Warzelnia soli

Ludzie na tej fotografii wydobywają się jakby z kamienia. Są pozbawieni cielistości, tonów pośrednich, ich obraz jest niemal domyślny. Zdjęcie jest tak kontrastowe, że zachowały się właściwie tylko światła i cienie. Siedzą, skamieniali, na zawsze odziani w łachy i hardzi.

17.03.2009

Czyta się kilka minut

Zesłańcy styczniowi, warzelnia soli „Usole” pod Irkuckiem, 1866 r. /fot. z kolekcji Wojciecha Nowickiego /
Zesłańcy styczniowi, warzelnia soli „Usole” pod Irkuckiem, 1866 r. /fot. z kolekcji Wojciecha Nowickiego /

Grupa pięciu młodych mężczyzn - choć trudno dokładnie określić ich wiek, bo noszą brody i czapki - siedzi, stoi, kuca na podeście zbitym z desek, pozuje ze śmiertelną powagą. W rękach mają młoty osadzone na długich trzonkach - nie bardzo dokładnie wszystko tu widać, bo zdjęcie jest częściowo zamazane. Wiele elementów trzeba było podretuszować, właściwie dorysować- fałdy koszuli, szczegóły narzędzi, ten dziwny pęk trzymany przez smutnego młodzieńca w głębi po prawej; pęk faszyny czy może wielki bukiet. Jest w każdym razie to: drewniany podest, nieobute, gołe stopy widoczne na dole, luźne ubrania, czapki z daszkiem, brody, śmiertelna powaga i młoty.

Rzucają się w oczy materie: zapinane na boku rubaszki, fałdziste koszule i te lejące się, za duże spodnie z grubego sukna, jak na pośmiewisko. Za nimi zwisająca szmata. Jest w tym zdjęciu współczesna siła, która po części bierze się ze słabości: z nieostrości, z prześwietlonych plam miejscami wypełnionych pędzlem retuszera. Siła tkwi w zakryciu wszystkiego, co zbędne, w tej szmacie zawieszonej za nimi: staję sam na sam z ich wzrokiem.

Fotograf był we właściwym miejscu, ustawił ludzi w zwartą grupę, na tym skończyła się jego rola. Nie ma tu sztuki, ale jest doznanie; ono sprawia, że kupuję to zdjęcie, choć nie wiem o nim nic, i drążę, bo chcę się dowiedzieć wszystkiego.

***

Na pierwszy rzut oka to grupa robotników: mogą pracować w hucie, w kopalni, gdzieś, gdzie im te długie młoty będą potrzebne. Zapewne gdzieś w Rosji, tak się wydaje, bo trzech nosi rubaszki. Zapewne to nie oni poszli się sfotografować, tylko fotograf przyszedł do nich i zrobił zdjęcie w zaimprowizowanym atelier - fotograf, który nie dorobił się nawet firmowych tekturek, więc pozostanie na wieki wieków bezimienny. Tak się można domyślać z samej fotografii. Opis wiele zmieni.

Na odwrocie napisano ołówkiem: "Roku 1866 /Warzelnia soli pod Irkuckiem/ »Usola«" (Usola, a właściwie Usole to osada położona nad Angarą, oficjalnie - "Irkutskij Solewariennyj Zawod", Irkucka Warzelnia Soli). Potem nazwiska i króciutkie życiorysy mężczyzn, które na wpół czytam, na wpół odgaduję. W tylnym rzędzie, pierwszy po lewej, Stanisław Wiśniewski (czasem pisany Wiszniewski), "były student uniwersytetu kijowskiego, obecnie kupiec w Irkucku". Obok niego, w środku, Roman Frankowski, "były student szkoły politechnicznej, obecnie obywatel w królestwie"; po prawej, ten z faszyną czy kwiatami, Lucjan Wielobycki, "były student kijowskiego uniwersytetu, umarł w 1871 r.". W pierwszym rzędzie, ten z bosymi stopami, to Aleksander Abakanowicz, "uczeń szkoły w Hory-Horkach, obecnie urzędnik Izby Obrachunkowej w Chabarowce na Amurze". Wreszcie brodaty, nad wiek poważny August Kręcki, "wolny słuchacz Szkoły Głównej, obecnie urzędnik kolei Warszawsko-Wiedeńskiej".

