Teraz wy głodujcie

To, że protesty pod Senatem i pod Pałacem Prezydenckim nie przyniosły skutku, zaskoczeniem nie jest.

31.07.2018

Czyta się kilka minut

Mam jednak wrażenie, że buta, z jaką obecna władza przepychała model upartyjnionego sądownictwa, przyniesie skutek odłożony w czasie. Że władza owszem, skutecznie co chciała, to przepchała, uczyniła sobie jednak przy tym niepozorne draśnięcie, które za parę lat (nie wiem, za ile) stanie się ogniskiem gangreny. Wiele rzeczy w polskiej polityce ostatnich 30 lat się zmieniało: rozum odchodził i powracał, Ryszard Czarnecki to był w ZChN-ie, to w Samoobronie, Jarosław Gowin to z PO, to z PiS-em, ale jedna zasada działa w niej z niezmienną skutecznością, przerobiona przez literalnie każdą z dotychczas rządzących ekip: pycha zawsze kroczy przed upadkiem.

Święty Graal politycznej nieśmiertelności, tak wytrwale poszukiwany przez coraz to nowych spin doktorów, nie istnieje. Sycenie się poczuciem władzy, panowania, tym, że można skutecznie wziąć za twarz a to „pisiarzy”, a to „kodomitów”, to zawsze początek końca. Nawet dziś, w czasach, kiedy taka postawa wydaje się premiowana, w czasach nie Bartoszewskich, lecz Trumpów.

Nieprzypadkowo zestawiłem te dwa – z tak różnych parafii – nazwiska, na nich łatwo pokazać aksjologiczny charakter tej zmiany. Władysław Bartoszewski znany był z bon motu „Warto jest być przyzwoitym, choć się to nie opłaca. Opłaca się być nieprzyzwoitym, ale nie warto”. W politycznym pokoleniu Trumpów (zagranicznych i krajowych) wymiar przyzwoitości jest już zupełnie nieistotny: można nakłamać w kampanii, poobrażać kogo się da, zmanipulować wszystko do ostatniego słowa, a i tak ludzie okrzykną cię Mesjaszem.

Na swoim Facebooku wywołałem znów w ubiegłym tygodniu wilka z lasu, informując, że wybieram się (po raz drugi w życiu) na uliczną manifestację, w sprawie sądów rzecz jasna. Mam alergię na politykę partyjną w obecnym wydaniu, zawodowym mówcą owszem jestem, ale nie wiecowym (gdy co chwila ktoś wyrywa coś z twojej mowy, żeby ludzie mogli to sobie poskandować), zapowiedziałem więc, że stanę sobie gdzieś z boku, a w aucie będę woził białą kartkę na znak, że ja mandatu do takich zmian nikomu nie dawałem. Płacę pensję i senatorom, i prezydentowi, mam więc chyba prawo wyrazić swój sprzeciw, gdy uważam, że sięgają po władzę, której nikt im nie dał.

Nie chodzi tu rzecz jasna tylko o to, ile będzie ważył wyrok w sytuacji, w której pensja oskarżyciela i sędziego zależeć będzie od tego samego partyjniaka. Ale i o upartyjnienie instytucji zajmującej się kontrolą wyborów. Żyjemy nie w latach 90. ubiegłego wieku, lecz po uszy w wieku XXI, w którym boty i trolle pomogły wybrać prezydenta największego mocarstwa świata. Na polskim Twitterze, gdzie robi się dziś sporą część polityki, „zaparkowanych” jest może i kilkadziesiąt tysięcy botów (badająca to Anna Mierzyńska naliczyła ich 10 tysięcy), fałszywych kont zalewających wskazane profile fałszywymi wiadomościami (najbardziej robotne generują na polskim Twitterze ponad 400 postów dziennie). Codzienność polskiego Facebooka to już maszynowe generowanie lajków i „obserwujących” (można to zwyczajnie kupić), stada trolli zalewające nas (mnie też) partyjnymi przekazami dnia i osobistymi obelgami.

Politycznym leśnym dziadkom III i IV RP wydaje się, że będą – w tej czy innej konfiguracji – rządzić wiecznie. Nie mają pojęcia, że wystarczy jedna decyzja kogoś, kto będzie miał ochotę zdestabilizować sytuację w Polsce, i wybory może u nas wygrać siła, o której nikomu się dotąd nie śniło. I że teraz ta siła po przejęciu władzy w pięć sekund weźmie Sąd Najwyższy. Nieważne. Ważne, że teraz „kasta dostała po ryju” – jak był uprzejmy stwierdzić jeden z komentujących mój post na Facebooku.

Ów post dotarł do 1,4 mln osób, przeczytało go ponad 250 tysięcy, setki zostawiły swoje komentarze. Fascynujące pole do amatorskich socjo- i psychorefleksji. O tym, jakie spustoszenie może wywołać kampania zohydzająca (na przykład na bill­boardach) jakąś grupę, by w publiczności narosła nienawiść do niej, a rozładowanie nienawiści atakiem na ową grupę przyniosło ukojenie i przyjemność (ubraną w poczucie dziejowej sprawiedliwości). O tym, jak bezradni się stajemy, gdy oczekuje się od nas skonkretyzowania naszego poczucia, „że jest źle”, jak dyskusje zapętlają się po wymianie dwóch, zawsze tych samych argumentów (po nich pada sakramentalne: „Mam wyliczać jeszcze?!” albo „Przecież wszyscy wiemy, że tak jest, niech pan nie rżnie głupa”).

A przede wszystkim o tym, jak poważnym problemem – kompletnie ignorowanym na przykład przez naszych duszpasterzy – jest poczucie, że jedna grupa obywateli (i chrześcijan) ma pełne prawo (mentalnie i w zakresie urządzania życia wspólnego) okupować drugą grupę obywateli (i chrześcijan). Argumentując to najbardziej zwięzłą definicją ludowej sprawiedliwości: że „wyście już się nażarli, myśmy głodowali, teraz wy głodujcie, bo jest nasza kolej”. Nieważne, że bliźni czują się teraz źle, ważne, że ja się wreszcie czuję dobrze. Kropka.

To chyba najbardziej obrzydza mi polską politykę ostatnich (więcej niż trzech) lat. Nominalnie chrześcijański kraj, ćwierć wieku od gromkich przestróg Jana Pawła II (w 1991 r.), w istocie niczym nie różni się już od pato-korporacji, w której jedyna droga rozwoju wiedzie przez zablokowanie możliwości rozwoju innemu; gdzie rośnie się przez eksterminację. Nie jest mi specjalnie szkoda polityków, którzy sadzać się teraz będą – przy pomocy partyjnych sędziów – do więzień na zmianę co jedna lub dwie kadencje (to norma w wielu znanych mi krajach, np. Afryki). Żal mi kraju.

Jeśli nie doczekamy się przywódcy, który będzie potrafił pokazać Polakom, że naprawdę wszyscy zmieszczą się na chodniku, gdyby tylko przestali się przepychać, przed sobą widzę dwie perspektywy: konieczność emigracji lub wojnę domową. Oto mój prywatny – składany dziś z wdzięcznością na biurkach naszych liderów tej i poprzednich kadencji – bilans osiągnięć 30 lat odzyskanej polskiej wolności.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2018