Ten od skrajności

Uważa, że konfrontacja z samym sobą jest warunkiem życia. Dlaczego więc mija się z prawdą? Czy można inaczej?

22.11.2021

Czyta się kilka minut

Emmanuel Carrère. Barcelona, listopad 2017 r. / MARTA PÉREZ / EFE / FORUM
Emmanuel Carrère. Barcelona, listopad 2017 r. / MARTA PÉREZ / EFE / FORUM

Gdy przed laty dziennik „Le Monde” zamówił u niego wakacyjne opowiadanie, Emmanuel Carrère postanowił, że tekst będzie listem miłosnym do jego ówczesnej partnerki. Wszystko skrupulatnie zaplanował. Konkretnego dnia – 20 lipca 2002 r. – ukochana wsiądzie do pociągu, który zawiezie ją na stację w La Rochelle. Wcześniej – zachęcona przez Carrère’a – kupi gazetę, przekartkuje ją, trafi na jego opowiadanie i zacznie czytać. Już po kilku zdaniach zorientuje się, że tekst – który w tym samym czasie trafi do przeszło pół miliona innych czytelniczek i czytelników „Le Monde” – skierowany jest do niej. To będzie miłosne wyznanie, a w zasadzie wyzwanie, gdyż kolejne fragmenty ułożą się w instrukcję: będą listą erotycznych zaleceń wzywających do mniej lub bardziej jawnych autopieszczot w wagonie i w toalecie. Po kilku godzinach wysiądzie w La Rochelle, gdzie będzie na nią czekał Carrère.

Upadki i wzloty

Ten plan zakończył się totalną klapą. Tekst, owszem, ukazał się na łamach „Le Monde”, ale adresatka nie przeczytała go tamtego dnia. Nie wsiadła nawet do umówionego pociągu. Znalazł się w nim za to sam pisarz, który, rozczarowany niepowodzeniem, postanowił sprawdzić, jak na jego opowiadanie zareagują pasażerki i pasażerowie. Okazało się, że wśród podróżujących są głównie osoby starsze i rodziny z dziećmi; wszyscy skoncentrowani na swoich sprawach, a nie na lekturze prasy.

Jakby tego było mało, w przedziale pojawiła się para reporterów z „Le Monde”. Ich zadanie polegało na przygotowaniu materiału o tym nietypowym eksperymencie literacko-miłosnym. Nie potraktowali Carrère’a złośliwie, niemniej nakreślony przez nich obraz pisarza, który w akcie desperacji zajmuje w pociągu miejsce adresatki swojego tekstu, był po prostu komiczny. Do redakcji zaczęły przychodzić listy od oburzonych prenumeratorów, którzy sprzeciwiali się publikacji pornograficznych opowiadań na łamach szacownego dziennika. Philippe Sollers, założyciel legendarnego pisma „Tel Quel”, zadał Carrère’owi bolesny cios: wykpił jego obsceniczny styl i uznał za sfrustrowanego twórcę, który chwyta się taniej prowokacji. Francja wiedziała już, co myśleć.

Po czymś takim trudno byłoby się pozbierać. Co zrobił Carrère? Kilka lat później napisał autobiograficzną książkę, w której ze szczegółami (stawiającymi go w złym świetle) przedstawił nie tylko swoją nieudaną relację z partnerką, nie tylko wszystkie fakty związane z publikacją na łamach „Le Monde”, ale także pewien rodzinny sekret: jego pochodzący z Gruzji dziadek został aresztowany pod zarzutem kolaboracji z nazistami i najprawdopodobniej stracony. To, co inni staraliby się ukryć, Carrère postanowił z nawiązką odsłonić. Nie tylko po to, by odpowiedzieć szydzącym z niego pisarzom, wydawcom i czytelnikom, ale przede wszystkim po to, by zrealizować swoje literacko-egzystencjalne założenie: trzeba mówić o sobie i świecie tak, by niczego nie pomijać, nawet najbardziej kompromitujących szczegółów. Tylko w ten sposób – konfrontując się z prawdą na swój temat – można choć częściowo ogarnąć rozwibrowane wnętrze i materię życia, której włóknami były w przypadku Carrère’a ból, nawracające depresje i poczucie klęski. Książka została jednak przewrotnie zatytułowana: „Powieść rosyjska”.

