Tomek z „Krakowiaka”

Był chłopakiem ze sztetla, marynarzem na słynnym niszczycielu, na koniec emigrantem. A przez całe życie poetą: Tomasz Appel, wcześniej Apfel.

18.10.2021

Czyta się kilka minut

Tomasz Appel jako marynarz niszczyciela ORP „Krakowiak” podczas II wojny światowej. / ARCHIWUM RODZINNE AUTORA
Tomasz Appel jako marynarz niszczyciela ORP „Krakowiak” podczas II wojny światowej. / ARCHIWUM RODZINNE AUTORA

Pierwotnie nosił imię Szyja.

Miasteczko Sanniki pod Łowiczem, gdzie się urodził i dorastał przed II wojną światową, będzie pojawiać się później w jego pamięci jako kraina niemal arkadyjska. „Nęciły szpary w parkanie – napisze po latach w wierszu. – Przygodą pachniała przestrzeń / Kusiło nocne spotkanie / Z ukrytym za ścianą świerszczem”.

W innym dopytywał się z nostalgią:

Czy jeszcze w Sannikach jest Wulczyńska ulica
I rów głęboki pod folwarcznym murem?
Tam niegdyś stała drewniana bóżnica,
W niej Żydzi modły zawodzili chórem.

Tam ojciec za rękę wiódł mnie w soboty,
Sam owinięty modlitewnym szalem,
Szukał w zwojach Tory wiary klucz złoty
Do bram odwiecznych murów Jeruzalem.

Tam też, w przedwojennych Sannikach, zaprzyjaźnił się z Moniką, dużo młodszą córką miejscowego doktora Pawła Sautera. Zjawił się w domu doktorostwa z butami oddanymi komuś z jego rodziny do naprawy. Przyjęto go życzliwie, a przyjaźń z Moniką miała trwać przez całe ich dalsze życie.

„Pamiętam Twoją mamę chodzącą po pokoju ze skurzawką w jednej ręce – wspominał w liście, gdy oboje byli już w wieku senioralnym (ich korespondencja zachowała się w rodzinnym archiwum). – Zwilżonym palcem drugiej ręki przesuwała po meblach, sprawdzając gdzie kurz. Nuciła przytem często piosenkę: »Boże, jakie dawne to czasy, kiedym tu codziennie przychodziła, by się spotkać w tajemnicy gdzieś na rogu tej ulicy«”.

W innym pisał: „Poszedłem w pole za Chłodnikami i narwałem bukiet polnych kwiatów: maki, chabry, stokrotki i inne i zaniosłem je Twojej Mamusi na imieniny. Przyjęła je ze wzruszeniem i powiedziała »to najpiękniejszy bukiet, jaki dziś od kogokolwiek otrzymałam«”.

Dni szczęśliwe

Z czasem życzliwość pani doktorowej przerodziła się w zaufanie, a Szyja zaczął być traktowany jak członek rodziny. „Mama prosiła mnie, żebym nad Tobą czuwał, by mogła z Ojcem pójść na jakąś funkcję socjalno-towarzyską. Miałaś wtedy 7 albo 8 lat. Nawet Bogusi [gosposi] nie chciała Ciebie dowierzyć” – napisze do Moniki.

Akceptacja, a także pomoc w nauce i podsuwane mu do czytania książki (Szyja chłonął lektury) zaowocowały wdzięcznością: „Nie miałem nigdy w życiu szczęśliwszych dni jak te, które przesiedziałem w domu Twoich rodziców, one są mi najdroższym wspomnieniem z przeszłości”.

