Strzępki

Behrouz Boochani przekracza granice – te, które przed nim zamknięto, oraz te, które wielu innych pisarzy-uchodźców sprowadziły do roli kronikarzy nieszczęścia.

14.06.2021

Czyta się kilka minut

Behrouz Boochani na wyspie Manus. Papua-Nowa Gwinea, luty 2018 r. / JONAS GRATZER / LIGHTROCKET / GETTY IMAGES
Behrouz Boochani na wyspie Manus. Papua-Nowa Gwinea, luty 2018 r. / JONAS GRATZER / LIGHTROCKET / GETTY IMAGES

Inne części świata, inne techniki rejestracji, ten sam dramat.

W filmie: natłok na pace białej toyoty – krzyki, porywacze z innych toyot wyciągają karabiny – wiadomości do bliskich („żyję, mamo, oni mówią, że zawiozą nas na brzeg”) – cięcie; zamiast Sahary granatowe morze – znów krzyki, to przecieka łódź – ciemnopopielata burta okrętu – jakiś port, napisy po włosku – „żyję, mamo, jestem w Europie”.

W książce: strach przed indonezyjską policją – sztorm i walka o statek – suchary spuszczane na ławeczce bosmańskiej z pokładu kontenerowca (dobroć) – rejestracja i transport do obozu na wyspie Manus (zło) – zapiski z kontenerowego więzienia: „Czterdzieści osiem osób / Czterdzieści osiem łóżek / Czterdzieści osiem cuchnących ust / Czterdzieści osiem półnagich, spoconych ciał” (przeł. Tomasz S. Gałązka). I jeszcze Australia – cel podróży, nigdy nie osiągnięty.

Obrazy sklejone z ujęć wykonanych przez uchodźców telefonami komórkowymi złożyły się na film „My escape” (prod. Niemcy, 2016). Pisano o nim, że powstał z urywków. Jednak nie jest to odpowiednie słowo, skoro mowa o momentach, w których decydowało się życie. W tym samym czasie setki wiadomości tekstowych wysyłanych przez ­WhatsAppa z ośrodka dla azylantów na Manus (jedna z Wysp Admiralicji, Papua-Nowa Gwinea) przez kurdyjskiego poetę i dziennikarza Behrouza Boochaniego układały się w jeden z najniezwyklejszych współczesnych reportaży, książkę „Tylko góry będą ci przyjaciółmi”. Jej autor, zesłany przez Australię w ramach surowej polityki migracyjnej do ośrodka-więzienia na odległej wyspie, wyczuł świetnie, że urywki, strzępki i fragmenty bronią się dziś lepiej – a bywa, że i opowiadają więcej – niż zamknięte całości.

Wojna-matka

Behrouz Boochani mówi o sobie: „dziecko wojny”. Takich dzieci – w połowie lat 80., w zachodnim Iranie, kiedy przez region przetaczała się jedna z najokrutniejszych wojen XX wieku – były setki tysięcy. Trwające osiem lat starcie irańsko-irackie było „wojną-matką”, pierwszą i formującą. Jej byłych żołnierzy, doświadczonych później przez inne tragedie, do dziś spotyka się w obozach uchodźców na Bliskim Wschodzie. Wojna utrwaliła nienawiść między dwoma państwami, jednocząc ich władze tylko w jednym – prześladowaniach Kurdów.

W Ilamie, swoim rodzinnym mieście, Boochani trzymał się tak długo, jak mógł. Publikował w gazetach, po studiach był jednym z założycieli i redaktorów magazynu „Werya” („Varia”) poświęconego współczesnej kulturze kurdyjskiej. Starał się, aby Ilam, poddawany silnym wpływom asymilacyjnym z Teheranu, zachował kurdyjską tożsamość. Nie umknęło to uwadze władz. W 2013 roku redakcja została przeszukana przez funkcjonariuszy Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Kilku dziennikarzy trafiło do więzienia. Boochani doniósł o tym światu, a po kilku miesiącach w ukryciu wyjechał z kraju. Szybko dotarł do ­Indonezji, którą tylko kilkaset kilometrów dzieli od Wyspy Bożego Narodzenia, terytorium zależnego Australii.

