Większość to nie „naród”

W Afryce nauczyłem się, że nie ma co wierzyć we wszystkie plotki o sekretach i zakulisowych rozgrywkach rządzących.

21.05.2017

Czyta się kilka minut

W niektórych jest ziarno prawdy, ale czasem, gapiąc się na kurtynę, za którą schował się władca, ludzie domyślają niestworzone rzeczy, budując przy okazji swój wizerunek dobrze poinformowanych insiderów.

To jest też mój stały kłopot z książkami o Rosji, które – ze względu na tkwiący we mnie fragment wschodniej duszy – wciągam jedna za drugą. Funkcjonujący tam od wieków system samodzierżawia, w którym panujący działa na niedostępnych śmiertelnikowi wysokościach, jest niczym stare drzewo, obrastające z sezonu na sezon coraz to bardziej fikuśnymi bluszczami. Przeczytawszy w ciągu ostatniego roku z sześć opracowań o samym tylko Putinie, nadal nie wiem więc tak naprawdę, co o nim wiem (i po raz nie wiem już który przyznaję rację poecie Tiutczewowi: „Umysłem Rosji nie zrozumiesz. W Rosję można tylko wierzyć”).

W wydanej właśnie w Polsce książce opozycyjnego dziennikarza Michaiła Zygara „Wszyscy ludzie Kremla” trafiłem jednak na anegdotkę tak pyszną, że nawet jeśli nie umiem zweryfikować jej prawdziwości, zbrodnią byłoby jej nie rozgłosić. Zygar pisze, że idea zorganizowania w 2014 r. zimowych igrzysk w (podzwrotnikowym) Soczi poczęła się w głowie pewnego oligarchy i jego kolegi, działacza sportowego. By przekonać do niej człowieka, który sam jest Rosją, nawiązali współpracę z jego rzecznikiem. Ten wyjawił im, którędy Putin jeździ do pracy i jakiego radia słucha w drodze. A oni uszyli kampanię promocyjną przeznaczoną dla jednego człowieka. Trasę przejazdu prezydenckiej kolumny obstawiono billboardami reklamującymi kandydaturę Soczi, we wskazanych rozgłośniach wykupiono spoty, wynajęto wydzwaniających do najwyższej kancelarii w charakterze ludu domagającego się, by Rosja pokazała światu, że nie ma takiego lata, któremu jej wola nie mogłaby nakazać być zimą.

Poskutkowało. Putin uwierzył, że igrzyska to pragnienie dzieci, w które ojciec musi się wsłuchać. Ciąg dalszy – który kosztował 37,5 mld euro – znamy.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w polskim życiu publicznym działa czasem podobny mechanizm. Politycy (i inni liderzy opinii) porzucają zdrowy rozsądek, przyzwoitość i inne wartości, gdy ktoś im wmówi, że tego właśnie oczekuje od nich lud, któremu służą. Rozmawiając z kolegą z pewnej prawicowej gazety, nieodbiegającej dziś bardzo stylistyką od „Żołnierza Wolności” z lat 80. XX w. (zmienił się tylko „nieustający w wysiłkach rząd” oraz „sypiący piasek w tryby zmian amoralni wichrzyciele”), widzę przecież, że on wie, iż to już nie żadne dziennikarstwo, tylko polityczny PR oraz zwyczajny obciach. Uznaje jednak, że warto zapłacić tę cenę w imię wyższych wartości. Takich właśnie, że przecież tego domaga się lud, suweren, naród, Polacy.

Podobnie, gdy słucham polityków mówiących o uchodźcach. Nie wierzę, że oni naprawdę wierzą, iż parę setek staruszków lub dzieci (ideą korytarzy humanitarnych jest przyjmowanie najsłabszych) rzeczywiście jest w stanie wysadzić polskie miasta, zgwałcić nasze kobiety i dokonać islamizacji Tłuszcza. Oni raczej weszli do internetu, wzięli prysznic z intelektualnego brudu wymieszanego z lękiem, którym zalewa go konsekwentnie grupa ksenofobicznych obsesjonatów, i utożsamili to z wolą całego narodu. Ogłosili mu więc, że się jej poddają. Część narodu uwierzyła, że to ich własny pomysł (a poza tym to tak pięknie słuchać o spokoju, bezpieczeństwie!). Zachwyceni politycy dostrzegli, jak rosną im sondaże, gdy ludziom ktoś wymyślił wroga – i tak to się kręci w najlepsze.

