Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdyby nie zapewnienia obserwatorów Unii Europejskiej, że wybory przeprowadzono prawidłowo, nigdy bym w tę liczbę najzwyczajniej w świecie nie uwierzył. Świadczy ona o niezwykłych wprost nadziejach, jakie Tunezyjczycy wiążą z możliwością podejmowania suwerennych decyzji po dziesięcioleciach dyktatury. Kiedy przed podobną szansą stanęli w roku 1989 Polacy, poszło nas do urn zaledwie 62 proc. - mimo że tradycje demokratyczne oraz polityczne podziemie w czasach PRL były u nas rozwinięte o wiele mocniej niż w przedrewolucyjnej Tunezji.
Jak to tłumaczyć? Albo dane o frekwencji są sfałszowane (na co nie ma cienia dowodu), albo "Arabska Wiosna" przyniosła pierwszy realny owoc: odpowiedź na pytanie, czy islam da się pogodzić z demokracją. Miliony szturmujące lokale wyborcze świadczą, że się da - choć z ostatecznymi zachwytami warto poczekać jakiś czas.
Dla wielu Tunezyjczyków parlament jest nadzieją na wyjście z zastoju gospodarczego (dochody z turystyki spadły w ciągu roku o połowę). W tym kontekście być może dobrze się stało, że wybory wygrała islamska Partia Odrodzenia. Teraz będzie musiała pokazać, jak radzi sobie z realnymi kłopotami mieszkańców, których nie da się przecież rozwiązać modlitwami. Wiele wskazuje na to, że aby skutecznie rządzić krajem, zdobywcy 41 proc. głosów będą musieli dokooptować którąś z liberalnych lub lewicowych partii świeckich, dominujących w reszcie parlamentu. Trwałość tej koalicji będzie prawdziwym testem dla Tunezji.
Sukces jest możliwy, gdyż w tamtejszym krajobrazie politycznym Partia Odrodzenia ma opinię ugrupowania religijnego i konserwatywnego, ale zarazem przewidywalnego i w niektórych aspektach modernistycznego - o czym świadczy choćby fakt, że zdecydowana większość kobiet, które dostały się do parlamentu, startowała właśnie z list Partii Odrodzenia. Jej liderzy od razu po ogłoszeniu wyników zadeklarowali, że nie będą zmuszać kobiet do noszenia chust na głowach, ani też nie zakażą turystkom paradowania w bikini po plażach. Jak na pierwsze powyborcze oświadczenie zwycięskiej partii, wybrano temat raczej osobliwy - i chyba bardziej kierowano je w stronę zaniepokojonej Europy niż na własne podwórko.
Tunezja nie jest typowym krajem arabskim, społeczeństwo ma tu charakter dużo bardziej świecki niż w innych krajach regionu. Marsze radykalnych islamistów na ulicach Tunisu - domagających się zniesienia zakazu przyjmowania na studia kobiet zakrywających twarze nikabem - są może krzykliwe, ale nie odbijają się szerokim echem w społeczeństwie. Dlatego Tunezja może pomyślnie przejść drogę do wolności.
Zupełnie jednak nie wiadomo, czy podobny scenariusz ma szansę powtórzyć się gdzie indziej - choćby w przykuwającym uwagę, o wiele bardziej konserwatywnym, o wiele bardziej skonfliktowanym i zarazem dużo większym Egipcie.