Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W miniony piątek Europejska Komisja na rzecz Demokracji przez Prawo, zwana potocznie Komisją Wenecką, ogłosiła werdykt w sprawie dokonywanych przez PiS zmian w Trybunale Konstytucyjnym. Przecieki na temat tego, jaką opinię wydadzą zasiadający w niej prawnicy, pojawiły się jeszcze w lutym. Ostateczna wersja nie pozostawia wątpliwości: Komisja w całości zakwestionowała uchwaloną przez Sejm tzw. ustawę naprawczą i uznała, że dobrze się stało, iż kwestią jej konstytucyjności zajął się Trybunał. Rząd Beaty Szydło nabrał wody w usta i odesłał werdykt do parlamentu. Jednocześnie odmówił publikacji wyroku TK w sprawie tej ustawy. Obie te kwestie zbliżają Polskę do kolizji z jej najważniejszym sojusznikiem, Stanami Zjednoczonymi. W minionym tygodniu rzecznik sekretarza stanu USA John Kirby – po raz pierwszy oficjalnie, w imieniu amerykańskiego rządu – oznajmił, że jest zaniepokojony sytuacją w Polsce.
Politycy w Waszyngtonie stracili nerwy z prozaicznego powodu. Podczas zakulisowych rozmów minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski obiecał im, że zastosuje się do tego, co orzeknie Komisja Wenecka (on sam zresztą, za radą wiceministra Aleksandra Stępkowskiego, zaprosił jej członków do Warszawy). Amerykańska dyplomacja jest dyskretna i delikatna – ale nie wtedy, kiedy łamie się dane słowo. Już wcześniej nasz kraj odwiedziło dwoje specjalnych wysłanników sekretarza stanu Johna Kerry’ego: jego zastępczyni ds. Europy Victoria Nuland oraz b. ambasador w Polsce Daniel Fried. Z przedstawicielami władz rozmawiali o wspólnocie demokratycznych wartości i o tym, aby Polska jej nie opuszczała. Jednak język, którym posługują się amerykańscy dyplomaci, wydaje się ich polskim rozmówcom jakąś wrogą ideologią – nazwaną pogardliwie przez publicystę jednego z prawicowych tygodników „językiem Michnika”. Przy takim podejściu władz w Warszawie o dialog będzie trudno. Amerykanie korzystają z własnych (ustalonych prawie 250 lat temu) definicji demokracji, wolności i praw obywatelskich – redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” nie jest im potrzebny do rewizji tych pojęć. Zakładanie, że Waszyngton ma złą wolę i realizuje interesy jednej tylko strony wewnętrznego sporu w Polsce, jest absurdalne.
Co teraz zrobi Waszyngton? Zastosuje przyjacielską, lecz stanowczą perswazję. Jej zapowiedzią było obniżenie ratingu Polski przez dwie z trzech głównych agencji ratingowych. To właśnie na nie dyskretnie wpływa rząd amerykański, odradzając inwestowanie. W następnej kolejności administracja Baracka Obamy może zacząć zniechęcać konkretne amerykańskie koncerny do prowadzenia biznesu nad Wisłą. To może być wymierna cena, jaką zapłaci Warszawa za zamieszanie wokół TK. W najtrudniejszym położeniu znalazł się chyba Witold Waszczykowski, który Amerykę kocha całym sercem, widząc w niej sojusznika nie tylko najważniejszego, ale też jedynego, na jakim można się w praktyce oprzeć. „Polsko-amerykańskie relacje wychodzą poza sprawy obronności i bezpieczeństwa. Demokratyczne wartości i eksport demokracji do innych społeczeństw jest cechą charakterystyczną naszego sojuszu” – pisał przed miesiącem minister w komentarzu dla „New York Timesa”. Czy to znaczy, że on też mówi „językiem Michnika”? ©