Z tamtych arkadyjskich czasów zachowała się anegdota, spisana przez syna pani doktorowej. Oto pewnego razu Szyja nie przychodził do domu doktorostwa przez całe trzy dni: „Słyszało się ciągle: »Trzeba iść do sklepu, trzeba zanieść pranie do Anielki, mamy iść do Lipskich, a nie ma z kim dzieci zostawić« – a każde kończyło się nieodmiennie: »Co z tym Szyją?«”. W końcu doktorowa spotkała go przypadkiem na ulicy. „Stanął ze spuszczonymi oczami, a gdy go pogłaskała po czarnej głowie i spytała: »Szyja, dlaczego do nas nie przychodzisz? Nie możemy sobie poradzić bez ciebie«, chłopak wybuchnął płaczem. Długo nie mógł się uspokoić, aż wreszcie wykrztusił, że wstydził się przyjść, bo »mame zrobiła sobie loki z książki pani doktorowej«”.

Na krótko przed wybuchem II wojny światowej rodzina doktora wyprowadza się z Sannik. Szyja odbywa wtedy służbę w wojsku, w piechocie. Na zdjęciu z 1938 r., wykonanym w atelier, prezentuje się w wyjściowym mundurze, z odznaką za wyniki w strzelaniu.

Żołnierz nieuległy

We wrześniu 1939 r. Szyja bierze udział w obronie twierdzy Modlin. Już jako jeniec obozu w Działdowie pisze wiersz „Testament Wrześniowca”:

Nad moją mogiłą łez niech nie roni
Żaden wędrowiec zbłąkany w tę stronę
A kiedy w zadumie głowę swą skłoni
Przez rozpacz niechaj nie mówi: „stracone”.

Dalsze wojenne przeżycia opisze później w listach. Oddajmy mu głos.

W jednym z nich wzmiankuje, że z obozu jenieckiego udało mu się zbiec. Z dalszych można wnosić, iż postanowił dostać się na Zachód do polskiej armii, i że musiało to mieć miejsce, zanim w 1941 r. Hitler zerwał sojusz ze Stalinem. Pisze bowiem: „Jak wiesz, byłem ochrzczony w wierze katolickiej w niemieckiej niewoli. Na granicy rumuńskiej we wsi Siemionowka patrol sowiecki zatrzymał [mnie] i zabrał wszystkie dokumenty – zesłali do kopalni węgla w Górach Uralskich”.

Zwolniony po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, dostaje się do polskiego wojska. W liście napisze: „W armii Andersa zgłosiłem się do księdza, by się wyspowiadać. Ksiądz odmówił, tłumacząc, że muszę mieć albo dokument, albo świadka. [Potem] W Anglii przy pierwszym spotkaniu z Twoim Tatusiem opowiedziałem mu tę historię. Twój Ojciec jakby był i moim rodzonym – objął mnie i kazał mi zapomnieć o całej tej sprawie”.

Na chrzcie Szyja przyjął imię syna doktora: Tomasz. Nie wiemy, kiedy zmienił nazwisko: z Apfel na Appel. Nie oznaczało to jednak, że odrzucił swoją tożsamość: o sobie zawsze będzie mówić, że jest Polakiem żydowskiego pochodzenia.

O pierwszym spotkaniu w Anglii z doktorem, który w polskiej armii na uchodźstwie pełnił funkcję lekarza w komisji kwalifikującej do służby w marynarce, przeczytać można w relacji spisanej przez jego syna: „Pewnego dnia jeden z badanych, nagi jak go pan Bóg stworzył, rzucił się ku ojcu i z płaczem chwycił go w objęcia. (...) Golas nic nie mówił, tylko łkał i tulił ojca do piersi. Ten próbował wydobyć się z uścisku, ale bez skutku. Ojciec nie był ułomkiem, ale chłop wyglądał jak Tarzan. Był dość niski, ale okropnie szeroki w barach. Wreszcie golas wykrztusił: »Panie doktór! Kochany panie doktór! Czy pan mnie poznaje?«”.

Z poręczenia doktora Tomasz trafia na polski niszczyciel ORP „Krakowiak”. „Na tym okręcie – napisze potem w liście – przebyłem wojnę od 1942 r. Walki w kanale [La Manche] pod brzegami Francji, konwoje, walki z łodziami podwodnymi na Atlantyku, inwazja Północnej Afryki, inwazja Sycylii i Włoch, walki na Dodekanezach [archipelag na Morzu Egejskim – red.], walki z samolotami, ratowanie alianckich okrętów uszkodzonych przez miny albo storpedowanych, wreszcie inwazja Francji [w 1944 r.], walki z niemieckimi łodziami torpedowymi prawie co noc od dnia inwazji, aż do zakończenia wojny”.

