Tęsknota za morzem. Wspomnienia mieszkańców Zaporoża

Dla ludzi z Zaporoża odpoczynek nad wodą był rytuałem. Za sprawą kolejnych etapów rosyjskiej agresji – aneksji Krymu i inwazji – utracili miejsca, które znali od dziecka.
z Zaporoża

27.08.2023

Czyta się kilka minut

Morze zostało za frontem
Olha Donik uważa, że gdyby opuściła rodzinne miasto, zupełnie zatraciłaby siebie. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Tego lata temperatury dochodzą tutaj do 40 stopni. W Zaporożu, gdzie przed rosyjską inwazją z 24 lutego 2022 r. żyło ponad 700 tys. ludzi, mało jest zieleni, wśród której można znaleźć ukojenie. Po głównej arterii – alei Sobornej, ciągnącej się niemal 11 km – piesi szukają cienia rzucanego przez budynki. Beton, asfalt i stojące powietrze potęgują upał.

W każde inne wakacje miasto byłoby puste: kto mógłby, wyjechałby – na urlop czy choćby weekend. Do Morza Azowskiego i jego kurortów, jak Berdiańsk, Kyryliwka czy Prymorsk, można było dotrzeć stąd w trzy godziny autem albo trochę dłużej autobusem. Aby choć na chwilę wyrwać się z gorącego miasta, niektórzy jechali choćby na jeden dzień: wyjeżdżali z rana, wracali wieczorem. Kosztowało to tyle co nic.

– Rano jechaliśmy autobusem, cały dzień pływaliśmy i wieczorem byliśmy w domu – wspomina 45-letnia Natalia Selukowa, dziś wolontariuszka.

Rosjanie zajęli wybrzeże Morza Azowskiego w pierwszych dniach inwazji, po czym front ustabilizował się ok. 40 km od Zaporoża – i dał porządnie w kość zaporożanom. Wiele razy w ciągu doby wyją syreny ostrzegające przed rakietami, które dosięgają miasta. Lokalna gospodarka, oparta na przemyśle ciężkim, wyhamowała, co uderzyło po kieszeniach.

Natalia Selukowa zaczęła malować. Wtedy zapomina o tym, co widziała i słyszała. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Front oddzielił ich także od miejsc, w których mogli oderwać się od codzienności, ukoić nerwy i nabrać energii – rzeczy szczególnie potrzebne w wojennej rzeczywistości.

Od początku pełnoskalowej wojny Natalia pomaga uchodźczyniom wewnętrznym z miejsc takich jak ­Mariupol, ­Orichów czy Kachowka. Wysłuchała setek przerażających historii. – Nad morzem wystarczyły trzy-cztery dni, żeby pracować przez cały rok – mówi.

Ryba jak nigdzie

Choć przez Zaporoże płynie Dniepr i na brzegu są plaże, Natalia nie lubi tam spędzać czasu. Nie przepada za smażeniem się w słońcu. Woli pływać, a rzeka jest brudna, spływają nią ścieki przemysłowe i rolne. Nie przypomina sobie, by kiedykolwiek cała zanurzyła się w Dnieprze. – Lepiej jechać nad morze, tam przynajmniej była dość czysta woda – stwierdza.

Miała trzy, może cztery lata, gdy pierwszy raz zabrali ją tam rodzice. Od czasów Związku Sowieckiego popularne były wyjazdy zakładowe dla pracowników. Dzięki nim cały kolektyw mógł udać się na zwykle kilkudniowe wczasy do ośrodków nad morzem.

– W Zaporożu, jak jest gorąco, nie ma czym oddychać. Nad Morzem Azowskim zawsze pięknie pachniało – wspomina Natalia. – Poza tym wchodzisz do wody, nie widzisz drugiego brzegu i masz poczucie, że możesz popłynąć daleko. Co ranek wstawałam, by spojrzeć, jak wschodzi słońce. Wieczorem niebo było pełne gwiazd. W Zaporożu ich nie widać.

Gdy była starsza, jeździła na obozy dla dzieci, a w dorosłym wieku – do ośrodków turystycznych lub wynajmowała mieszkania. Zwykle jechała do Prymorska i Berdiańska. Upodobała sobie zwłaszcza to drugie miasto. Można było znaleźć tu zarówno luksusowe ośrodki, gdzie ceny nie różniły się od zagranicznych, jak i dostępne mieszkania na wynajem.

Natalia: – Jak jedziesz na jeden dzień, nie potrzebujesz niesamowitych warunków. Wystarczy kuchnia, prysznic, toaleta i miejsce, by pospać, szczególnie gdy ma się dwadzieścia kilka lat. Wówczas najważniejsze było to, że było niedrogo.

Jeździła zazwyczaj z rodziną i przyjaciółmi. Kupowali jedzenie i następnie piknikowali na plaży. Natalia: – Zawsze jedliśmy tamtejsze babki [ryby z rodzaju okoniowatych – red.]. Były unikalne. Smaku świeżo usmażonych nie porównasz z żadną inną rybą. Może tylko z czarnomorską, ale na Krymie dawno nie byliśmy.