A więc Sybiracy. Zesłańcy po powstaniu styczniowym. Od Sybiru - niech to będzie urywek pejzażu czy fragment wnętrza - oddziela ich to tło z sukna, ale Sybir nie jest tu wcale potrzebny, bo oni są ubrani we własne zesłanie i noszą je w dłoniach.

***

W tekście Grażyny Jakimińskiej ("Fotografie zesłańców z Usola w zbiorach Muzeum Historii Miasta Lublina") znalazła się reprodukcja innego egzemplarza tej fotografii, być może późniejszej kopii - naklejonego na niebieską, ozdobną tekturkę. Tam opis jest krótszy, ale dodaje kolejny element: "Po zakończeniu ciężkich robót w Usolu", 1865 r. Data nie zgadza się o rok, ale też zdjęcia wędrowały różnymi drogami, a przekaz bywał ustny, o pomyłkę nietrudno. Ważne jest to: nie grupa przebranych młodzieńców, tylko zesłańcy w roboczych strojach.

"W podziemiu każdej (...) warzelni stał sklepiony piec, a nad nim był umieszczony kocioł, na dwa łokcie głęboki ze średnicą siedmiu i pół łokci w obu kierunkach. (...) Po ukończeniu parowania i ostygnięciu kotłów sól kuchenną zsypywano do worków (...). Skorupę zaś odbijano od ścian kotłów dłótami i młotkami, a następnie usuwano, i tym sposobem przygotowywano miejsce dla dalszego warzenia". Ten nieco suchy opis uzupełnia uwaga już innej, estetycznej natury: "Piece te w chwili najpotężniejszego rozżarzenia mogłyby śmiało służyć malarzom obrazów religijnych za tło wyborne do scen piekło odtwarzających".

Tak opisuje warzelnię soli w Usole Wacław Lasocki ("Wspomnienia z mojego życia"); i dodaje: "Większą część robót w warzelniach wykonywali więźniowie kryminaliści; w początkach wszakże nie ominął ten zaszczyt i więźniów stanu, o czem wymownie świadczy załączona tu grupa kilku politycznych skazańców, którzy fotografowali się z narzędziami w ręku i w strojach do tej ciężkiej pracy odpowiednich". Zdjęcie piątki skazańców-robotników zostało zreprodukowane po raz pierwszy właśnie we wspomnieniach Lasockiego (1937).

O Usolu pisał też w swoich wspomnieniach ("Na wozie i pod wozem") Władysław Czetwertyński, w rozdziale "I ja byłem w Arkadii..." - Arkadii, bo Usole uchodziło za miejsce stosunkowo łagodnego zesłania (choć i Czetwertyński notuje: "biedny Ilnicki został zamordowany przez miejscowych zbójów w czasie przechadzki w okolicy wsi, z powodu złotej ślubnej obrączki, która ich skusiła. Znaleziono go z odciętym palcem"). Tu przyjeżdżały rodziny albo ci, których stać było na łapówkę za lepszy przydział. Tak jak Lasocki, Czetwertyński również opisał warzelnie, których "było, zdaje się, siedem. Pod kotłami płonął ciągły ogień, a co miesiąc odbywała się »oczystka« kotłów i to w czasie mojego pobytu było jedyną moją robotą. Była ona nader ciężką i co miesiąc trwała co najmniej przez kilka dni. Należało odbić z wewnętrznych ścian kotła wszystek osad (...). Każdy z nas dostawał do ręki dłuto i ciężki młot (...). Gdy mnie przeznaczono do tej roboty po raz pierwszy, wróciłem wieczorem z pokaleczonymi i poparzonymi rękami od siarki i fosforu (...)".