Kim był Carrère w 2002 r.? Trudno powiedzieć, że znajdował się w punkcie zwrotnym, gdyż w jego życiu zwrotów było zbyt wiele, by któryś z nich uznać za najważniejszy. Miał 45 lat. Był po rozwodzie. Dwa lata wcześniej opublikował swoje pierwsze naprawdę wybitne dzieło, książkę reporterską pt. „Przeciwnik”, która została doceniona przez krytykę. Poza tym na liście jego publikacji znajdowało się kilka powieści, pracował jako scenarzysta. Był nagradzany, ale najważniejsze dzieła i zaszczyty, nie tylko literackie, ale też filmowe, miał wciąż przed sobą (na czele z nagrodą Księżnej Asturii, którą otrzymał w czerwcu 2021 r.).

Urodził się w zamożnej rodzinie mieszczańskiej. Jego matka, Hélène Carrère d’Encausse, to wybitna francuska historyczka, potomkini gruzińskich arystokratów, którzy wyemigrowali z Rosji po rewolucji z 1917 r., dożywotnia członkini Akademii Francuskiej. Pisząc o sobie i swojej rodzinie Carrère podkreśla, że należy do grona „dziedziców”. Tym mianem socjologowie Pierre Bourdieu i Jean-Claude Passeron określili w 1964 r. ludzi, którzy wywodzą się z najwyższych klas społecznych. Dzięki zamożności rodziców oraz odebranemu wykształceniu od samego początku swobodnie poruszają się w społecznym labiryncie, a ich przywileje ułatwiają im realizację życiowych celów.

A jednak na drodze Carrère’a wciąż pojawiały (i nadal pojawiają) się przeszkody, których przyczyn należy szukać w jego problemach emocjonalnych. Raz ekstatyczny zachwyt, innym razem prostracja i myśli samobójcze. W pewnym momencie zaczął o tym pisać wprost; uczynił swoje skomplikowane emocje bohaterkami książek. W 2002 r. przeciwniczką zdawała się nawracająca depresja, z którą walczył za pomocą sesji psychoanalitycznych. Dwadzieścia lat później, w chwili największego załamania nerwowego, po którym trafił do kliniki, postawiono mu diagnozę: choroba dwubiegunowa typu II.

Walka ze sobą o siebie

Niemal cała twórczość Carrère’a to rozpisana na części historia walki z samym sobą. Jej stawką jest ucieczka z więzienia, w które zamienia się nasze wnętrze targane wyniszczającymi emocjami. Zanim jednak pisarz zaczął tę historię opowiadać świadomie, zanim uznał, że można, a nawet trzeba innych wpuścić do własnego świata, rozsiewał po swoich utworach rozmaite znaki, które z perspektywy czasu jawią się jako symptomy nieuświadomionego kryzysu.

W trzeciej powieści, „Wąsy” (1986), Carrère kreśli portret mężczyzny, który na co dzień wiedzie ustabilizowaną egzystencję. Poznajemy go w chwili, w której oddaje się ulubionemu rytuałowi: podczas wieczornej kąpieli goli zarost. Musi to robić dwa razy dziennie, ale wieczorna ceremonia jest ważniejsza, gdyż nie towarzyszy jej pośpiech. Partnerce, lekko zirytowanej długością jego kąpielowych sesji, tłumaczy, że to jedyny moment w ciągu dnia, w którym może praktykować ćwiczenia duchowe przybliżające go do prawdy o sobie i rzeczywistości. Siedzi zatem w wannie, goli się i nagle wpada mu do głowy zaskakująca myśl: a jakby tak pozbyć się wąsów. Jest do nich przywiązany, zapuścił je wiele lat temu, ale tego wieczora ma ochotę na radykalną zmianę wizerunku. Już kilka chwil po wyjściu z łazienki dociera do niego, że nikt, nawet najbliższa mu osoba, nie zauważa metamorfozy. Co więcej, wszyscy przekonują go, że nigdy nie miał wąsów!

Gdy powieść ukazała się we Francji, porównywano ją – na wyrost – do utworów Kafki, których bohaterowie również mierzą się z absurdalnymi sytuacjami. „Wąsy” można jednak interpretować w inny sposób: jako historię narcyza zamkniętego w pętli swojego „Ja”. Jego główne zajęcie polega na pielęgnowaniu obrazu samego siebie. Chce tym obrazem władać niepodzielnie, gdyż kontrolę nad wizerunkiem utożsamia z kontrolą nad innymi i światem. Chwile spędzane w wannie nie są wcale wypełnione medytacją. Nie ma tu mowy o jakimkolwiek przeżyciu duchowym, skoro wszystko kręci się wokół „ego” – od niego się zaczyna i na nim się kończy.

