Synod to nie program telewizyjny ani parlament – powiedział papież Franciszek do dziennikarzy podczas lotu powrotnego z Mongolii. I potwierdził krążące od pewnego czasu informacje, że również na tym synodzie, rozpoczynającym się za trzy tygodnie, akredytowani dziennikarze nie będą mieli wstępu do synodalnej auli ani nie będą mogli śledzić obrad w wewnętrznej, watykańskiej telewizji. Franciszek dodał, że w Dykasterii ds. Komunikacji powstaje „specjalny departament”, którego zadaniem będzie dostarczanie mediom „konstruktywnych informacji o postępie prac”. Organizuje go prefekt dykasterii, Paolo Ruffini wraz z Andreą Torniellim, dyrektorem wydawniczym watykańskich mediów. Papież argumentował, że dziennikarze – gdyby ich wpuścić na salę obrad – koncentrowaliby się jedynie na sporach i kłótniach, sprowadzając synod do polityki, a zapominając o jego wymiarze duchowym i religijnym.
Mimo szumnych zapowiedzi o wyjątkowej otwartości i transparentności nadchodzącego synodu, nic się nie zmieniło. Tak jak poprzednio, media skazane będą na syntezy z obrad, przygotowywane każdego dnia przez watykańskich urzędników. Nie ujmując w niczym ich kompetencjom, z natury rzeczy będzie to przekaz jednostronny i „po myśli”, narażony na zarzut manipulacji informacją i jej monopolizacji. I znowu dziennikarze skazani będą na plotki, których cena w takich sytuacjach znacząco rośnie, a których głównym tematem są właśnie konflikty i kłótnie, dużo bardziej wyolbrzymiane niż w rzetelnych, opartych na faktach relacjach.
Jeszcze dwa tygodnie temu Franciszek apelował do mediów (w przemówieniu do kapituły nagrody „Dziennikarstwo jest”, której został laureatem), by pomogły mu „opowiedzieć synodalny proces takim, jakim jest naprawdę, w oparciu o fakty, a porzucając slogany i gotowe historie”. I przypominał, że „jedyną prawdą jest rzeczywistość”.
Ta watykańska, jaka jest, każdy widzi.
