawem dużo głębszego procesu społecznego. W pierwszych miesiącach konfliktu o zwierzętach mówiliśmy bardzo dużo – bywały wręcz jego symboliczną ilustracją, uosabiały niewinność ofiar. Niestety, dziś znów pojawiają się jedynie okazjonalnie, tak jakbyśmy wrócili do poprzednich, fatalnych wzorów myślenia. 

Wojna zbliżyła ludzi do zwierząt?

To chyba zbyt daleko idące stwierdzenie. Teoretycznie możemy wyobrazić sobie taki mechanizm empatii: skoro ktoś cierpi i musi uciekać, to potrafi dzięki temu lepiej zrozumieć krzywdę innych istot. Niestety, w praktyce to nie jest takie proste. Przede wszystkim sama kategoria „zwierzę” jest wewnętrznie bardzo zróżnicowana. Np. zakwalifikowanie danego gatunku jako zwierzę domowe albo gospodarskie definiuje to, jak będzie wyglądało całe jego życie, włącznie ze sposobem, w jaki umrze. Mówi się czasem, że wojna znosi dotychczasowe porządki, niszczy istniejące relacje, jednak nie w tym przypadku. Gdy w jej kontekście mowa o uchodźstwie zwierząt, chodzi głównie o psy i koty, czasem o konie, sporadycznie o inne zwierzęta. Na pewno również o zwierzęta z ogrodów zoologicznych – np. poznańskie zoo przyjęło ponad 200 zwierząt ewakuowanych z Ukrainy. Więc jedne tak, ale inne, tzw. gospodarskie, już nie – ich nikt nie nazwie uchodźcami, nikt ich też nie będzie ratował, bo na trwałe wylądowały w kategorii „użytkowe”. Jeśli więc zbliżyliśmy się do zwierząt, to do tych, z którymi wcześniej już byliśmy relatywnie blisko. W odniesieniu do zwierząt gospodarskich używano czasem terminu „relokacja” – przenoszono je w inne miejsca na terytorium Ukrainy, ale nie po to, aby je ratować przed wojną, ale by móc je dalej eksploatować w niezakłócony sposób. Tak więc gdy ­rozmawiamy o ­„zwierzętach”, musimy pamiętać o skomplikowanej i niewygodnej strukturze tego pojęcia.

Czyli takie wybiórcze zbliżenia to ślepa droga w kontekście poszerzania międzygatunkowej empatii?

  To zależy. Kulturowe mechanizmy, które ułatwiają nam empatię wobec zwierząt domowych, da się wykorzystać na dwa sposoby. Z jednej strony może to jedynie prowadzić do pogłębienia szowinizmu gatunkowego, z drugiej to potencjalna furtka dla poszerzenia naszego myślenia etycznego, zgodnie z zasadą „podobne traktuj podobnie”. Dzisiejsza nauka, choćby etologia czy zoopsychologia, mówią wprost, że zwierzęta domowe i gospodarcze nie różnią się między sobą w żaden istotny moralnie sposób. Podobnie cierpią, odczuwają strach i inne emocje, nie ma więc dobrych powodów, aby traktować je inaczej. Jednak za sprawą czynników kulturowych, można je też nazwać ideologicznymi, jedne gatunki przeznaczamy na przyjaciół i towarzyszy, ­drugie po wsze czasy uznajemy wyłącznie za źródło mięsa, mleka czy jajek. 

Jak zatem, choćby na poziomie samego języka i kategorii, którymi się na co dzień posługujemy, osłabiać ten podział?

 Powinniśmy pracować nad zmianą słownika, przy pomocy którego konfrontujemy się z innością w ogóle, bo mamy problem z zarządzaniem naszymi emocjami wobec wszelkich istot, które postrzegamy jako odmienne niż my sami – dotyczy to także innych ludzi. Taki językowy kodeks z pewnością ułatwiłby nam budowanie nowych relacji społecznych, a także zasypanie kulturowej przepaści między ludźmi i innymi zwierzętami.

Chociażby używając terminu „zwierzęta pozaludzkie”?

To dobry przykład prostej i zgrabnej interwencji językowej. Jeszcze jakiś czas temu to określenie wydawało się egzotyczne. Co prawda w dyskusjach akademickich funkcjonuje już od dekad, ale w przestrzeni medialnej zadomowiło się dopiero niedawno. Dzięki niemu możemy przypominać, że ludzie także są zwierzętami. To z jednej strony zasypuje różnice, z drugiej sprawia, że określenie „zwierzę” przestaje być obelgą.

Inne przykłady takich interwencji?

Powinniśmy przestać paranoicznie bronić niektórych słów jako przynależnych wyłącznie relacjom międzyludzkim, np. wspólnota, rodzina czy sprawiedliwość. Ich rozszerzenie wciąż może brzmieć nieco egzotycznie, ale nie ma innej drogi. Istotne pojęcia, które konstytuują nasze życie społeczne, mają sens wyłącznie wtedy, gdy są powszechne i inkluzyjne. Co ważne, praca w języku to dość łatwa, a jednocześnie skuteczna i dająca satysfakcję forma aktywizmu, którą każdy może praktykować w życiu codziennym. 