Podczas wywiadu, którego Carrère niedawno mi udzielił, dowiedziałem się, że w tamtym czasie w ogóle nie wiedział, na czym polega medytacja i jakie może nam przynieść korzyści. Odruchowo kpił z tej praktyki, przekonany, że do prawdy o naszej osobowości można dotrzeć inną drogą. Nie był gotowy ani na konfrontację z samym sobą, ani też na wprowadzenie siebie do własnych książek. Potrzebę takiego gestu odczuł wiele lat później, gdy pracował nad reportażem o sprawie Jeana-Claude’a Romanda, który przez blisko dwie dekady z powodzeniem udawał lekarza, a następnie – gdy groziła mu demaskacja – postanowił zabić całą swoją rodzinę, by nie dowiedziała się o jego kłamstwach. Carrère był obserwatorem na procesie Romanda (nie pierwszy i nie ostatni raz zdarzyło mu się uczestniczyć w trudnych rozprawach sądowych).

Gdy postanowił napisać książkę, napotkał problem natury technicznej: nie wiedział, w jaki sposób opowiedzieć tę historię. Przez kilka lat gromadził materiały – prowadził korespondencję ze sprawcą, odwiedził jego rodzinne strony, badał konteksty społeczne i polityczne – ale nie potrafił znaleźć odpowiedniej formy literackiej. W końcu doszedł do wniosku, że swoją książkę będzie w stanie napisać tylko wtedy, gdy się w niej uobecni. Przezwyciężył pisarską blokadę, gdy zanotował pierwsze zdanie: „W sobotę 9 stycznia 1993 roku rano, gdy Jean-Claude Romand zabijał żonę i dzieci, byłem z rodziną na wywiadówce w szkole Gabriela, naszego najstarszego syna” (przeł. Grażyna Majcher).

Tytułowy „przeciwnik” oznacza zło, które lęgnie się w naszym wnętrzu i przejmuje nad nami władzę. Carrère używa tego pojęcia w niedogmatyczny sposób, wskazując za jego pomocą pewną siłę, niekoniecznie nadprzyrodzoną, która potrafi pchnąć nas w stronę destrukcji – siebie i świata wokół nas. Romand nie umiał przeciwstawić się tej sile. Jako student medycyny podjął dwie niezrozumiałe decyzje: najpierw nie podszedł do egzaminu poprawkowego, a następnie poinformował bliskich, w tym swoją przyszłą żonę, że zaliczył sesję z wynikiem pozytywnym. Od tej chwili żył w dwóch światach – zmyślonym i prawdziwym.

Gdy jego piętrowa konstrukcja zaczęła się kruszyć, zabił wszystkich, na których mu zależało; nie chciał utracić kontroli nad obrazem samego siebie, który przez wiele lat im podsuwał. Przypominał bohatera „Wąsów”, przy czym tamten – uwaga, spoiler! – z tego samego powodu (by nie utracić kontroli) postanowił unicestwić siebie. Carrère ujawnił się w „Przeciwniku” z dwóch powodów: uznał, że jako obserwator ma wpływ na to, co dzieje się w opisywanej rzeczywistości (modyfikuje ją swoją obecnością), i doszedł do wniosku, że przeciwnik jest w każdym z nas, również w nim, a zatem jest to również jego historia.

Życiowa szamotanina

Bohaterki i bohaterowie prozy Carrère’a (z nim samym na czele) nieustannie walczą ze sprzecznymi pragnieniami, próbują uporać się ze skrajnymi namiętnościami duszy, dążą do jakiegoś celu, by następnie zmienić całkowicie trajektorię swojego losu i zacząć wszystko od nowa. Chcą być sobą, ale nie wiedzą, co to naprawdę znaczy, więc gdy tylko nadarza się okazja, podejmują próbę bycia kimś innym.

Gdy nasze „Ja” okazuje się za ciasne, wyznał Carrère podczas naszej rozmowy, a niemal zawsze prędzej czy później dochodzimy do takiego wniosku, wyobrażamy sobie alternatywne wersje naszego życia. Pokusa, by przekroczyć granice pułapki, w którą z czasem zmienia się nasza persona, jest potężna. Właśnie dlatego Carrère napisał fabularyzowaną biografię Eduarda Limonowa, rosyjskiego pisarza i polityka, przewodniczącego Partii Narodowo-Bolszewickiej. Gdy zapytałem go o tę książkę, powiedział, że podziwia zmarłego przed rokiem Limonowa za nietzscheańską energię, która zmuszała go do ciągłej metamorfozy i testowania nowych form życia. „Nie obawiał się niczego, najmniej zaś ostracyzmu ze strony społeczności, w których na przestrzeni lat funkcjonował” – mówił o Limonowie Carrère.