Którejś nocy, razem z innymi uchodźcami, wsiadł na kuter.

Bez sentymentów

Wydłuża się lista krzywd wyrządzanych przez państwa demokratyczne uchodźcom i migrantom. Ośrodki, w których na granicy meksykańskiej Amerykanie miesiącami przetrzymują dzieci oddzielone od swoich rodziców. Funkcjonariusze greckiej straży przybrzeżnej okładający metalowymi prętami uchodźców przeprawiających się przez Morze Egejskie. Unia Europejska finansująca zatrzymywanie migrantów na Saharze i w Sahelu.

Może to przesyt podobnymi, przewidywalnymi informacjami, a może geograficzna i mentalna odległość sprawiły, że o antyuchodźczej polityce Australii donoszono u nas rzadko. Sytuacja tego zamożnego, położonego blisko gęsto zaludnionej Azji Południowo-Wschodniej państwa przypomina nasze sąsiedztwo z Afryką. Unia Europejska niechętnie akceptuje uchodźców i migrantów, niektórych zaś powstrzymuje bądź odsyła z powrotem. Jednak tak długo, jak część opinii publicznej oraz silne tu organizacje pozarządowe opowiadają się za liberalnym podejściem do imigrantów, unijni politycy będą „zakładnikami” wartości, do których oficjalnie się odwołują.

W 2013 roku rząd w Canberze pozbył się podobnych sentymentów. Ówczesny premier Kevin Rudd oświadczył, że nikt, kto będzie usiłował dotrzeć do Australii przez morze, nigdy nie trafi na jej terytorium i nie uzyska zgody na osiedlenie się. Uchodźców i migrantów (największą ich grupę stanowili, podobnie jak Boochani, obywatele Iranu) zaczęto odsyłać na odległe wyspy, terytoria suwerennych państw – Papui-Nowej Gwinei i Nauru. Oficjalnie do ośrodków azylowych, w praktyce do więzień. Po zesłaniu w ten sposób w ciągu półtora roku 3127 osób łodzie z uchodźcami przestały przypływać. Za cenę ludzi, których bezterminowo osadzono w zamknięciu, bez pomysłu na przyszłość.

Wzbogacone w tłumaczeniu

Dokumentacja podróży uchodźczej to najczęściej historia życia. Historia podobna do innych: wojna, prześladowania lub bieda; chęć bądź konieczność ucieczki albo wyjazdu; podróż, często odbywana w dramatycznych okolicznościach; ratunek, wybawienie, nadzieja na nowe życie; zazwyczaj zawód.

Książka „Tylko góry będą ci przyjaciółmi” zawiera te wątki. Trudno zapomnieć fragment o tym, jak podczas sztormu na oceanie, aby na moment nie myśleć o śmierci, Boochani wpatrywał się w twarz podróżującego łodzią niemowlęcia. Ale opowieść kurdyjskiego pisarza jest czymś znacznie więcej niż materiałem interwencyjnym (ten, publikowany w brytyjskim „Guardianie” i innych zachodnich dziennikach, przyniósł autorowi rozpoznawalność, a ta ostatnia, po latach, uwolnienie).

Pierwszy telefon Boochaniemu skonfiskowano. Przez chwilę pisał książkę ręcznie, potem wysyłano ją z telefonu znajomego. Po jakimś czasie zdołał przeszmuglować dla siebie nowe urządzenie. Ukrywał je w dziurze wydrążonej w materacu. Kiedy Omid Tofighian, autor przekładu z farsi na angielski, spotkał się z Boochanim pierwszy raz, zobaczył go z telefonem przy uchu. Niedaleko znaleziono właśnie ciało uchodźcy ze śladami pobicia i stryczkiem na szyi. Boochani donosił o tym światu.

Wiadomości wysyłał wtedy, kiedy mógł – z ukrycia, pod wpływem bieżących wydarzeń, próbując dotrzeć do zachodnich gazet. Teksty, które złożyły się na książkę, słał najczęściej do swojej adwokatki zajmującej się uchodźcami. Ona układała z nich pliki PDF i posyłała dalej. Inaczej niż w „My escape”, skompilowanym z setek nagrań zebranych od uchodźców i migrantów już w Europie, wiadomości z Manus miały jednego autora i dotyczyły jednego miejsca.

