Świadek holocenu

Sir David Attenborough widział, jak rodzi się i zmienia telewizja, i jak ludzkość wchodzi w kolejną epokę – antropocenu.

25.01.2021

Czyta się kilka minut

 / DAVID LEVENE / EYEVINE / EAST NEWS
/ DAVID LEVENE / EYEVINE / EAST NEWS

Jedną z zabawniejszych scen opisanych kiedyś przez sir Davida Attenborough w książce „Przygody młodego przyrodnika” jest ta, w której ekipa telewizyjna BBC próbuje uwiecznić na taśmie, a następnie schwytać warana z indonezyjskiej wyspy Komodo.

Jest 1956 rok, pobliskie Bali, współcześnie topowy produkt turystyczny, nie ma jeszcze nawet lotniska. Z pomocą lokalnych przewodników filmowcy montują przynęty, pułapkę oraz kryjówkę, z której będą nagrywać smoki. Kiedy w otworze maskującego schronienia widzą pierwsze trzymetrowe zwierzę, paraliżuje ich strach. Waran jest tak blisko, że myślą o ucieczce na drzewo. Za blisko – teleobiektyw kamery może ze szczegółami pokazać nozdrze gada i już nic ponadto. Ale czas leci, a waran tylko patrzy. Po długich wahaniach ekipa postanawia zaryzykować i zmienić obiektyw. Smok to ignoruje, więc chwilę później udaje się nagrać serię efektownych kadrów z motylem siadającym na jego nosie. Wyłożona jako przynęta padlina kusi też kolejne zwierzęta, po jakimś czasie w okolicy jest już kilka waranów.

Ośmielony Attenborough zbliża się do jednego z nich z aparatem fotograficznym. Robi całą rolkę zdjęć, a gdy zwierzęta i to ignorują, wraca do kryjówki po nowy film. Potem podchodzi jeszcze bliżej. Stojąc przy samej padlinie, zmienia obiektyw na portretowy, a oddalony od niego o metr waran gapi się w aparat i wyrywa kolejne kęsy przynęty. Zanim kompletnie przestaną się bać spłoszenia zwierząt, filmowcy przeprowadzają jeszcze jedną próbę: wszyscy trzej zrywają się z krzykiem. Warany tkwią niewzruszone. Do ucieczki rzucają się dopiero wtedy, gdy ludzie biegną w ich stronę, próbując je schwytać. Ostatecznie jedno zwierzę zostaje złapane w pułapkę, jednak władze Indonezji i tak nie zgadzają się na jego wywóz do Wielkiej Brytanii.

Jeśli na postać Attenborough patrzeć przez pryzmat jego najnowszych produkcji, te groteskowe próby pojmania smoka z Komodo dla zoo mogą szokować. Dostępnej na Netfliksie „Naszej planecie” z 2019 r. też towarzyszą materiały o kulisach jej kręcenia. Relacjonując swoje zmagania, twórcy podkreślają, że drony nie stresują płetwali błękitnych, a na nagranie paru ujęć tygrysa syberyjskiego poświęcono kilka sezonów pracy z fotopułapkami. Oto ewolucja, jaką przeszła telewizja za życia jednego tylko – choć wyjątkowo długowiecznego – człowieka (BBC rozpoczęło właśnie emisję najnowszego serialu Attenborough – „A Perfect Planet”).

Sprzedawca traszek

Urodził się w 1926 r. w Isleworth na przedmieściach Londynu, wychował w Leicester, gdzie w college’u pracował jego ojciec. Jako siedmiolatek zbierał w wapiennych kamieniołomach amonity. „Niektóre miały po piętnaście centymetrów średnicy i były zwinięte jak rogi baranie, inne rozmiarem przypominały orzechy laskowe. W środku kryły delikatny szkielet z kalcytu, który chronił organy oddechowe. Nic nie mogło się równać dreszczykowi emocji, który towarzyszył mi, kiedy podnosiłem obiecujący kamień, uderzałem ostrożnie młotkiem i patrzyłem, jak się otwiera, a w słońcu połyskuje wspaniała muszla. Napawałem się myślą, że jestem pierwszym człowiekiem, który na nią patrzy” – pisze w wydanej z okazji premiery filmu książce „Życie na naszej planecie. Moja historia, wasza przyszłość”, która w Polsce ukaże się w lutym nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Cztery lata później wiedzę przyrodniczą łączył już z rezolutnością. W uczelnianym stawie łowił traszki, a potem dostarczał je na wydział zoologii po trzy pensy za osobnika. Do BBC, najstarszej publicznej telewizji świata, trafił po studiach (geologia i zoologia na Clare College w Cambridge), służbie wojskowej i dwóch latach dorywczej pracy producenta i reżysera spektakli muzycznych, teleturniejów i debat politycznych.