Półwysep jest okupowany przez Rosję od 2014 r.

Wykrzyczeć stres

Ostatni raz Natalia była nad Morzem Azowskim dwa lata temu, w czasach pandemicznej kwarantanny. Jej wyjazdy zawsze były spontaniczne. W ostatnim momencie patrzyli, gdzie da się znaleźć nocleg na dwie noce, i ruszali samochodem.

Wtedy padło na Kyryliwkę, gdzie Natalia nie była przez ćwierć wieku. Zapamiętała to miejsce jako step z dziurawymi drogami, gdzie nie było dokąd pójść. W 2021 r. wyglądało to inaczej: na plaży stały parasolki i altany, a wieczorem park zachęcał do przechadzek. Zgłodniali i spragnieni mogli się udać do jednej z restauracji, barów czy kawiarni. Zmieniła się też droga: po remoncie nie obfitowała już w dziury. Oczywiście daleko było do ideału, ale Natalia doceniała zmiany. Nie wiedziała, że to jej ostatnia wizyta w Kyryliwce.

Od tego czasu Natalia nie ma miejsca, gdzie może się w pełni zregenerować. Choć pod koniec 2022 r. ze względu na zmasowane ostrzały wyjechała z Zaporoża i trochę czasu spędziła w Karpatach, to nie było to samo. W tym roku półtorej doby jechała autobusem do Bułgarii, byle zobaczyć morze. Od razu poczuła się lepiej. Ale nie tak, jak nad Morzem Azowskim.

Szukając sposobu na relaks i odcięcie się, zaczęła malować, co trochę pozwala jej zapomnieć o tym, co widziała i słyszała. – Czasem ma ochotę wyjść na ulicę i się wykrzyczeć – mówi.

Wcześniej częściej wyjeżdżała za granicę, bo w sezonie z Zaporoża latały samoloty do różnych turystycznych miejsc, jak Czarnogóra, Egipt czy Turcja. Ale zawsze potem w wolne dni jechała nad swoje morze. – Nawet jak wracałam znad Atlantyku, to i tak potem tam jechałam – mówi dziś. – Oczywiście w porównaniu ­wyglądało ono blado, ale dla wielbicieli tych wielkich piaszczystych plaż było w sam raz.

Straciłam część siebie

Do wielbicieli zaliczali się też rodzice 34-letniej Olhi Donik, która pełni obowiązki dyrektorki artystycznej teatru Dom Aktora.

Odkąd była mała, zabierali ją na dzikie plaże Morza Azowskiego, gdzie spali pod namiotami. Takie rodzinne wyjazdy odbywały się przynajmniej raz do roku.

Olha uwielbia patrzeć na wodę, gdy ta mieni się od słońca. A także na ciągnący się step, charakterystyczny dla tego regionu.

Gdy zaczęła zarabiać, jeździła na własną rękę. Były to wypady częste, ale krótkie. – Doszło do mnie, że po co mam siedzieć w Zaporożu, skoro morze jest o rzut beretem – przyznaje. – Nieraz zdarzało mi się wsiąść w pociąg do Symferopola i po pięciu godzinach byłam na Krymie nad Morzem Czarnym.

Stamtąd pochodzi jej pierwsze wspomnienie ze świadomego życia. Gdy była mała, matka zabrała ją na kamienistą plażę w miejscowości wypoczynkowej Ałuszta. Kamienie strasznie parzyły Olhę w stopy. Następnie tak długo siedziała w wodzie, że aż siniały jej usta. Gdy wreszcie wychodziła z wody, matka, leżąca na białym leżaku, czytała jej baśnie.

Kupowała też córce podłużne czipsy ziemniaczane, bardzo tu popularne, które Olha zajadała, wsłuchując się w bajki. Pamięta również rozpuszczalny napój herbaciany, który po wyjściu z wody wydawał się wyjątkowo rozgrzewający.

Już jako dorosła, Olha wracała do Ałuszty, by odświeżyć wspomnienia.

Wyjazd nad morze to była także zmiana atmosfery, powietrza, które w Zaporożu, gdy pracowały wszystkie fabryki, nie należało do najczystszych. To powrót do dzieciństwa, a także obowiązkowych elementów wypoczynku: wata cukrowa, karuzela, wędrówki, spanie na plaży, szukanie muszli i kamienia z dziurą, który ma przynieść szczęście.

Wszystko to wiązało się z czymś lekkim, radosnym i beztroskim.

Oldze – tak jak Natalii – brakuje ryb z Morza Azowskiego. I małych suszonych krewetek, które sprzedawcy odsypywali do plastikowych kubków. Można je było jeść jak nasiona słonecznika. To wszystko zostało jej odebrane. A najpierw Krym. – Byłam wtedy w Kijowie i gdy śledziłam te wydarzenia, serce mi się krajało – wspomina. – Nie mogłam uwierzyć. Chciałam wyjść i krzyczeć: zabieracie mi część mojego życia!

