Thilo Sarrazin i zwykli Niemcy

Niemcy w gorączce dyskusji. Cały kraj - politycy, media, obywatele - spiera się wokół tematu tyleż poważnego, co drażliwego: jak wielu muzułmańskich imigrantów jest w stanie przyjąć Republika Federalna?

14.09.2010

Czyta się kilka minut

Jednemu człowiekowi udało się podzielić całe Niemcy. Nazywa się Thilo Sarrazin, ma 65 lat, jest członkiem Partii Socjaldemokratycznej (jeszcze, bo część liderów SPD najchętniej by go teraz wyrzuciła), a do niedawna był także członkiem zarządu Deutsche Bundesbank [odpowiednik polskiego NBP - red.]. Dzisiaj Thilo Sarrazin już nie zarządza niemieckimi finansami.

A wszystko przez to, że Sarrazin napisał książkę. Wbiła ona klin w niemieckie społeczeństwo preferujące zazwyczaj - tak przynajmniej mogłoby się do niedawna wydawać - polityczno-społeczny konsens w najtrudniejszych sprawach. Tymczasem Sarrazin bynajmniej nie szuka konsensu: jego książka prowokuje i polaryzuje. Prowokuje już sam tytuł: "Deutschland schafft sich ab - Wie wir unser Land aufs Spiel setzen" (w wolnym przekładzie: "Niemcy niszczą się same - o tym, jak własnymi rękami wystawiamy nasz kraj na niebezpieczeństwo"). Oraz, oczywiście, jej temat: skutki fatalnej polityki imigracyjnej.

Trzysta tysięcy w dwa tygodnie

Sarrazin w ogóle nie ogląda się na tak zwaną polityczną poprawność. Islamską imigrację z Turcji i krajów arabskich uważa za jeden z głównych problemów Niemiec. Krytykuje kiepską integrację islamskich imigrantów, a przyczyn tego doszukuje się w ich kulturze i religii.

Kłopot nie polega jednak na tym, że książka jest polemiczna i prowokacyjna. Ani także na samym opisie rzeczywistości: Sarrazin przywołuje mnóstwo jak najbardziej prawdziwych faktów i statystyk. Piętą achillesową Thilo Sarrazina jest natomiast wiele jego opinii - czasem zupełnie niedorzecznych.

Co nie zmienia faktu, że książka "Niemcy niszczą się same..." utrafiła najwyraźniej w czuły punkt niemieckiego społeczeństwa. W ciągu dwóch tygodni sprzedano 300 tys. egzemplarzy: na rynku to rekord. Książka błyskawicznie zajęła pierwsze miejsce na listach bestsellerów, a obecność Sarrazina w tym czy innym talk show gwarantuje wysoką oglądalność.

Aby zrozumieć ten fenomen, przywołajmy kilka liczb.

We współczesnych Niemczech żyje aż 16 milionów ludzi mających cudzoziemskie korzenie - to 20 proc. całego społeczeństwa. Tylko nieco ponad połowa ze wszystkich imigrantów (8,5 mln) została obywatelami Republiki Federalnej. Z wszystkich imigrantów, około trzech milionów pochodzi z Turcji, kolejny milion z innych krajów muzułmańskich. To właśnie islamscy imigranci najgorzej radzą sobie na rynku pracy: tylko niespełna 34 proc. z nich ma stałe zatrudnienie (w skali całego społeczeństwa Niemiec: 43 proc., a w przypadku imigrantów z krajów Unii Europejskiej nawet ponad 44 proc.).

Opierając się na takich faktach, Sarrazin konstatuje - poprawnie - że ponadprzeciętnie wielu muzułmańskich imigrantów pobiera od państwa ponadprzeciętnie wysokie świadczenia socjalne. Większość z nich żyje więc na koszt społeczeństwa. Sarrazin pisze: "Pod względem kulturalnym i cywilizacyjnym wzorce społeczne, które reprezentują islamscy imigranci, oznaczają regres. Pod względem demograficznym niebywale wysoka płodność islamskich imigrantów stanowi zagrożenie dla kulturalnej i cywilizacyjnej równowagi w starzejącej się Europie".