Pisze Pan też często o problematyczności pojęcia „ochrona zwierząt”.

W przestrzeni dyskursu publicznego ten termin jest niemalże całkowicie wyprany ze znaczenia. Bo co z tego, że mamy ustawę o ochronie zwierząt, skoro w Polsce co roku zabija się miliardy zwierząt dla zaspokojenia potrzeb człowieka? Słowo „ochrona” jest więc w tym kontekście bardzo kontrowersyjne, jego bezrefleksyjne stosowanie utrudnia dostrzeżenie zwierzęcej krzywdy. Dla mnie w każdym razie jest ono nie do przyjęcia, gdyż rzeczywista systemowa ochrona zwierząt po prostu nadal nie istnieje. 

Powinniśmy zamiast tego rozmawiać o prawach zwierząt?

Tak, to dobry przykład międzygatunkowego rozszerzenia pojęcia, które tradycyjnie było zarezerwowane wyłącznie dla ludzi. Bardzo ważne, żebyśmy rozumieli, co ono oznacza. Gdy mówimy o prawach człowieka, nie dyskutujemy przecież o tym, jakie formy eksploatacji innych ludzi są dopuszczalne, a jakie uważamy za zbyt drastyczne. Zamiast tego mamy raczej na myśli, że każdy człowiek jest podmiotem, a nie przedmiotem – i z tego powodu ma pewne niezbywalne prawa, może ustanawiać nieprzekraczalne granice w relacjach z innymi. Na najbardziej podstawowym poziomie sprowadza się to do tego, że mamy prawo do niebycia krzywdzonym. Na tej podwalinie nadbudowane są kolejne prawa, np. obywatelskie. 

Prawa zwierząt powinny wyglądać analogicznie?

Niektóre prawa mają sens wyłącznie w odniesieniu do ludzi, inne mogą dotyczyć wszystkich zwierząt zdolnych do odczuwania. Analogiczne powinno być np. prawo do życia, jego kontynuacji aż do naturalnego końca w możliwie najlepszych warunkach. Oczywiście również wiele praw szczegółowych, jak prawo do kontaktów społecznych, do dobrego środowiska lub opieki zdrowotnej itd. Ciekawym przykładem są prawa polityczne, a więc zapewnienie, że interesy danego zwierzęcia zostaną wzięte pod uwagę w procesie decydowania o kształcie życia społecznego. Tak rozumiane prawa, które stanowiłyby jedyną rzeczywistą ochronę zwierząt, niestety jeszcze nigdzie na świecie nie zostały w pełni skodyfikowane. To wciąż jedynie koncepcja etyczno-polityczna. 

Gdy w zachodnim świecie w XVIII wieku rodziły się ruchy abolicjonistyczne, zniesienie niewolnictwa wydawało się projektem utopijnym. Z kolei w książce ­„Dziękuję za świńskie oczy” użył Pan określenia „oswajanie utopii”. Możemy tu szukać analogii?

Wydaje mi się to uzasadnione. Niewolnictwo ludzi przez wieki wydawało się doskonale umocowane w kulturze, nie tylko ekonomicznie, ale przede wszystkim w codziennych praktykach społecznych. W pewnym momencie ta „normalność” została jednak zakwestionowana, co pokazuje, że wielkie zmiany są możliwe. Aczkolwiek w przypadku zwierząt będzie to znacznie trudniejsze, bo normalizacja krzywdy zwierząt jest mocniej ugruntowana. Co więcej, należy pamiętać, że wraz z prawnym zniesieniem niewolnictwa wcale nie zakończyły się praktyki drastycznego wyzysku jednych ludzi przez drugich. Nie mówiąc już o innych problemach, jak choćby o rasizmie w jego najróżniejszych formach. Nie mam więc złudzeń, że w przypadku zwierząt, o ile taki przewrót kiedykolwiek się wydarzy, byłoby inaczej. 

Czyli jednak utopia, i to nieoswojona?

Z pewnością utopijne byłoby myślenie, że jako cywilizacja dojdziemy kiedyś do punktu, gdy nikt już nigdy nie będzie krzywdzony. Taki program polityczno-społeczny jest absurdalny. Natomiast nie jest utopijne dążenie do zaprzestania systemowej przemocy względem innych czujących istot, choćby poprzez stopniową delegalizację konkretnych praktyk. To jest możliwe.

Kiedy?

Niestety, jeszcze nie teraz, o czym świadczyć mogą chociażby programy wyborcze wszystkich liczących się w Polsce partii politycznych, gdzie w poważny sposób o prawach zwierząt właściwie nawet się nie wspomina. A intelektualne i etyczne koncepcje istnieją już od lat. Co więcej, są już wystarczająco dopracowane, aby po prostu z nich korzystać. Łatwo oczywiście zrzucić całą winę na polityków, ale prawda jest taka, że wciąż za mało jest wyborców, którzy wymagaliby od nich bardziej zdecydowanych działań. 