Programy o przyrodzie miały już wtedy swoje miejsce w ramówkach za sprawą dyrektora londyńskiego ogrodu zoologicznego. George Cansdale przywoził do studia żywe zwierzęta, a potem przed kamerami opowiadał o ich budowie i zachowaniu. Jego występy cieszyły się dużą popularnością, również dlatego, że zdarzały się sytuacje, których scenariusz nie przewidział. Jak wtedy, gdy afrykańska wiewiórka uciekła ze studia i na długie dni schowała się w systemie wentylacyjnym, a potem bez zapowiedzi pojawiała się w innych programach.

Przełomem był pokazany w 1953 r. film, który Armand i Michaela Denisowie nakręcili we wschodniej Afryce. Telewidzowie zobaczyli w swoich domach słonie, lwy i żyrafy w ich naturalnym środowisku. Jak wspomina Attenborough w „Przygodach młodego przyrodnika”, kluczowe dla dalszego rozwoju jego kariery było głębokie przekonanie, że należy połączyć obie te formy narracji: „Program pana Cansdale’a wywoływał niezaprzeczalny dreszcz emocji przy obserwowaniu żywych, nieprzewidywalnych zwierząt, ponieważ jednak znajdowały się one w obcym im środowisku studia, częściej wyglądały na jakieś dziwaczne osobliwości. Natomiast zwierzęta w filmach Denisów pojawiały się w naturalnym otoczeniu, do którego były idealnie przystosowane, ale brakowało im pikanterii pokazywanej na żywo nieprzewidywalności”.

Z tego rozumowania wziął się scenariusz wspólnego przedsięwzięcia BBC i londyńskiego zoo. Jego bohaterem miał zostać Jack Lester, kurator działu gadów, poszukujący w towarzystwie kamery nowych okazów do ogrodu zoologicznego. Po schwytaniu zwierzęcia telewidzowie przenoszeni byli do studia, gdzie – już na żywo – Lester prezentował „nieprzewidywalne” stworzenie. Program nazywał się „Zoo Quest”, a jego pierwszy odcinek zrealizowano w Sierra Leone i wyemitowano w grudniu 1954 r. Lester i Attenborough szukali w nim sępowronki żółtogardłej, średniej wielkości biało-brązowego ptaka o długim na pół ciała ogonie.

Dzień po transmisji Lester niespodziewanie zasłabł i ktoś musiał zastąpić go w roli prowadzącego program na żywo. „Figuruje pan na liście obsady – usłyszał Attenborough od kierownictwa telewizji – więc nie będzie się należała dodatkowa zapłata”. Wypadł na tyle dobrze, że kiedy podczas realizacji drugiej serii „Zoo ­Quest” w Gujanie (wówczas brytyjskiej kolonii) Lester znów zaniemógł i musiał wracać do Londynu, Attenborough zajął jego miejsce już na stałe.

Niewidzialna drużyna

Z BBC byli prawie nierozłączni. Prawie – na początku lat 60. zamienił etat w telewizji na jego połowę, którą chciał łączyć ze studiami antropologicznymi na London School of Economics. Nauki nie dokończył – przerwała ją propozycja szefowania kanałowi BBC2 rok po jego uruchomieniu. Za kadencji Attenborough stacja stała się pierwszą w Europie nadającą non stop w kolorze. Było to w lipcu 1967 r., w czasie turnieju tenisowego na Wimbledonie.

Ale od sportu bardziej interesowały go inne przedsięwzięcia. Tym bardziej, że gdy podpisywał dyrektorski kontrakt, zastrzegł, że raz na parę lat będzie mógł ruszyć się zza biurka w teren. W 1972 r. odrzucił propozycję objęcia stanowiska dyrektora generalnego całego BBC, a jego oczkiem w głowie stała się spektakularna seria dokumentująca historię życia na naszej planecie. Na „Życie na Ziemi” złożyło się 13 godzinnych filmów, które uczyniły z Attenborough najbardziej rozpoznawalnego przyrodnika na świecie.

– Jego wpływ na to, jak dziś pokazuje się przyrodę, to temat na pracę habilitacyjną lub co najmniej książkę – mówił „Tygodnikowi” Arkadiusz Szaraniec, zmarły w listopadzie popularyzator przyrody. – Kiedyś przeczytał do kamery opis tańca rajskich ptaków, stojąc pośrodku dżungli na Nowej Gwinei. Zrobił to tak wspaniale, jakby był aktorem Royal ­Shakespeare Company. A potem dorzucił jedno tylko zdanie… Ale w jego pracy zawsze fascynował mnie ten niewidzialny, zapewne liczny zespół. Schowany za kamerą i mocno wyczuwalny w poszczególnych kadrach, choćby poprzez świetne wynalazki operatorskie, jak obiektywy zbierające na ostro dwa różne plany, ten najbliższy, z pełznącym ślimakiem, i najdalszy, z człowiekiem na trawniku. Żeby uchwycić z poziomu piasku idącego kiwi, który wypełnia ekran, z tłem wielkiej pustej plaży, a potem tak go prowadzić kamerą, aby bez cięcia wszedł w kadr przed twarz narratora, potrzeba wysiłku i współpracy sztabu ludzi o znakomitym przygotowaniu.