Książka, choć pisana w trudnych okolicznościach i w chaotyczny sposób, jest triumfem kunsztu. Behrouz Boochani przekracza w niej granice, które wielu innych pisarzy-uchodźców sprowadziły do roli kronikarzy nieszczęścia. Docenia strzępki. Przestają one być tylko spoiwem. Boochani wie, że można zbudować z nich pełnoprawną opowieść, że bronią się dziś lepiej niż całość. To już nie kalejdoskop, nie synkretyzm, lecz sposób opowiadania, który we współczesnych, „szarpanych” czasach bywa bliższym nam sposobem komunikacji. „To postaci mozaikowe, kolaże zmontowane z rozmaitych wydarzeń, różnorodnych incydentów, często natchnione logiką alegorii, nie reportażu” (przeł. ditto) – pisał o współwięźniach i bohaterach książki autor, sam tekst opatrując najbardziej dla pisarza oczywistą metką: „słowa”.

„Czułem, że najlepszym sposobem oddania tych cech będzie tworzenie zdań niepełnych czy zdeformowanych, a także poetycka stylizacja niektórych ustępów – dodaje z kolei Tofighian. – Z mojego punktu widzenia do najbardziej w tej książce porywających i wywierających najsilniejsze wrażenie momentów należą te, gdzie proza nagle przeobraża się w poezję i na odwrót” (przeł. ditto). Pisarza i tłumacza na angielski połączyło, jak przyznają, podobne podejście do fabuły, filozofii, pamięci i przedstawienia.

Polski przekład z angielskiego autorstwa Tomasza S. Gałązki mimo obaw tłumacza nie wywołuje efektu głuchego telefonu. Także dzięki niemu książka obrosła kontekstami, dodatkowymi i nieprzewidywalnymi znaczeniami, dzięki czemu można ją interpretować na różne sposoby. Nawet narodowość twórcy ­przestała mieć pierwszorzędne znaczenie. ­Boochani otrzymał cenioną Victorian Premier’s Literary Award, choć ta była dotąd zarezerwowana wyłącznie dla obywateli Australii. Występując w imieniu osadzonych na Manus, Boochani sprzeciwił się tą książką systemowi i – symbolicznie – został australijskim pisarzem.

Handel uchodźcami

Zapewne nieświadomie australijski żargon urzędowy stworzył być może najtrafniejsze określenie człowieka pochwyconego w kleszcze surowego reżimu migracyjnego: transistory person, czyli osoba w przejściu, w oczekiwaniu, ktoś, kto aby żyć, musi czekać na decyzję i stempel. Nasuwają się straszliwe skojarzenia: oto kraj-kontynent, który od XVIII wieku zasiedlano więźniami brytyjskiej Korony, dziś sam zsyła ludzi na odległe wyspy. Jaki jest status Papui-Nowej Gwinei czy Nauru, formalnie niezależnych państw Oceanii, w praktyce związanych z Australią, regionalnym mocarstwem? Czy australijsko-amerykański deal z 2016 roku (zawarty przez Obamę, ale honorowany przez Trumpa) – w zamian za przyjęcie ponad tysiąca migrantów i uchodźców z Australii Amerykanie wysyłają za Pacyfik uchodźców i migrantów z Meksyku i Ameryki Łacińskiej – da się odczytać inaczej niż jako dowód na całkowite pozbawienie ludzi podmiotowości, prawa do wpływania na swój los? Wcześniej Australia próbowała podpisać podobny układ z Kambodżą, z oferty przesiedlenia się tam skorzystało tylko siedmioro uchodźców.

I pytanie najważniejsze. Skoro już dziś możemy przerzucać ludzi z jednej półkuli na drugą, definiować ich nie przy pomocy nazwisk, lecz liczb, traktować ich jak karty przetargowe – to co powstrzyma nas przed czynami jeszcze gorszymi w przyszłości, gdy presja migracyjna będzie nieporównywalnie większa niż obecnie?