Horror, czyli Niemcy w roku 2100

Gdybyż tylko Sarrazin ograniczył się do takiej konstatacji... Ale się nie ograniczył. Zamiast tego, jeden z czołowych niemieckich bankowców - w swej nowej roli występujący, jak zaznacza, prywatnie - roztacza przed czytelnikiem przerażający scenariusz: w roku 2100 Niemcy znajdą się w rękach muzułmanów!

To prognoza pozbawiona naukowych podstaw, nie da się przepowiedzieć, jak rozwiną się tendencje demograficzno-społeczne w tak odległej przyszłości. Argumentację Sarrazina można sprowadzić do czterech kontrowersyjnych punktów. Po pierwsze, że inteligencja jest w 50-80 procentach rzeczą wrodzoną. Po drugie, że wysokie uzdolnienie cechuje głównie warstwy wyższe, a w warstwach niższych, utrzymujących się z państwowych zasiłków, czymś wyjątkowym jest już coś takiego jak przeciętna inteligencja. Po trzecie, że rozrodczość warstwy wyższej i średniej jest zbyt niska, zaś warstwy niższej (szczególnie w środowiskach muzułmańskich imigrantów) zbyt wysoka. I po czwarte, że wszystko to razem wzięte prowadzi do spadku przeciętnej inteligencji w społeczeństwie.

Pochodzenie, inteligencja, genetyczne dziedziczenie ? tu Sarrazin wkracza na grząski grunt, gdzie kończy się nauka, a zaczynają quasi-biologiczne spekulacje, by nie rzec: brednie. Trudno się dziwić, że gdy jeszcze w jednym z wywiadów Sarrazin stwierdził, iż "wszyscy Żydzi" posiadają "pewien szczególny gen" - wybuchła awantura.

W tym momencie klasa polityczna zaprezentowała (prawie) jednomyślność: Sarrazin to warchoł, musi zniknąć. W SPD wszczęto procedurę usunięcia go z partii. Bank Federalny wezwał prezydenta, by skorzystał z uprawnień i zwolnił go z posady - w reakcji na co Sarrazin sam złożył rezygnację z funkcji w Bundesbanku. Wcześniej kanclerz Angela Merkel zdążyła przekroczyć swe kompetencje i publicznie zażądała, aby Bank Federalny, niezależny przecież od polityki i rządu, rozstał się z Sarrazinem.

Zwykli Niemcy za Sarrazinem

Tymczasem tak zwani zwykli obywatele zareagowali zupełnie inaczej niż elity.

Powód jest prosty. Pomimo wielu tez nie do obrony, w swojej książce Thilo Sarrazin opisuje stan faktyczny, którego większość społeczeństwa - zwłaszcza żyjąca w wielkich miastach - doświadcza na co dzień: stan postępującej islamizacji. W licznych sondażach i wywiadach, jakie pojawiły się w minionych dniach w mediach, pytani obywatele udzielali zazwyczaj odpowiedzi, które można sprowadzić do następującej konstatacji: przecież ten człowiek ma rację, on tylko nazwał po imieniu realne problemy.

Opór przeciwko potępianiu Sarrazina pojawił się nawet w SPD. Jej liderzy musieli być chyba skonsternowani, gdy niemal natychmiast po tym, jak pojawiła się informacja o możliwym usunięciu Sarrazina z SPD, do berlińskiej centrali zaczęły napływać tysiące e-maili od wzburzonych partyjnych "dołów" - 90 proc. nadawców brało Sarrazina w obronę.

Emocje są tak wielkie, że nie można wykluczyć, iż awantura wpłynie na kształt niemieckiej sceny partyjnej. W ostatnim czasie coraz częściej pojawiały się spekulacje, czy w Niemczech pojawi się nowa partia o profilu konserwatywnym, usytuowana "na prawo" od CDU/CSU. Wprawdzie sam Sarrazin odżegnuje się od politycznych ambicji, ale sondaż renomowanego ośrodka Emnid pokazuje, że aż 18 proc. Niemców byłoby gotowych oddać głos na "partię protestu", na czele której stanąłby Sarrazin.