Wielopostaciowość bywa u francuskiego pisarza również źródłem udręki. W 2014 r. opublikował „Królestwo” (best­seller również w Polsce), przez wielu uznawane za jego najwybitniejsze osiągnięcie literackie. Z jednej strony jest to opowieść o gwałtownym nawróceniu, którego w pewnym momencie doświadczył. Było ono tak wszechogarniające, że przez okres trzech lat Carrère nie tylko konsekwentnie praktykował chrześcijańskie rytuały, ale też codziennie przez godzinę zajmował się lekturą i komentowaniem Ewangelii Jana. Z drugiej zaś – to osobista historia pierwszych chrześcijan, ukazująca osoby i procesy, które doprowadziły do powstania nowej religii. Rzecz została napisana z kilkunastoletniego dystansu przez człowieka, który odszedł już od wiary, ale nie stracił nią zainteresowania.

W jednym z rozdziałów Carrère analizuje List do Galatów św. Pawła, a mówiąc ściśle – sam jego początek, w którym apostoł napomina wiernych w galacyjskim Kościele, że nie powinni wierzyć ludziom głoszącym inną ewangelię niż ta, którą on im przekazał. Pisze, że nawet gdyby sam pewnego dnia kazał im wierzyć w coś innego, należałoby go przekląć. Gdy przyjaciel Carrère’a przeczytał ten fragment, powiedział mu, że tak naprawdę mówi w nim o sobie, o swojej największej obawie – że pod wpływem jakiegoś czynnika stanie się kimś innym. Gdy był chrześcijaninem, bał się, że utraci wiarę i stanie się sceptykiem. Dotyczy to każdej sfery życia, w którą daje nam wgląd. Przeraża go nietrwałość miłości, która jednego dnia wydaje mu się wiecznotrwała, a po jakimś czasie usycha i traci dla niego znaczenie. Przeraża go przygodność pasji, którym oddaje się bez reszty, by później je porzucić. Działa to wszystko niczym samospełniająca się przepowiednia. Obawa, że kogoś lub coś się utraci, jest tak duża, że zaczyna się do tego dążyć, by uprzedzić los i znaleźć się w beznadziejnej, ale znajomej – a przez to w jakimś perwersyjnym sensie bezpiecznej – sytuacji kogoś, kto wszystko musi zaczynać od nowa.

O tym jest ostatnia książka Carrère’a, „Joga”, wydana właśnie po polsku. Miała być przewodnikiem po praktykach medytacyjnych, a stała się kolejnym rozdziałem opowieści o duchowej i życiowej szamotaninie autora. W trakcie pracy nad nią pisarz rozstał się ze swoją drugą żoną, która później oskarżyła go o to, że mija się z prawdą i łamie ich rozwodową umowę, zgodnie z którą nie wolno mu pisać o tym etapie ich związku. Zapytałem go o granicę między prawdą a fikcją w jego twórczości, zwłaszcza zaś w „Jodze”, w której napisał, że postawiony przed trybunałem aniołów obroniłby każde zapisane przez siebie zdanie dotyczące jego osoby. Powiedział, że ze względu na innych musiał w tej książce pewne rzeczy zmienić, ale 95 procent to prawda. Żałuje tych 5 procent, żałuje, że nie mógł powiedzieć wszystkiego, że nie zdołał zrealizować po raz kolejny swojego celu, ale w gruncie rzeczy cały ten życiowy i duchowy projekt jest klęską.

Próbował jej przeciwdziałać – psychoanalizą, sztukami walki, medytacją, wiarą, miłością – ale tylko jedno towarzyszy mu przez cały czas, tylko jedno go nie zawiodło i tylko tego jednego nie porzucił: literatury. ©℗

Emmanuel Carrère Joga, przeł. Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021

25 listopada o godz. 19.00 – w ramach cyklu Grzegorza Jankowicza pt. „Natura przyszłości” – odbędzie się premiera rozmowy z Emmanuelem Carrère’em. Będzie ją można obejrzeć (nie tylko podczas premiery, ale też później) na FB „Tygodnika Powszechnego”, FB Festiwalu Conrada, kanale YouTube KBF-u oraz platformie PlayKraków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021