Pięć lat temu Sąd Najwyższy Papui-Nowej Gwinei uznał działalność ośrodka na Manus za nielegalną. Odtąd przetrzymywani w nim migranci mogą swobodnie poruszać się po wyspie. Dziś jednak, dziewięć lat po inauguracji takiej polityki, w prowadzonych przez Australię zamorskich ośrodkach dla uchodźców przebywa wciąż 239 osób – 109 na Nauru i 130 w Papui-Nowej Gwinei. Grudniowe dochodzenie dziennikarzy „Guardiana” ujawniło, że 87 proc. z nich przyznano status uchodźcy. Prawie połowa znajduje się w prawnej próżni. Ponad tysiąc osób, które ewakuowano z powodów medycznych lub zezwolono na przyjazd do chorujących członków rodziny, znajduje się w Australii. Setki są zamknięte w hotelach i ośrodkach zatrzymań. Tym, których uznano za najmniej groźnych, zapewniono tymczasowe mieszkania, ale mają zakaz podróżowania czy podejmowania pracy i w każdej chwili mogą zostać odesłani z powrotem do zamorskich obozów.

Niedawno ofertę przyjęcia pozostałych uchodźców i migrantów z Manus i Nauru ponowiła Nowa Zelandia. Poprzednią Australia odrzuciła, twierdząc, że po 5 latach ludzie ci będą mogli uzyskać nowozelandzkie obywatelstwo i bez przeszkód przyjechać do Australii.

Ostatnia ucieczka

Po wyjeździe z Iranu, przeprawie łodzią przez morze oraz przeszło pięciu latach spędzonych w ośrodku na Manus, w listopadzie 2019 roku Boochani uciekł z Papui-Nowej Gwinei. Korespondencje dla zachodnich gazet uczyniły go znanym. Z wielu krajów zaczęły spływać zaproszenia na festiwale literackie. Oenzetowski Urząd Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców wyrobił mu dokument podróży, a Amnesty International zapłaciło za wizę. Papuascy urzędnicy – zapewne za zgodą nadzorujących ich Australijczyków – zgodzili się na wyjazd, formalnie na festiwal literacki w nowozelandzkim Christchurch, choć nikt nie miał wątpliwości, że Boochani już nie wróci na Manus.

Wiadomość o jego wyjeździe utrzymywano w tajemnicy do ostatniej chwili. W Port Moresby, podczas postoju w drodze na lotnisko, spotkał uchodźcę, z którym płynął przez morze. A samolot z ­Boochanim na pokładzie w drodze do Nowej Zelandii przeleciał nad częścią Australii. Tyle zostało z upragnionego celu.

Minister spraw wewnętrznych Australii zapowiedział, że Boochani nigdy nie wjedzie do jego kraju, nawet jeśli Nowa Zelandia przyzna mu status uchodźcy. Stało się to ostatecznie w lipcu 2020 roku, dzień po jego 37. urodzinach.

3 czerwca bieżącego roku Dania – jako drugie państwo świata – zdecydowała, że wnioski azylowe będzie rozpatrywać w zamkniętych ośrodkach na terytorium państw trzecich. ©℗

BEHROUZ BOOCHANI (ur. 1983) – kurdyjski pisarz, dziennikarz, producent filmowy i obrońca praw człowieka. Założył prokurdyjskie pismo „Werya”, do którego redakcji w 2013 roku wdarł się Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej. Boochani uniknął aresztowania, przez kilka miesięcy się ukrywał, a w końcu opuścił Iran. Zatrzymany przez australijską marynarkę wojenną podczas próby przedostania się do Australii, trafił do ośrodka dla migrantów na wyspie Manus, gdzie spędził przeszło pięć lat, informując potajemnie świat o bestialskim traktowaniu osadzonych. Obecnie pracuje na Uniwersytecie Canterbury w Nowej Zelandii, gdzie w 2020 roku uzyskał status uchodźcy.

Na Festiwalu Conrada będziemy rozmawiać z BEHROUZEM BOOCHANIM o rozwijającym się w różnych częściach świata neokolonializmie, o nowych formach zniewolenia, których ofiarami padają nie tylko migranci, ale też inne osoby wykluczone, a wreszcie o potrzebie innej polityki, która będzie skutecznie przeciwdziałać przemocy. Spotkanie poprowadzi Marcin Żyła.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2021