***

Mogliby zrobić jak reszta wygnańców, którzy choć w biedzie, to zażywali w Usolu światowego życia, i w ten pozór światowości przebrani chodzili do fotografa. "Mimo tę spartańską prostotę obyczaje, towarzyskie nasze stosunki z owej doby zaliczam do najmilszych w życiu", napisze Lasocki. Mogliby zrobić sobie takie zdjęcie, jak pozostali - którzy wykrawali sobie plastrony i kołnierzyki z papieru, żeby wyglądać normalnie. Ale nie oni; oni wybrali taką właśnie pamiątkę - nie tyle dla siebie, co dla innych, żeby po wieki wieków było wiadomo. Ich postawa wymagała ofiary: pokazania się w łachmanach, z młotami, po robocie, na którą mieli być skazywani tylko pospolici kryminaliści. Wybrali obraz pohańbienia, nędzy, w której sami grają główne role; obraz bez upiększeń, ale i bez dramatycznego naddatku.

To zdjęcie jest dobrym przewodnikiem cierpienia (nieokazywanego, domyślnego), doskonalszym od innych, choć je zrobił chyba jakiś niezbyt biegły w rzemiośle półamator. Musieli mieć świadomość, że to fotografia może być jedyną formą przetrwania, jaka będzie im dana.

Sami zdecydowali, że tak się światu pokażą. Patrzą twardo: Abakanowicz ze Żmudzi; nierozłączni Frankowski i Kręcki; Wielobycki, który umrze na suchoty tuż po powrocie do kraju; silny jak tur Wiśniewski. Sybirackie malarstwo jest bardziej teatralne, ideologiczne, pokazuje ludzi zmęczonych, umierających; poniżone, otępiałe, pogrążone w rozpaczy kukły. Jak daleki jest ten obraz od wyobrażeń Malczewskiego, od jego "Wigilii na Syberii", gdzie sami mężczyźni, odrobina chleba i puste talerze; od "Niedzieli w kopalni" czy "Śmierci na etapie", gdzie tylko bierne oczekiwanie i otępienie.

Stąd (bywa) wyższość fotografii nad innymi sztukami: roztacza aurę, ale nie moralizuje. Pokazuje to, co było (ale tu też jej słabość).

***

Dogrzebać się do najdrobniejszej informacji, porównywać relacje, żeby wszystko zrozumieć - a potem o wszystkim zapomnieć. Zatrzymać tylko obraz, bo magnetycznie przykuwa uwagę. To, co na pierwszy rzut oka najważniejsze, czyli historyczny kontekst, powoli staje mi się coraz bardziej obojętne. Za to wyraźniej dostrzegam ludzi: młody Abakanowicz, zesłany, zanim osiągnął pełnoletniość, ma twarz dziecka i wielkie łapska; jest na bosaka, bo pewnie na bosaka siedział w warzelnianym kotle. Pucułowaty i równie dziecięcej urody Frankowski, dusza człowiek, i jego nieodłączny druh Kręcki, prawdziwy anioł, choć brodacz i smutny, mnie bliski dlatego, że miał naturę archiwisty i ocalał pamięć; Wielobycki, który przeżył Syberię, ale zmarł na suchoty w pięć lat po powrocie, na zdjęciu ponury, jakby już przeczuwał, co się niedługo stanie; szeroki w barach Wiśniewski, podczas walk wielokrotnie ranny.

Nie potrafię się zdecydować: może ta fotografia piątki zesłańców jest ilustracją dziejowej niesprawiedliwości i w tym jej siła. Albo: jej siła w tym, że to ikona czystego cierpienia, historia Hioba bez happy endu, samo wdeptanie w ziemię - są młodzi, wszystko przed nimi, ale wszystko jest im odebrane. Albo: to zdjęcie obdarzone jest wielką mocą za sprawą fotograficznej sztuki.

Trzeba zbierać, a potem odrzucić informacje, żeby sprawdzić, jak wiele zdjęcie na tym traci. Patrzę więc na ludzi, pozbawiam historii, a fotografia nadal działa hipnotycznie. Pozostaje ich wzrok, szmaciane ubiory, młoty, bose stopy. Pozostaje świat z materiałów nędznych i ta scena zrobiona z deski, jak u Kantora. Nieważne, że sfotografował ich jakiś fotograf z przypadku; nieważne, czy to było po powstaniu styczniowym, czy wczoraj. Jest w ich spojrzeniu napięcie, biblijna powaga, próba wdarcia się do mojej świadomości. Próba udana, bo w końcu dostrzegam tylko ich i następuje błogosławiony moment Bliskości.