Kolejnym ciosem była okupacja wybrzeża Morza Azowskiego.

Olha została w Zaporożu. Uważa, że gdyby opuściła rodzinne miasto, zupełnie zatraciłaby siebie.

Własne miejsce

Olha Korepanowa, także 34-latka, jest ilustratorką. Mówi, że uformowały ją oba morza – Czarne i Azowskie.

Od wybuchu pełnoskalowej wojny mieszka we Lwowie. Do Zaporoża przyjechała teraz na kilka dni, by odwiedzić rodziców. To z nimi od najmłodszych lat jeździła do Kyryliwki i do dzisiaj pamięta, jakie wrażenie zrobiła na niej – jak wówczas myślała – bezkresna woda i jej intensywny zapach. Także jej przyjemny chłód, gdy pływała w wielkim dmuchanym kole.

Olha Korepanowa jako studentka pokochała Krym. Myślała, że zostanie tam na zawsze. Zaporoże, sierpień 2023 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Była wstydliwym dzieckiem, a na plaży musiała się przełamać, by rozmawiać z innymi dziećmi. Pamięta handlarzy z przekąskami i napojami chodzących po plaży, którzy od ciągłego przebywania na słońcu aż brązowieli. Po wakacjach spędzanych rok w rok w tym samym miejscu pamiętała już ich z twarzy. Czuła się dziwnie, gdy ich nie spotykała.

Miała 11 lat, gdy rodzice wysłali ją samą na obóz. To było jej pierwsze doświadczenie pewnej samodzielności. Otrzymała tam mnóstwo wrażeń i zawarła liczne znajomości, ale też poczuła pierwszy raz tęsknotę za domem. W szkole średniej jeździła z najlepszą przyjaciółką i jej rodziną. To wtedy popijała słodkie domowe wino do zachodu słońca z widokiem na morze, objadała się arbuzami i chodziła na dyskotekę pod gołym niebem – obowiązkowy punkt dla młodzieży, który trzeba było odhaczyć.

 

Na Kyryliwkę spojrzała inaczej, gdy poszła na uniwersytet na Krymie. Jej starsza siostra zachęciła ją, by zgłosiła się do pomocy przy festiwalu muzycznym nad Morzem Czarnym. Pojechała z przyjaciółką. Niewiele czasu było na sen, ich namiot stał zwykle pusty. W trakcie festiwalu pracowała w punkcie informacyjnym, a poza tym oglądała filmy pod gołym niebem, słuchała występów i wieczorami pływała w morzu. Dopisywała pogoda, fascynujący ludzie, atmosfera. W przeciwieństwie do wyjazdów do Kyryliwki, gdzie odpoczynek charakteryzowała rutyna, tu działo się wiele rzeczy naraz i ciągle coś zaskakiwało.

Olha czuła, jakby znalazła swoje miejsce na ziemi.

Poza tym morze stało się dla niej miejscem medytacji. Czasem potrzebuje samotności i czasu na refleksję, a na pustej plaży poza sezonem może to znaleźć. Po takim wyjeździe znowu mogła się zanurzyć w życie studenckie.

Zostały tylko zdjęcia

Olha Korepanowa myślała, że zostanie na Krymie na zawsze: skończy uniwersytet i potem znajdzie tam pracę.

Pod koniec lutego 2014 r. rosyjscy żołnierze obsadzili kluczowe miejsca półwyspu. Ku zaskoczeniu Olhi ich obecność radowała wielu mieszkańców, także część jej znajomych. Zanim Rosja ogłosiła, że anektuje Krym, Olha zabrała dokumenty z uczelni i wróciła do Zaporoża. Z dnia na dzień przestała czuć się wolnym człowiekiem. Nie mogła mieszkać wśród tych, którzy popierali agresję na jej kraj. Chciała się od tego odciąć.

Po powrocie do domu była zagubiona. Nie wiedziała, co robić. Przez dłuższy czas nie mogła zajmować się sztuką, coś się w niej zablokowało. Wreszcie zaczęła pracować w kuchni hotelowej. – Żyłam w przekonaniu, że w każdej chwili mój świat może zostać zrujnowany – wspomina.

Sądzi, że po szoku, jaki przeżyła w 2014 r., lepiej poradziła sobie osiem lat później, gdy Rosja znów zaatakowała i zabrała Morze Azowskie. Odtąd jej świat znowu się zawęził. W miejsca, które znała od dziecka, nie może już pojechać. Widzi je tylko, gdy Facebook przypomina o zdjęciach wrzuconych przed laty.

Wierzy, że kiedyś będzie mogła je zobaczyć i cieszyć się pełnią życia. Jak dawniej. ©

Tekst powstał dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Morze zostało za frontem