Ewangelia według agnostyka

Emmanuel Carrère, autor powieści „Królestwo”: Paweł to wielka postać, z gatunku tych, które tworzyły historię. Nie sądzę, by był bardzo sympatyczny. Inaczej niż Łukasz. Obaj tworzą świetną, powieściową parę – jak Sherlock Holmes z doktorem Watsonem.

24.04.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Joel Saget / AFP / EAST NEWS
/ Fot. Joel Saget / AFP / EAST NEWS

SZYMON ŁUCYK: Pisarz, zdeklarowany agnostyk, który zwierza się ze swoich rozterek religijnych, a jednocześnie snuje opowieść o początkach chrześcijaństwa. Trudno to uznać za receptę na sukces. Mimo to Pana powieść – niełatwa, erudycyjna, obszerna – podbiła we Francji czytelników i krytyków. 

EMMANUEL CARRÈRE: Od początku miałem ambicję, by napisać książkę, którą przeczytają z równym zainteresowaniem i wierzący, i ateiści. To było niełatwe zadanie.

Kiedy się ukazała, dotarło do mnie wiele głosów ateistów, którzy mówili: lubiliśmy pana poprzednie książki, ale powieść o pierwszych chrześcijanach – „co to, to nie!”. A jednak potem, kiedy już przełamali pierwszy opór, „Królestwo” ich wciągnęło. Z drugiej strony – książkę chwalili też czytelnicy wierzący, choć jednocześnie mówili, że wprawiała ich w zakłopotanie. Generalnie prasa katolicka przyjęła powieść przychylnie, pomijając nieliczne głosy co bardziej konserwatywnych środowisk. Zresztą, choć deklaruję się jako agnostyk, bo nie wierzę w katolickie Credo czy w zmartwychwstanie, to mam wobec chrześcijaństwa wiele sympatii i poczucie bliskości.

Dwie dekady temu nawrócił się Pan na katolicyzm i przez kilka lat żył jak żarliwy chrześcijanin. W „Królestwie” opowiada Pan po raz pierwszy o tych zmaganiach z wiarą. Do tej pory ten okres wypierał Pan z pamięci?

Ależ nie. Kiedy zabrałem się do pisania książki o pierwszych chrześcijanach – zwłaszcza o wspólnocie św. Pawła i ewangeliście Łukaszu, nie łączyłem tych tekstów z własną przeszłością. W pewnym momencie – a było to już rok czy dwa lata po rozpoczęciu pracy nad książką – czytając uważnie ewangelię Łukasza z perspektywy pisarza i historyka, nagle uświadomiłem sobie, że 20 lat wcześniej czytałem ją jako człowiek wierzący – traktujący tekst ewangeliczny po prostu jako Słowo Boże.

Przez pięć-sześć lat życia byłem gorliwym chrześcijaninem. W dodatku zachowałem osobiste archiwum świadczące o tym – a mianowicie plik zeszytów, w których komentowałem dzień w dzień fragmenty ewangelii św. Jana. Gdy odnalazłem teraz, po latach, te zeszyty, poczułem, jakbym stanął twarzą w twarz z kimś innym, wręcz obcym. I pomyślałem, że to właściwy moment, żeby na nowo zanurzyć się w swoim dawnym, chrześcijańskim życiu.


CZYTAJ TAKŻE:

Królestwo już jest: Emmanuel Carrère wyznaczył sobie rolę tego, który w swej opowieści łączy starożytny przekaz ewangeliczny ze współczesnością, literaturę niską i wysoką, doświadczenie wiary i niewiary.


Gwałtowne nawrócenie na katolicyzm, ślub kościelny, chrzest dzieci, codzienna lektura Biblii i codzienne uczestnictwo we mszy przez trzy lata. Ciekawi mnie, jak na tę przemianę zareagowali przyjaciele, znajomi?

Te reakcje były rzadkie – po prostu dlatego, że nie mówiłem o swoim nawróceniu prawie nikomu – tylko żonie, dzieciom i kilku najbliższym przyjaciołom. Odczuwałem zażenowanie na myśl o odgrywaniu spektaklu neofity, który mówi o wierze z trochę niepokojącym zapałem. Nie wstydziłem się nawrócenia, ale czekałem na moment, gdy będę mógł z mojej wiary uczynić dobry użytek. Nie chciałem też, żeby inni odbierali moje słowa jako przechwalanie się. Zresztą kiedy moi przyjaciele przeczytali „Królestwo”, byli zdumieni: „Coś takiego! Znaliśmy cię wtedy i nic nam nie mówiłeś. Nie mieliśmy pojęcia o twoim nawróceniu!”.