Podglebie, na którym w przyszłości możliwy byłby taki sukces polityczny, a na którym na razie wyrasta sukces książki Thilo Sarrazina, stworzyła zresztą niemiecka klasa polityczna, własnymi rękoma - poprzez przemilczanie bądź zakłamywanie społecznych problemów.

Gdzie ład społeczny to puste słowo

Tym bardziej że nie są to problemy nowe. Nowy - i zarazem ostry, kontrowersyjnie ostry - jest za to język, jakim się Sarrazin posługuje. Zresztą nie od dziś, ten bankowiec od dawna znany jest z niewybrednych sformułowań. Niemieckie "salony" intelektualne do gorączki doprowadził kiedyś wywiad, którego udzielił kosmopolitycznemu pismu "Lettre International". Sarrazin oświadczył w nim: "Nie muszę traktować jako moich współobywateli ludzi, którzy żyją na koszt mojego państwa, a zarazem odrzucają to państwo (...) i nieustannie produkują tabuny dziewczynek w nikabach".

Także dziś Sarrazin nie przebiera w słowach, gdy opisuje, jak dzieci islamskich imigrantów ignorują obowiązek szkolny, jak w metropoliach tworzą się tzw. społeczności równoległe, gdzie nie obowiązuje prawo Republiki Federalnej, gdzie przestępczość wśród młodocianych bije rekordy i gdzie coś takiego jak ład społeczny staje się pustym słowem.

Kanclerz Merkel prezentuje się jako mistrzyni obłudy: najpierw potępiła Sarrazina, aby niezwłocznie zażądać publicznie, by imigranci wkładali większy wysiłek w swą integrację z niemieckim otoczeniem.

Trzy aktualne przykłady.

Miejsce: Duisburg, dzielnica Marxloh. Większość mieszkańców to tureccy imigranci. Bywa, że gdy policjanci zatrzymują tu podejrzanych o jakieś przestępstwo, nagle pojawia się tłumek kilkudziesięciu młodych Turków, gotowych "odbić" aresztowanego. I bywa, że osiągają swoje, że zagrożeni policjanci się wycofują.

Miejsce: Berlin. Linia metra nr 7 to ulubione miejsce dealerów narkotyków. Handlują nimi zwłaszcza na stacji Hermannplatz (w i tak już pełnej problemów społecznych dzielnicy Neukölln). Dealerzy to głównie dzieci arabskich imigrantów; w swej "branży" często są "recydywistami". Ale ponieważ według niemieckiego prawa zatrzymani nieletni nie trafiają do aresztu, lecz do domu opieki, natychmiast z nich uciekają i wracają na Hermannplatz.

Miejsce: Hamburg. Po licznych rewizjach i przesłuchaniach, policja zamknęła - dopiero niedawno - meczet, od dawna uważany za centralę lokalnych ekstremistów islamskich. To tutaj Mohamed Atta, niepozorny student, planował zamachy na Nowy Jork i Waszyngton z 11 września 2001 r. To on pilotował jeden z samolotów, które uderzyły w WTC.

Coraz młodsi, coraz brutalniejsi

Społeczne emocje, wywołane przez Sarrazina, uświadamiają dwie prawdy.

Prawdą jest, że setki tysięcy Turków z tzw. drugiego bądź trzeciego pokolenia (ich dziadkowie lub rodzice przybywali do Niemiec) są zwykłymi obywatelami Republiki Federalnej: ich język ojczysty to niemiecki, są w pełni zintegrowani na rynku pracy i w życiu codziennym. Ale prawdą jest też, że w liberalno-zlaicyzowanym niemieckim społeczeństwie meczety i nakrycia głowy wywołują niepewność i lęk np. przed zdominowaniem dzielnicy przez ludzi kulturowo obcych. I prawdą jest też, że w Europie nie ma miejsca na przymusowe małżeństwa czy "honorowe" mordy, praktykowane przez ortodoksyjnych muzułmanów, którzy żyją niby w Niemczech, ale w istocie w społecznościach równoległych.