Marynarz Tomasz

W innym liście wspomina: „W 1943 r. po inwazji Sycylii okręt mój stał w Gibraltarze i tam doszła mnie wiadomość, że rodzina moja została wymordowana przez Niemców” (potem okaże się, że przeżył brat, który zdążył uciec przed Niemcami do Związku Sowieckiego).

Z treści kolejnego listu można sądzić, że doktor, poruszony tragedią Tomasza, otoczył go szczególną troską. „Tata (...) był mi najbliższym człowiekiem na świecie. W Anglii, kiedy okręt mój był na działaniach wojennych na Morzu Śródziemnym i nie wolno mi było pisać listów, Tata dwa razy jeździł do Admiralicji dowiadywać się, co się ze mną dzieje”.

Jednym z powodów tej troski była obawa przed antysemickimi ekscesami. Syn doktora zanotował taką zasłyszaną od ojca relację.

„Nie dokuczają ci na statku?” – miał zapytać ojciec.

„Dokuczali, i to jeszcze jak! – odparł Tomasz. – Raz jak spałem, to mi przywiązali do tego, co pan wie, balonik i trzymali mnie, a reszta dmuchała. A raz to mi pomalowali to, co pan doktór wie, farbą do burt! Ładną farbą pomalowali, na błękitno. Tutaj taki kolor nazywa się »Mariner Blue«. Siedziałem później z miseczką i moczyłem w acetonie, a oni stali wkoło i się śmiali”.

„Prowodyr to był bosman, chłop dwa metry, szeroki jak szafa – wspominał. – Wymoczyłem się, wytarłem, włożyłem gatki, wstałem i lu tego największego bosmana w mordę! Biliśmy się ze dwadzieścia minut. Nikt nie przeszkadzał, tylko patrzyli, czy oficer nie idzie. Boże, jak myśmy się tłukli! Wybił mi ząb. Wreszcie udało mi się rąbnąć go w dołek. On się zgiął i wtedy dałem mu zamachowego z dołu w nos. Przewrócił się. Podałem mu rękę. Stanął chwiejnie i ruszył ku mnie, ale wyrżnąłem go od dołu w brodę i runął do tyłu. »Czy pan bosman ma jeszcze jakieś życzenie?« – pytam. »Mam dość, Żydku« – mówi niewyraźnie, bo ma pełną gębę krwi. Odwróciłem się. Jeden wyciąga do mnie rękę. Naprężyłem się i zasłoniłem twarz, ale on śmieje się, podaje mi mokry ręcznik i mówi: »Masz, wytrzyj pysk, Tomasz«. Od tego czasu jest dobrze. Pierwszy raz wtedy powiedzieli do mnie – Tomasz”.

W Angielskim Kanale

Jest lato 1944 r. W czerwcu zaczął się desant na plażach Normandii, trwa bitwa o utrzymanie przyczółka, z którego alianci będą potem wyzwalać Europę Zachodnią. Na lądzie uczestniczy w niej polska 1. Dywizja Pancerna gen. Maczka, a na morzu „Krakowiak”, który krąży po Kanale La Manche, zabezpieczając linie zaopatrzeniowe z Anglii do Normandii.