Na Facebooku spróbowałem ostatnio wyłożyć ten problem w liczbach. Zaleje nas fala uchodźców? Zobowiązaliśmy się przyjąć 7 tysięcy. W latach 90. Polska przyjęła ponad dziesięciokrotnie więcej uchodźców z Czeczenii... Czy mamy strefy szariatu w Wólce Kozodawskiej? Radom pękł pod ciężarem różnic międzykulturowych? Ale przecież Polska tyle już robi dla Syrii, tyle że na miejscu. Naprawdę? Rząd z dumą ogłasza, iż jego pakiet dla Syrii jest wart 46 mln zł. Tyle kosztuje nasz kraj wybudowanie sobie kilometra dobrej drogi. To np. niespełna połowa tego, co prezydent Komorowski przeznaczył na referendum w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych. Polska od lat nie wypełnia zobowiązań dotyczących udzielania pomocy rozwojowej (mamy dawać 0,33 proc., a dajemy 0,13). Oj, to wszystko dlatego, że pomagamy Ukrainie. Czy aby? W 2015 r. Polska przekazała ofiarom wojny w Donbasie milion złotych. Ale przecież przyjęliśmy 1,3 mln Ukraińców! Oczywiście, tyle że to płacący u nas podatki imigranci ekonomiczni (na tej samej zasadzie w Wielkiej Brytanii jest dziś parę milionów polskich „uchodźców”). Polska – która z jednej strony szczyci się, że jest tygrysem Europy, a gospodarka rośnie jej o 4 proc., tylko w 2016 r. wzięła z Europejskiego Funduszu Pomocy Najbardziej Potrzebującym ok. 240 mln zł (nie licząc miliardów euro z innych funduszy).

Tak ma wyglądać nasza solidarność? Zaproponowałem: o imigracji ekonomicznej przyjdzie czas pogadać. Na razie wypełnijmy zobowiązanie, przyjmując do nas choćby jedną czwartą z 33-tysięcznej grupy uchodźców – dzieci, które w czasie wojny lub podróży straciły rodziców. No chyba że dumny naród teraz boi się sierot, a liczne narodowe służby nie są w stanie sprawdzić przedszkolaków. Spodziewałem się zwyczajowego hejtu, tymczasem zaskoczyła mnie skala pozytywnej reakcji. Jasne, znowu pojawiło się parę stałych memów o tym, że w Niemczech ktoś widział, jak jakiś Arab pali samochód; jakiś mędrzec znów wykładał, że po co ich przyjmować, skoro i tak wyjadą do Niemiec; wpadło paru trolli niezmiennie apelujących: „Hołownia, poddaj się woli narodu”. Tyle że ja chyba po raz pierwszy zobaczyłem, że nie mówi do mnie naród, lecz – w tym przypadku – troll.

Nie „naród” chce się więc w sprawie uchodźców zachować nieprzyzwoicie. Bo sondażowa większość to jeszcze nie „naród”. Poczucie silnego mandatu polityka, na którego głosowało 8,6 mln rodaków, powinno być tonowane pokorą płynącą ze świadomości, iż 22,1 mln na niego nie głosowało. Zabawne, że jeszcze niedawno ci, którzy dziś twierdzą, że większość zawsze ma rację, gardłowali, iż zbrodnią jest poddawać wartości logice „większość – mniejszość”, a prawda nie podlega głosowaniu.

Wniosek? Twierdzenie „Polacy nie życzą sobie uchodźców” nie jest prawdziwe. Dopóki czytam setki głosów podpisujących się pod zdaniem wypowiedzianym przez biskupa Pieronka: „Nieprzyjęcie uchodźców to praktyczna rezygnacja z chrześcijaństwa”.

Dopóki da się słyszeć choćby jeden taki głos. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2017