Sarrazin nie jest pierwszy, ostrzeżenia pojawiały się od dawna. Głosy ludzi, którzy starali się unikać prowokacji, a którzy - inaczej niż bankowiec-publicysta - odwoływali się do własnych praktycznych doświadczeń. Głosy takie, jak np. berlińskiej prawniczki Kirsten Heisig, która pracowała w sądzie dla nieletnich. W wydanej niedawno książce "Das Ende der Geduld" ("Koniec cierpliwości") Heisig opisywała, z brutalną otwartością, biografie młodych kryminalistów, rekrutujących się zwłaszcza ze środowisk imigranckich, postulując, by wymiar sprawiedliwości traktował ich z większą surowością. "Przestępcy są coraz młodsi, coraz brutalniejsi, coraz bardziej bezwzględni i pozbawieni skrupułów, a społeczeństwo stoi bezradne naprzeciw tego problemu" - pisała sędzia.

Na alarm bije też Heinz Buschkowsky, burmistrz berlińskiej dzielnicy Neukölln, gdzie skupia się wyjątkowo liczna społeczność muzułmańska. Buschkowsky dowodzi, że choć państwo wydaje co roku coraz więcej pieniędzy na edukację dzieci z imigranckich rodzin, efekty są mizerne. Co czwarte dziecko z tych środowisk (każdego roku 200 tys. dzieci) opuszcza szkołę z tak kiepskimi kompetencjami, że ich szanse na dalszą edukację są równe zeru.

Nowa "classe dangereuse"

Thilo Sarrazinowi udało się jeszcze jedno: ten swoisty agent provocateur najwyraźniej przebudził niemieckich polityków - nawet jeśli obecna debata zdradza cechy histerii i hipokryzji. Z jednej strony politycy najchętniej zamknęliby mu usta i skazali na wygnanie z życia publicznego. Z drugiej, zapowiadają nagle działania, mające służyć integracji imigrantów. Szczególnie kanclerz Merkel prezentuje się jako mistrzyni obłudy: najpierw potępiła Sarrazina (jego krytykę polityki imigracyjnej określając jako "absurdalną"), aby niezwłocznie zażądać publicznie, by imigranci wkładali większy wysiłek w swą integrację z niemieckim otoczeniem. Merkel zapowiedziała też "szczyt integracyjny" - cokolwiek by to miało oznaczać.

Nie wiemy, czy Angela Merkel zajrzała wcześniej do dziennika "Die Welt", który tuż przedtem opublikował niezwykłe zdjęcie: pokazuje może setkę muzułmanów modlących się publicznie na placu w centrum jednego z miast. Nie, nie Stambułu - to Londyn. Autor eseju w "Die Welt", który zilustrowano tym zdjęciem, żonglował nowym pojęciem: Eurabia. I wskazywał na kolejne niebezpieczeństwo, powstania nowej niższej klasy społecznej, muzułmańskiej, nowej classe dangereuse [franc. zagrożona/groźna klasa społeczna]. Coś takiego kiełkuje już w Wielkiej Brytanii, gdzie 13 proc. tamtejszych muzułmanów sympatyzuje z Al-Kaidą. "Takich i podobnych pytań nie stawia się zbyt często w Europie, a jeszcze rzadziej udziela się na nie odpowiedzi. Niektórzy chyba nawet wierzą, że integracja [islamskich imigrantów] w Europie przynosi efekty" - pisze autor eseju w "Die Welt".

A autorem tym nie jest jakiś ksenofobiczny reporter, lecz renomowany amerykański historyk Walter Laqueur, który jako niemiecki Żyd musiał uciekać niegdyś przed nazistami z niemieckiego wówczas Breslau, a do Ameryki trafił jako przybysz z Europy. Czyli imigrant.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2010