Gdy w Warszawie zaczyna się powstanie, 16 sierpnia na pokładzie niszczyciela Tomasz pisze wiersz „Barykada” (wydrukują go potem londyńskie „Wiadomości Literackie”):

Noc. Okręt rytmicznie się kołysze
i na gładkiej wodzie kreśli zygzaki.
Fale skrzydlate jak spłoszone ptaki
Uciekają gdzieś – i giną.
Wtem słyszę:
Lewo dwadzieścia nieprzyjaciel. –
Niemcy!
Lewo na burt!
Okręt się kładzie –
Nieprzyjaciel przed dziobem.
Kąt kursowy, a potem – ognia!
Więcej, strzelać więcej!
Bo tam… widzisz?… o tam.
– Gdzie? tam przed dziobem?
– To nie ścigacze,
To czołgi idą, na barykady.
(...)
To Warszawa płonie.
Jak pochodnia wolności, tu, pod obcym
niebem
W mym zranionym łonie,
Warszawa płonie.
(...)
– Tak cię widzę w Angielskim Kanale
Miasto radości i cierpienia,
Miasto bez domów i bez bruku,
Dumne i samotne w walki zapale.
Ciebie przemoc nie złamie i śmierć
nie zwycięży –
Bo jesteś z płomienia.
I tak co noc twe puste przemierzam ulice,
Gdzie na grobach milczące spoczywają cienie
i wszystko co jest walką Twoim chrzczę imieniem
W królestwie cierpień tylko znam jedną Stolicę.

Czas powrotów

Do pojałtańskiej Polski Tomasz wraca w tym samym 1947 r., w którym jakiś czas przed nim wrócił też doktor. Przed wyjazdem z Anglii pisze list do żony doktora, Janiny, która czas wojny spędziła w kraju, rozdzielona z mężem: „Ja tu kupiłem hamak (...). Jak przyjadę, to akurat będzie lato. Rozwiesimy ten hamak między drzewami w jakimś sadzie wiśniowym, jak ten w Sannikach, koło plebanii. Pani będzie sobie leżała jak hrabina Potocka, a ja będę pani czytał piękne wiersze Lechonia, Wierzyńskiego, Tuwima”.

Ta zapowiedź nie mogła się ziścić. Janina umiera, zanim Tomasz zdąży wrócić. Odtąd towarzyszy mu w pamięci. „Oprócz »Łuku Triumfalnego« – będzie wspominać w liście do Moniki – pamiętam jeszcze doskonale Romain Rollanda »Anetka i Sylwia«, czyli »Dusza Zaczarowana«. Pamiętam cytatę Schillera! »O synowie moi, świat pełen jest kłamstwa i zdrady, a każdy jeno siebie kocha. (...) Szczęsny ten, któremu urodzenie daje brata, we dwu się bowiem opierać mogą wspólnie walkom i zdradzie tego świata«. Powyższa cytata to z pomnika Twojej Mamy”.

Swoje wyobrażenia o powrocie wyrazi w wierszu:

Marzyłem, że wrócę do Sannik po wojnie
(...)
Wylegną ludzie na zakurzone ulice,
Orkiestra strażacka marszem mnie powita.
Powrócił z wojny marynarz! Słyszycie?
Każdy ściska, zaprasza, każdy o coś pyta.
No bo jakże! – ze wszystkich sannickich chłopaków
Ja jeden walczyłem na „Krakowiaku”.

Kraj przywitał go bardziej prozaicznie: skradziono mu walizkę.

Początkowo zamieszkał w sanatorium w Bukowcu, w Kotlinie Jeleniogórskiej, w domu doktora. – Byliśmy bardzo dumni, że mamy takiego dzielnego brata marynarza – wspominała Ewa, najmłodsza z dzieci doktora, wówczas ośmioletnia. – Bo myśmy go traktowali jak naszego najstarszego brata.

Czas decyzji

Zbliżający się do trzydziestki Tomasz postanawia zacząć studia. Zapisuje się na wydział polonistyczny we Wrocławiu. „Nauka – pisze żartobliwie do Moniki – to ciężka robota. Z łezką w oku wspominam teraz najcięższe przeprawy morskie”.

Nie poświęca się bez reszty studiom. Lubi żyć bujnie. W rodzinie doktora napomyka się o jego romansach. On sam po latach, już schorowany, będzie wracać do czasów młodości, gdy „zamiast wizyt szpitalnych człowiek chodził na buch-cik-ciki, tańczył tango »la cumparsita« albo walce angielskie, a partnerka odstawiała »gibanego« ruchami »pantery« lub »city« (lamparta)”.