– Być może ktoś obrazi się za takie stwierdzenie, ale wydaje się, że każdy, kto para się dziś filmem przyrodniczym, w jakimś stopniu stara się naśladować Attenborough, każdy do niego aspiruje – mówi z kolei Krystian Matysek, reżyser filmów dokumentalnych. – Tym bardziej, że Brytyjczyk przewija się w naszych wspomnieniach właściwie od zawsze.

Matysek wspomina pracę z Janem Walencikiem nad pierwszym polskim serialem przyrodniczym, zatytułowanym „Tętno pierwotnej puszczy”. – Walencik bardzo chciał naśladować Davida. Imponowało nam to, jak Attenborough ustawia się w jednym kadrze z filmowanymi zwierzętami. Ciągle się zastanawialiśmy: dlaczego ten ptak nie odlatuje, tylko spokojnie przy nim siedzi?

Agonia morsów

Matysek, który miał okazję osobiście poznać Brytyjczyka (w 2016 r. otrzymał na Wildscreen Festival w Bristolu nagrodę za film „Łowcy miodu”; Attenborough był gościem specjalnym ceremonii), zwraca jednak uwagę przede wszystkim na współczesne przesłanie jego filmów. Tu wrócić można do sceny chwytania warana z Komodo i samej idei wywożenia zwierząt z macierzystych habitatów, by zaprezentować je w telewizyjnym studiu – dziś byłoby to nie do pomyślenia.

„Nasza planeta” to opowieść o kruchości świata przyrody i jego zanikaniu w realiach antropocenu, epoki człowieka. Wielokrotnie powracają obrazy gehenny, którą zwierzętom zgotował gatunek ludzki. Bodaj najmocniejsze i najtrudniejsze dla widza będą sceny nagrane w Arktyce: stłoczone na niewielkim skrawku lądu morsy desperacko skaczą z klifów, próbując dostać się do wody. Ich potężne ciała bezwładnie toczą się w dół niczym worki kartofli, a kamera towarzyszy agonii.

– Kiedy dwie, trzy dekady temu zaczynałem pracę filmowca, właśnie to miałem na myśli – mówi Matysek. – Uświadamianie ludziom, czym jest nasz postęp cywilizacyjny dla świata zwierząt. Kiedy więc zobaczyłem „Naszą planetę”, bardzo się ucieszyłem, że Attenborough poszedł tą drogą. Być może wraz z nim przyjdzie jakieś przebudzenie? Serial uświadamia przeciętnemu widzowi skalę naszej brutalności, pokazuje, jak mocno ingerujemy w ekosystemy, jak przecinamy szlaki migracji zwierząt i ograniczamy ich przestrzeń życiową. Powtarzanie tego do znudzenia to podstawowa misja wszystkich, którzy zajmują się przyrodą, i to co najmniej na najbliższą dekadę.

Attenborough zdaje się podzielać tę opinię, jako że w ostatnich latach wszedł w buty klimatycznego aktywisty. W 2018 r. wystąpił podczas szczytu klimatycznego ONZ w Katowicach, apelując do zgromadzonych liderów państw świata o solidarną redukcję emisji gazów cieplarnianych. – Pochodzę dosłownie z innej epoki – mówił kilka miesięcy później na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos. – Urodziłem się w holocenie, trwającym 12 tys. lat czasie klimatycznej stabilności, która pozwoliła ludziom osiedlać się, uprawiać ziemię i tworzyć cywilizacje – tłumaczył. Potem dodał, że holocen się skończył, ludzkość weszła w kolejną epokę – antropocen, a ów eden przestał istnieć.

To, że owa przemiana była procesem, widać za sprawą przytoczonych przez niego w „Życiu na naszej planecie” danych liczbowych. Rok 1937: populacja Ziemi 2,3 mld ludzi, stężenie dwutlenku węgla w powietrzu 280 ppm, dzika przyroda zachowana w 66 proc. Rok 2020, odpowiednio: 7,8 mld, 415 ppm, 35 proc. (Attenborough powołuje się tu na raport Wydziału Ludnościowego Departamentu Gospodarki i Spraw Socjalnych ONZ, pomiary stężenia dwutlenku węgla z obserwatorium Mauna Loa na Hawajach oraz badania dr. Erle’a C. Ellisa z Uniwersytetu Maryland dotyczące krajobrazów antropogenicznych).