Pisał Pan: „Spotkanie z Bogiem odmieniło mój umysł i moje poglądy, ale nie moje serce. Nadal kocham siebie – w dodatku bardzo źle”. Czyli to nawrócenie pozostało w sferze intelektu? 

Pewnie tak. Kiedy patrzę z dystansu, widzę, że to nawrócenie było mózgowe, czysto umysłowe, wbrew temu, co pisał Pascal: „Bóg czuje serce, a nie rozum”. Zmuszałem się do wiary w dogmaty, których nie byłem w stanie przyjąć. Przede wszystkim jednak była to wiara bardzo egocentryczna, w bardzo małym stopniu zwrócona ku bliźnim...

...daleka od greckiego Agape – czyli miłosierdzia, które, jak przypomina „Królestwo”, apostoł Paweł uważał za pierwszą z trzech prawd, obok Wiary i Nadziei.

Według wielkich krytyków religii, choćby Nietzschego czy Freuda, wiara jest sposobem, aby wydać się samemu sobie bardziej interesującym. I miałem wrażenie, że przez nawrócenie moje banalne życie stało się fascynującą przygodą. Ale znam wierzących, których wiara jest – w przeciwieństwie do mojej z tamtej epoki – dużo mniej intelektualna, prostsza, zwrócona ku innym, świetlista. Tak jak – opisana w książce – moja matka chrzestna, Jacqueline, która była dla mnie wspaniałym wzorem wiary. Będąc w jej obecności, czułem, czym jest miłosierdzie.

Po latach religijnej żarliwości zaczęły mnożyć się rozterki, wątpliwości i w końcu nastąpiła utrata wiary... Co przesądziło o tym „zawróceniu”?

Nie wiem, czy była to utrata wiary. Chodziło raczej o to, że przestała ona być tak nagląca, wszechobecna, wypełniająca każdą chwilę, i powoli stawała się nawykiem umysłowym i rutyną. Traciła coś ze swojego blasku. Muszę przyznać, że uchwyciłem się religii jak ratunku w momencie wielkiego kryzysu osobistego, a jedną z jego przyczyn było to, że nie byłem zdolny do pisania. Kiedy ta twórcza pustka minęła, mniej już potrzebowałem wiary. Ale nawet jeśli tak się stało, zachowałem do dziś upodobanie do chrześcijaństwa i do ewangelii.

„Królestwo” jest opowieścią, na poły faktograficzną, na poły fikcyjną, o początkach chrześcijaństwa. Postać ewangelisty Łukasza jest w centrum książki i trochę jakby przesłania drugiego bohatera – wielkiego Pawła z Tarsu, Apostoła Narodów.

Bardzo lubię Łukasza i nie ukrywam, że przypisałem mu po części swoje cechy. Dodatkowo ma ten atut, że tworzy świetną, wręcz powieściową parę z apostołem Pawłem – trochę jak Don Kichot z Sancho Pansą czy Sherlock Holmes z doktorem Watsonem. To się dobrze sprawdza literacko. Łukasz nie jest umysłem sekciarskim, odznacza się tolerancją, pragnie porozumienia, nie lubi konfliktów. To zaleta, z której w pewnych okolicznościach można mu czynić zarzut letniości, zgadzania się ze wszystkimi. To cecha charakteru, którą też mam.

Paweł jest pod tym względem przeciwieństwem Łukasza. Listy apostoła wyróżniają się niezwykłą gwałtownością. Jest to wielka postać, wręcz genialna, z gatunku tych, które współtworzyły naszą historię. Nie sądzę natomiast, by był bardzo sympatyczny. Inaczej niż Łukasz – dobroduszny, uczciwy, jest mi bliższy niż Paweł.

Pierwotnie chciał Pan nawet zatytułować książkę „Śledztwo Łukasza”. O jakim dochodzeniu tu mowa? 

Tradycja przypisuje Łukaszowi nie tylko jedną z ewangelii, ale też Dzieje Apostolskie. Pierwsza z nich była rekonstrukcją – gdyż, jak wiadomo, sam Łukasz nie był świadkiem nauczania Jezusa i opierał się na źródłach z drugiej ręki. Z kolei Dzieje Apostolskie powstały w dużej mierze dzięki obserwacjom autora, który towarzyszył w podróżach Pawłowi.