***

Fotografia niemal od samych swoich początków towarzyszyła wielkim wydarzeniom - pierwszy w historii fotoreportaż pochodzi z czasów wojny krymskiej, jest autorstwa Rogera Fentona; mniej znane zdjęcia zrobili podczas tej wojny Langlois i Méhédin. Prawdziwy zalew fotografii przyniosła wojna secesyjna: w Ameryce fotografia była niezwykle popularna, a wojna dodatkowo wzmogła potrzebę fotografowania się, na wieczną pamiątkę, na wszelki wypadek; dla podtrzymania ducha masowo produkowano portrety generałów, przywódców, miejsca bitew. Podobną rolę odegrała fotografia podczas powstania styczniowego: zakłady fotografowały obywateli ruszających do walk, niektóre (jak Zeuschnerowie w Poznaniu) wypożyczały nawet do zdjęć powstańczy ekwipunek. Powstały zdjęcia żuawów śmierci (robił w Krakowie Rzewuski), słynnych dowódców, niewinnych ofiar (przedpowstańcze tableau tzw. pięciu poległych z zakładu Beyera, mężczyzn z obnażonymi ranami; potem tableaux Awita Szuberta); reprodukowano fotograficznie rysunki przedstawiające bitwy, wielkie chwile powstania - wszystkie te zdjęcia rozprowadzane były masowo, choć w tajemnicy, często pod zmienioną nazwą firmy, aby uniknąć represji (dodać trzeba, że oprócz motywów patriotycznych w grę wchodziły spore pieniądze). Aresztowani i skazani na zesłanie fotografowali się, niekiedy w towarzystwie konwojentów, zanim wyruszyli w długą - czasem i kilkuletnią - podróż na miejsce zesłania. Ale znane jest tylko jedno zdjęcie, które pokazuje, do jak ciężkich robót zmuszano zesłańców: właśnie to.

(Nie powinno dziwić, że z zesłania zachowały się głównie konwencjonalne portrety, nieróżniące się wiele od tych robionych na wolności. Przykład z późniejszych czasów: w "Obrazach mimo wszystko" Georges Didi-Huberman omawia cztery zdjęcia wykonane przez członków Sonderkommando w Auschwitz - fotografie masowej eksterminacji w komorach gazowych; to jedyne zdjęcia z wnętrza maszynerii zagłady. Podobnie Sybirakom nie było wolno fotografować się w kajdanach czy przy ciężkich robotach. Międzynarodówka oprawców unika rozgłosu).

***

Konieczny dopisek - kilka słów o Kręckim. Wolny słuchacz na Wydziale Lekarskim Szkoły Głównej, przystąpił do powstania; aresztowany i zesłany w 1864 roku, pracował w Usolu, a po odbyciu kary zamieszkał w Irkucku i Jekaterynosławiu. "Pracował jako subiekt sklepowy, buchalter, rysownik, technik, introligator i pomocnik budowniczego", czytam w Polskim Słowniku Biograficznym. Wrócił do Warszawy w 1883 roku. "Prowadził kasę pomocy sybirakom i opiekował się wdowami po zesłańcach"; organizator zesłańczego przytułku. Zawsze gorliwy, zgromadził dziesięć tysięcy fotografii uczestników powstania i opisał je krótkimi biogramami. Opis tej fotografii zapewne pochodzi również od niego. "Od A. K.", głosi notatka na odwrocie: od Augusta Kręckiego. Kręcki wszystko ocalił, skrzętnie zanotował.

Niczego nie wiem o autorze, więcej o bohaterach obrazu, o ich współskazańcach, o Usolu. Ale im dłużej się wpatruję w zdjęcie grupy pięciu młodych zesłańców, tym głębiej jestem przekonany, że ta fotografia, że Fotografia w ogóle nie zawsze potrzebuje autora, tak jak nie potrzebuje autora ikona, bo nie ludzką ręką jest pisana.

Ale Archiwista jest konieczny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, publicysta, krytyk kulinarny i kurator wystaw fotograficznych. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Jego teksty z lat 2008-2010 publikowane w „Tygodniku Powszechnym” zostały wydane w zbiorze „Dno oka” (2010, finał nagrody Nike). Opublikował… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2009