Wkrótce jednak zaczynają mu doskwierać niedostatki w życiu osobistym, jak i panująca w komunistycznej Polsce atmosfera. Zdarza się wtedy coś, o czym nie chciał opowiadać: jego, byłego andersowca i marynarza z „Krakowiaka”, zaczyna nękać Urząd Bezpieczeństwa.

On sam tego nie ukrywa, ale nie chce wyjawiać szczegółów. O tych rozmawia tylko z doktorem, którego traktuje jak ojca. W napisanym pod koniec 1949 r. liście, w którym zawiadamia Monikę o swym pośpiesznym ożenku, wspomina: „Ciężko mi myśleć o rozstaniu i wszystkim, co nas łączy. Nie widzę innego wyjścia i innej drogi. (...) Dla Ciebie wiele rzeczy jest jeszcze niezrozumiałych – lepiej tak. Nawet nie chciałbym Ci tego tłumaczyć, by nie mącić czystego źródła Twych myśli o otaczającym Cię świecie”.

Efektem rozmów z doktorem jest decyzja Tomasza o emigracji. Pozostanie w kraju – takie jest zdanie doktora – grozi mu tym, że wpadnie między koła młyńskie ówczesnych konfliktów, w których przypaść może mu jedynie rola ofiary.

Po latach Tomasz powie w rozmowie z Moniką, że funkcjonariusze UB, którzy go nachodzili, byli pochodzenia żydowskiego. Powie jej też z goryczą, że wystarczyłoby, aby rzucił do nich hebrajskie „Amhu” (w wolnym przekładzie: jesteśmy z jednego narodu) i „te sukinsyny dałyby mi spokój”.

Tego nie chciał zrobić, nie wobec nich. Nie chciał ani współpracować, ani być ofiarą. Wolał odejść.

Zegarek

W roku 1950 Tomasz emigruje do Izraela. Po pięciu latach jedzie dalej, do Australii, już na stałe. „Przyjechaliśmy (...) w czwartek, a w poniedziałek (...) pracowałem już jako konduktor na tramwaju – pisał o swych australijskich początkach w Sydney. – Po trzech miesiącach (...) dostałem pracę sprzedawcy w sklepie odzieżowym. W 1968 r. założyłem własny sklep, pracując wedle zasady: »Zadowolony klient jest najlepszą reklamą«”.

Z krajem nigdy się nie rozstał. Mimo upływu lat przejmował się jego losem. „Ta Polska, moja Ojczyzna – pisał z Australii – przypomina mi często moją biedną Matkę. Kiedy zimą była bieda, kiedy nie było co jeść, a szczególnie przed Szabasem, robiła w piątek ogień z resztek opału w »suce« [żelaznym piecyku]. Stawiała na tym garnek z wodą. W ten sposób chciała, żeby sąsiedzi, widząc dym idący z komina, pomyśleli, że coś na ten święty dzień gotuje”.

Polskę odwiedził w 1981 r. Skontaktował się z nim wtedy pewien mężczyzna, znajomy Moniki. Nalegał, że muszą się spotkać. On też pochodził z Sannik. Podczas spotkania opowiedział o wydarzeniu z czasów okupacji, gdy jako chłopiec był świadkiem wywózki miejscowych Żydów.

– Kiedy znalazłem się w pobliżu – relacjonował – przywołał mnie skrycie jeden z pańskich braci i włożył mi do ręki kieszonkowy zegarek, pamiątkę po waszym ojcu. Powiedział, że nie wie, co Niemcy z Żydami zrobią, więc daje mi ten zegarek, abym go przechował. Jeśli przeżyje, zgłosi się po niego, jeśli nie, zegarek będzie mój.

Mężczyzna rozchylił dłonie.

– To jest właśnie ten zegarek – oświadczył. – Oddaję go panu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2021