Zastanawiało mnie, jak Łukasz zabrał się do pisania. Skąd on to wiedział? Kto mu to powiedział? Czy coś wymyślał?

Ewangelia Łukasza zaczyna się od tego, że autor zwraca się do pewnego Rzymianina, którego zapewnia, że przeprowadził coś w rodzaju dochodzenia, aby uzyskać wiarygodne informacje o tym, kim był Jezus i czego nauczał. Jest to program historyka lub dziennikarza, a nie kaznodziei. Bardzo mnie to zafrapowało. Dlatego postanowiłem zbadać, jak wyglądało „śledztwo” Łukasza.

Ile jest w tym powieściowym Łukaszu prawdy, a ile literackiej fikcji?

Mój Łukasz jest oczywiście konstrukcją literacką, którą wszakże zbudowałem na uważnej lekturze Dziejów Apostolskich i ewangelii. Jeden z listów św. Pawła mówi, że Łukasz był lekarzem, dużo późniejsza tradycja twierdzi, że był malarzem portrecistą. Ale poza tym prawie nic o nim nie wiemy.

U Łukasza spodobało mi się także to, że jest jedynym ewangelistą, który nie jest Żydem, ale Grekiem. Tak jak ja spogląda z zewnątrz na świat żydowski, w którym wyrosło chrześcijaństwo. Jednocześnie ujęło mnie u Łukasza, że podchodzi do tej nieznanej sobie kultury z mieszaniną fascynacji i czułości. Zdałem sobie sprawę, że niektóre z przypowieści Jezusa istnieją tylko w ewangelii Łukasza, jak ta o synu marnotrawnym czy zbłąkanej owieczce, którą opowiada wiele razy. Mamy więc powody sądzić, że to on albo je wymyślił, albo też ubrał w taką literacką formę, jaką dziś znamy.

Patrzy Pan na przypowieść o synu marnotrawnym z punktu widzenia starszego syna, lojalnego i pracowitego, którego nie zaproszono na ucztę. Wpada on w gniew.

Oczywiście, starszy syn ma rację, że nie jest zadowolony. Zawsze przecież dobrze się sprawował i nikt mu za to nie podziękował. Tymczasem jego brat przepuścił pieniądze ojca na dziwki, a teraz ucztuje z ojcem. Według moralności mieszczańskiej to bardzo niesprawiedliwe. Ale moralność ewangeliczna jest całkowicie sprzeczna z moralnością mieszczańską. Nie kieruje się zasadą proporcjonalnego wynagrodzenia: inna przypowieść mówi, że robotnicy ostatniej godziny otrzymają taką samą zapłatę jak ci, co pracowali cały dzień. Myślę, że Łukasza najmocniej poruszały zasady moralne sprzeczne z tymi, które powszechnie uznaje się za sprawiedliwe.

W „Królestwie” pierwsi chrześcijanie są sportretowani na podobieństwo rewolucjonistów, czekających niecierpliwie, aż nadejdzie koniec „zepsutego” świata rzymskiego. Nie cofa się Pan przed porównaniem następców Chrystusa do Lenina, Trockiego i innych bolszewików.

To trochę prowokacyjne z mojej strony, ale miałem po temu powody. Po pierwsze, po śmierci Zbawiciela wybuchł konflikt polityczny między różnymi Kościołami powołującymi się na Chrystusa. Pojawił się Paweł z Tarsu, który starał się niejako przechwycić dziedzictwo Jezusa od jego bezpośrednich uczniów. Ta rywalizacja pierwszych chrześcijan o to, kto jest najwierniejszym wyznawcą Chrystusa, jest pasjonująca. Jej świadectwa możemy znaleźć w listach św. Pawła (np. do Galatów) czy w Dziejach Apostolskich. Przypomina to nieco historyczne spory sekt czy partii. W tym sensie listy Pawła wysyłane do gmin chrześcijańskich przywodzą na myśl listy Lenina adresowane do przywódców II Międzynarodówki.

Po drugie, istnieje głębsze podobieństwo pierwszych chrześcijan do bolszewików. W przypadku chrześcijaństwa mamy do czynienia z wierzeniem, które ma gruntownie zmienić świat czy wręcz stworzyć Nowego Człowieka. Nie jest to w historii rzecz częsta. Także przywódcy bolszewików mieli przekonanie, że zmienią dogłębnie naturę ludzką. Zresztą z tego powodu wielu myślicieli doszło potem do wniosku, że w komunizmie było coś głęboko religijnego.