A więc na przestrzeni życia jednego człowieka ewolucję przeszła nie tylko telewizja. Populacja ludzi na Ziemi wzrosła ponad trzykrotnie, o połowę zwiększyło się stężenie dwutlenku węgla w atmosferze i o podobną wartość zmniejszyła się powierzchnia, jaką na planecie zajmuje świat pozaludzki. Ziemia stała się planetą monogatunkową.

„I to już wszystko” – tak zaczyna się półtoraminutowe nagranie, które w minione Halloween pojawiło się na instagramowym koncie Davida ­Attenborough. Debiut 94-latka w mediach społecznościowych był wydarzeniem, które zauważyło ponad 6 mln internautów. A jednak telewizyjny weteran dał im niejako pstryczka w nos. W przeciwieństwie do telewizyjnej, jego internetowa kariera trwała raptem miesiąc. „Opowiedziałem wam o paru sprawach, którymi chciałem się podzielić. Inni użytkownicy mediów społecznościowych mogą pociągnąć te wątki. (...) Bo to nie jest wyłącznie moja historia, to opowieść o nas wszystkich, o każdym żyjącym w tych czasach. I wcale się tu nie kończy”.

Dwugłos

Nagrywając owo przesłanie do młodych, być może miał na myśli Gretę Thunberg. 18-letnia już szwedzka aktywistka, pomysłodawczyni szkolnych strajków klimatycznych, to głos z przeciwnego bieguna doświadczeń, daleki od stonowanego angielskiego seniora z tytułem szlacheckim. Głos emocjonalny, stanowczy i wściekły. Należący do osoby, która nie doświadczyła Ziemi epoki holocenu, a jedynym, co zna, jest niepewność planetarnego jutra. Choć Thunberg parokrotnie występowała już przed podobnymi gremiami co Attenborough, poznali się dopiero rok temu w czasie zaaranżowanej na potrzeby telewizji wideorozmowy.

– Udało ci się osiągnąć to, co wielu z nas próbowało zrobić przez ostatnie ­dwadzieścia lat. Wzburzyłaś świat. Słowa, które uczyniłaś swoim mottem: że świat nie należy do mojego pokolenia, lecz twojego, do młodych, to bardzo mocna deklaracja. Argument, którego nie da się przemilczeć – mówił Brytyjczyk. Szwedka rewanżowała się wyznaniem, że to filmy przyrodnicze otworzyły jej oczy na to, co dzieje się z klimatem.

Niektórzy zarzucają Attenborough, że gdy wychodzi z roli świadka, pomysły zmian, które wyjmuje wówczas z teczki, są naiwne i nierealne. Thomas Oudman z internetowego serwisu „De Correspondent” przekonuje, że podając holenderskie rolnictwo szklarniowe (nastawione na uprawę kwiatów, a nie jedzenia) za godny naśladowania przykład, Atten­borough powiela kłamliwe slogany tamtejszego biznesu. Kluczem ma być nie tyle szukanie nowych sposobów zaspokojenia rozbuchanej konsumpcji rozwiniętego świata, ile jej ukrócenie. To właśnie dlatego duet Attenborough­-Thunberg tak mocno działa na wyobraźnię. Jeśli Szwedce – lub komuś z jej równie zaangażowanych rówieśników – przyjdzie żyć tak długo jak sir Davidowi, to dopiero ich zestawione razem życiorysy mogą dać prawdziwe świadectwo antropocenu.

Na razie dysponujemy tylko połową opowieści. Tą ponurą: „Kiedy oglądam swoje stare filmy, dociera do mnie, że chociaż miałem wrażenie, iż przebywam w dziczy, wśród pierwotnej przyrody, było to tylko złudzenie. Lasy, równiny i morza, które odwiedzałem, już wtedy pustoszały. Już wtedy z trudem znajdowaliśmy część dużych ssaków. Przesuwający się punkt odniesienia zakłóca to, jak postrzegamy przyrodę. Zapomnieliśmy, że dawniej w strefie umiarkowanej istniały lasy, przez które można było wędrować całymi dniami. Bizonów było tak wiele, że mijały cztery godziny, nim przebiegło jedno stado, a niebo ciemniało podczas przelotu ptaków. Jeszcze kilka pokoleń temu było to normalne. Teraz jest inaczej. Przywykliśmy do zubożałej planety” – podsumowuje sir David Attenborough. ©

David Attenborough, ŻYCIE NA NASZEJ PLANECIE. MOJA HISTORIA, WASZA PRZYSZŁOŚĆ, przeł. Paulina Surniak, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2021.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2021