Wracamy do punktu wyjścia, czyli wspólnoty, która staje przed decyzją o poszerzeniu swoich granic.

Tego typu decyzje u wielu ludzi zawsze budzą niepokój. Gdy jedni chcą zmian, od razu pojawiają się inni, którzy twierdzą, że wspólnota tego nie przetrwa, że naruszy to jej fundamenty i doprowadzi do katastrofy. 

Lęk to naturalna część tego procesu?

Z historycznego punktu widzenia wydaje się, że tak. Dlatego warto przypominać, że tego typu poszerzanie moralnych granic to przede wszystkim wyzwanie, które może przynieść wiele korzyści, a także otworzyć nowe możliwości rozwoju. Wyobraźmy sobie świat, w którym wszystkim zwierzętom żyłoby się lepiej. Potrzebowalibyśmy w związku z tym nowych profesji, nasz system edukacji wymagałby poważnych zmian, podobnie nasze myślenie o przestrzeni, zarówno miejskiej, jak i wiejskiej. Musielibyśmy wyjść poza ciasny krąg ludzkich spraw. Byłoby to nowe, wielkie otwarcie w naszym myśleniu o świecie. 

Stalibyśmy się lepszymi ludźmi?

Oczywiście. I bylibyśmy ludźmi  b a r d z i e j. Wiele obszarów naszej egzystencji, które dziś są tłumione przez opresyjne wzory kulturowe, mogłoby rozkwitnąć. Proszę wyobrazić sobie, jak wspaniale wyglądałyby nasze miasta, gdybyśmy kształtowali je z myślą o innych gatunkach. Co za wyzwanie! A literatura i historia pisane z uwzględnieniem pozaludzkiego punktu widzenia? A nowy system edukacji? No i polityka, choćby ta żywieniowa lub związana z bezpieczeństwem. Ileż twórczych osób mogłoby się przy okazji realizować. Odrzucenie antropocentrycznego gorsetu byłoby niezwykle uwalniające. Podział na rzeczywistość ludzką i pozaludzką jest nie tylko sztuczny, ale też szkodliwy dla naszego myślenia. 

A może to postępujące zmiany klimatyczne wymuszą na nas zmianę w odnoszeniu się do zwierząt?

Wracamy do problemu uchodźstwa. Ucieczka z powodu zagrożeń klimatycznych będzie doświadczeniem coraz większej liczby ludzi i innych zwierząt, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. A już dziś nie radzimy sobie z tym problemem. Badania z całego świata pokazują, że gatunki zagrożone zmianami klimatycznymi masowo migrują, szukając nowych siedlisk. Powszechnie używa się określenia „gatunki inwazyjne”. To kolejny przykład pojęcia do wymiany. Zamiast o „inwazji” powinniśmy w takich przypadkach mówić raczej o desperackich próbach ratowania życia. Wiąże się to z głębszą zmianą myślenia o świecie. Nie powinniśmy kurczowo trzymać się znanej z przeszłości wizji świata, bo na naszych oczach staje się ona zwyczajnie nieaktualna. Musimy mieć w sobie większą otwartość na zmiany, bo będą one, czy tego chcemy, czy nie, następować coraz szybciej. Mówienie o uchodźstwie zwierząt pozwala nam też przeformułować nasze myślenie o świecie, choćby w kontekście granic. Te państwowe, do których jako ludzie jesteśmy tak przywiązani, są tylko jednymi z wielu, do tego w kontekście międzygatunkowym wyjątkowo mało istotnymi. Dla zwierząt nie istnieją Polska lub Ukraina, pozaludzkie granice przebiegają gdzie indziej. To jeden z wielu przykładów na to, że będzie lepiej, i to wszystkim, jeśli zaczniemy myśleć poza wąskimi kategoriami naszego gatunku. ©

DARIUSZ GZYRA (ur. 1967) – filozof, publicysta, działacz ­społeczny. Prowadzi zajęcia na wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego na kierunku antropozoologia. Współtworzy kadrę dydaktyczną interdyscyplinarnych studiów podyplomowych „Prawa zwierząt” na Uniwersytecie SWPS.

Podczas tegorocznej edycji Festiwalu Conrada porozmawiamy z DARIUSZEM GZYRĄ o wpływie wojny, która toczy się w Ukrainie, na los zwierząt, o zmianach społecznych i politycznych, które są niezbędne, by w pełni, a nie tylko częściowo, chronić istoty pozaludzkie, a także o tym, jak może funkcjonować świat, w którym nie ma hierarchii między istnieniami. Moderatorką rozmowy będzie Beata Prokopczuk-Daab.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2023

Artykuł pochodzi z dodatku „Magazyn Conrad 02/2023