Jednak Lenin, w przeciwieństwie do Jezusa, nie wzywał, aby „miłować swoich nieprzyjaciół”, ale żeby tępić kułaków i wrogów ludu.

To niejedyny zarzut, jaki można mieć wobec takiego porównania. Spory między pierwszymi chrześcijanami były gwałtowne, ale nigdy nie doszło między nimi do fizycznej eliminacji przeciwników.

Nie mówię więc wcale, że mamy do czynienia z identycznym zjawiskiem. Jednak porównanie chrześcijan do komunistów pozwala zrozumieć niektóre sytuacje z odległej starożytności. Weźmy taką sytuację: Paweł – do niedawna brutalny prześladowca chrześcijan, teraz wyznawca Chrystusa – jedzie do Jerozolimy spotkać się z uczniami i bliskimi Jezusa, w tym z apostołem Piotrem. Wyobrażam sobie oficera Białej Armii, który wyprawia się na Kreml po wojnie z bolszewikami i próbuje przekonać Lenina, że to on, niedawny białoarmista, powinien stanąć na czele sowieckich komunistów. Czy przyjmą go w Moskwie z otwartymi ramionami? Nie – i łatwo rozumiemy dlaczego. Podobnie wielu ówczesnych chrześcijan z Jerozolimy nie ufało Pawłowi z Tarsu.

„Królestwo” oparte jest na obszernej literaturze przedmiotu – dziełach starożytników, biblistów, egzegetów. Do kogo Pan najchętniej sięgał?

Moim towarzyszem w podróży po krajach Nowego Testamentu był Ernest Renan, autor słynnego niegdyś „Żywotu Jezusa”. Lubię Renana, bo uważam, że był znakomitym pisarzem i rzetelnym badaczem. Wielu biblistów przyznaje, że Renan pozostaje wiarygodny, mimo że jego dzieło powstało półtora wieku temu.

Z wielką przyjemnością przeczytałem dzieła wielu współczesnych badaczy. Kluczowa dla mojej rekonstrukcji postaci Jezusa była monumentalna synteza Johna P. Meiera „A Marginal Jew: Rethinking the Historical Jesus”. Korzystałem też z innych źródeł, m.in. ze znakomitego serialu dokumentalnego telewizji ARTE „Corpus Christi”, obejmującego dokładnie okres, którym się zajmuję.

A czym jest tytułowe królestwo? I gdzie istnieje: na ziemi czy w zaświatach?

Sam Chrystus, kiedy wspomina o swoim królestwie, mówi o czymś, co jest tu i teraz, nie tylko o obietnicy szczęścia w zaświatach. To prawie jak częstotliwość radiowa, którą możemy złapać – jest wokół nas. Porusza mnie to dużo mocniej niż obietnice życia wiecznego. Chodzi o wymiar całkiem realny, ziemski, choć nie zawsze widoczny, w którym rzeczy nie zawsze są takie, jakimi nam się wydają. W którym mówiąc najkrócej – najmniejszy jest największym.

Oto właśnie królestwo. Dziwne i bardzo skandaliczne odwrócenie wartości, które wydaje mi się być sercem przesłania ewangelicznego.

Pan odnalazł je, przynajmniej przez chwilę, będąc w chrześcijańskiej wspólnocie L’Arche (Arka) niedaleko Paryża, gdzie ludzie zdrowi dzielą życie z niepełnosprawnymi intelektualnie. 

Kiedy odwiedziłem to miejsce, odniosłem wrażenie, jakby coś z tej prostoty królestwa przemknęło mi przed oczami. Choć, jak mówi ewangelia, oczy moje nie są najlepsze – bo należą do intelektualisty i bogacza, a więc człowieka ze szczytów hierarchii. Nikt chyba jak św. Paweł nie wyraził z taką jasnością, że „Bóg wybrał to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców”, i „wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć”. I to właśnie porusza mnie szczególnie w chrześcijaństwie – nie jest ono właściwie mądrością, ale szaleństwem. ©

EMMANUEL CARRÈRE (ur. 1957) jest powieściopisarzem, scenarzystą, reżyserem, należy do najpopularniejszych współczesnych pisarzy francuskich. Po polsku wydano m.in. „Przeciwnika”, „Powieść rosyjską”, „Limonowa”. „Królestwo”, sprzedane w samej Francji w 340 tys. egz., ukazało się nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2016