Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niekwestionowana siła internetu, jako środka przekazu, to w obecnej polskiej rzeczywistości za mało, by uznać, iż - jak pisze autor - "marzenie o tym, że »kto ma telewizję (państwową), ten ma władzę«, to dziś już tylko żart". Premier Jarosław Kaczyński to zbyt doświadczony strateg, by nie zdawał sobie sprawy z takiej ewentualności. On, znając swój elektorat, wie, że to nieprawda. Zwolennicy PiS mogą oczywiście skorzystać z internetu i poznać konkurencyjną wersję zdarzeń, ale jaka ich część będzie jej ciekawa? Jaka część ludzi słabo wykształconych, mniej zamożnych i mieszkających na wsi (a tacy w niemałej części tworzą elektorat tej partii) zajrzy do sieci? A nawet jeśli to zrobi, czy nie uzna, że to tylko "układ" tak mocno się broni? Po co zresztą odwoływać się do internetu: ilu czytelników "Naszego Dziennika" sięgnie np. po "TP" czy "Politykę"? I na odwrót: ilu czytelników tych tygodników czyta "ND", by poznać inny punkt widzenia? Elektorat PiS swoje 25 proc. poparcia ma i ten elektorat jest wierny temu, co usłyszy w telewizji publicznej, nawet najbardziej usłużnej. Co się zaś tyczy reszty, politycy PiS wiedzą, że na razie i tak jej nie pozyskają, więc może ona sobie sięgać tak do internetu, jak do jakiegokolwiek innego źródła informacji. Autorytet kilku osób wystarczy, by wątpiąca przez moment część elektoratu premiera i prezydenta odrzuciła pokusę szerszego spojrzenia. Czy o. Tadeusz Rydzyk, odmawiając wywiadu ks. Adamowi Bonieckiemu, co tłumaczył przekonaniem, że i tak treść rozmowy zostanie przekręcona, martwił się, co na tak poważne podejrzenie powiedzą zwolennicy Radia Maryja? Nie sądzę, bo albo się o tym - z własnej woli - nie dowiedzą, albo - jeśli przypadkiem stanie się inaczej, a ktoś poda owo przypuszczenie w wątpliwość - o. Rydzyk zapewni słuchaczy, że tak właśnie by się stało.
Pan Luft podaje przykład Mołdawii, "gdzie komuniści po powrocie do władzy uczynili z telewizji państwowej swą tubę propagandową. W rezultacie telewidzowie (z wyjątkiem chłopów w odległych zakątkach kraju, gdzie żaden inny sygnał nie docierał) zaczęli masowo wybierać znacznie atrakcyjniejsze i rzetelniejsze informacyjnie stacje rumuńskie i rosyjskie". Polska to nie Mołdawia. Różnicę dostrzegam jednak nie tyle w ograniczeniach geograficznych, co w warstwie społeczno-kulturowej - w Mołdawii różnorodność informacji była dobrem deficytowym, a przez to pożądanym. W Polsce tak nie jest: większość wie, w którą stronę się zwrócić, by informacje uzyskać; wie też, czego spodziewać się w konkretnej stacji czy gazecie. Mimo zastrzeżeń, uważam głos Bogumiła Lufta za ważny i potrzebny, choćby dlatego, że stara się przywrócić wiarę w mocno nadwerężone poczucie elementarnej przyzwoitości.
MARCIN DĘBICKI (Wrocław)