Nie postawisz u nas stopy!

Australia ogłosiła, że przyjmie grupę syryjskich uchodźców. Ale to jednorazowy gest: miejscowy system imigracyjny należy do najtwardszych na świecie. Kontynent na antypodach to twierdza.

08.11.2015

Czyta się kilka minut

Większość Australijczyków popiera politykę władz, ale niektórzy, jak ci na zdjęciu, chcą, by kraj zrobił więcej dla uchodźców. Sydney, wrzesień 2015 r. / Fot. Daniel Munoz / GETTY IMAGES
Większość Australijczyków popiera politykę władz, ale niektórzy, jak ci na zdjęciu, chcą, by kraj zrobił więcej dla uchodźców. Sydney, wrzesień 2015 r. / Fot. Daniel Munoz / GETTY IMAGES

Uchodźcy z Syrii mają trafić do Australii w ramach rządowego programu pomocy humanitarnej. Na pomoc dla uchodźców władze w Canberze przekażą też do ONZ dodatkowe 44 mln dolarów. Premier Tony Abbott przypomina przy okazji, że w związku z syryjskim kryzysem od 2011 r. jego kraj przekazał na cele humanitarne 155 mln dolarów.

Syryjczyków, którzy skorzystają z gestu Abbotta, ma być 12 tys.: głównie kobiety, dzieci i przedstawiciele szczególnie prześladowanych mniejszości. Mają dostać prawo stałego pobytu.

Tymczasem stały pobyt to coś, na co inni uchodźcy – ci, którym jakimś sposobem udało się dostać na australijski kontynent i przebywają w specjalnych ośrodkach dla cudzoziemców – nie mogą mieć nawet cienia nadziei.
 

Obozy na wyspach
Australia ma żelazną zasadę: bardzo dokładnie sprawdza ludzi, którzy próbują nielegalnie przedostać się na jej terytorium – także po to, aby oddzielić uchodźców do imigrantów ekonomicznych.

Nie robi tego u siebie, ale w eksterytorialnych obozach – położonych w sąsiednich krajach: w Papui-Nowej Gwinei i na wyspie Nauru, a także Wyspie Bożego Narodzenia (to australijskie terytorium zależne). Obozy utworzono kilkanaście lat temu, w ramach programu „Pacific Solution” (solution – ang. „rozwiązanie”). Zakłada on, że australijska flota ma przechwytywać na morzu łodzie z imigrantami, którzy następnie trafią do tychże obozów, aby tam czekać na rozpatrzenie ich wniosku o azyl – co może trwać długie lata. Wprawdzie w 2008 r. zaczęto odchodzić od tego programu, ale tylko po to, aby w 2012 r. – w związku z ponownie narastającą falą uchodźców – otworzyć obozy na nowo.

Warunki, w jakich uchodźcy/imigranci są tam trzymani, są powodem krytyki ze strony organizacji praw człowieka, jak Amnesty International. Lista zarzutów, prezentowana np. w raporcie AI na temat obozu na wyspie Manus, jest długa: zatłoczone namioty, niewystarczająca liczba urządzeń sanitarnych, a nawet zbyt mała ilość wody pitnej (w jednym z podobozów miało to być zaledwie pół litra na osobę dziennie; przy panujących tam temperaturach dramatycznie mało). A także utrudniony dostęp do telefonu i internetu, czyli do kontaktu z bliskimi.

Ale to nie wszystko. Jednym z najpoważniejszych problemów we wszystkich obozach jest bezczynność. To może wydać się dziwne – ale w sytuacji, gdy ludzie spędzają tam nawet po pięć lat, bezczynność staje się powodem problemów psychicznych, np. depresji. Tym bardziej że wielu przybyszów ma za sobą dramatyczne przejścia, w tym doświadczenie wojny. W swoim raporcie AI przywołuje przykład mężczyzny, który z kawałków prześcieradła i kartonu zbudował imitację PlayStation, aby wraz z kolegami udawać, że gra w gry wideo – dla zabicia czasu... W innym raporcie irakijski uchodźca, który na Nauru spędził dwa lata, stwierdził: „Dwa lata? To były dwa tysiące lat. Każda chwila to był rok”.

Ten czas, do momentu decyzji w sprawie przyznania (lub nie) statusu uchodźcy, jest dla urzędników nieograniczony: w obozach ludzie mogą przebywać latami. A potem, jeśli ich wniosek został odrzucony, są deportowani do kraju, z którego przybyli – np. Afganistanu czy Iraku. Jeśli zaś uzyskali status uchodźcy, są wolni, ale... osiedlić mogą się jedynie poza Australią, np. na wyspie, na której znajdował się ich obóz, lub w kraju, z którym Australia ma podpisaną umowę o relokacji, np. z Kambodżą (wszak Kambodża to kraj bezpieczny...).

To samo prawo dotyczy wszystkich – nawet tych, którzy mają już w Australii krewnych. Wyjątków nie ma, a procedura nie zostawia miejsca na wątpliwości ani nadzieję.
 

Cel: zatrzymać łodzie
Rząd w Canberze chce by imigranci nie mieli złudzeń jeszcze zanim podejmą próbę dostania się do tego bogatego kraju. „Jeśli spróbujesz się przedostać do Australii drogą morską, bez ważnej wizy, osiągniesz jedno: nigdy, przenigdy nie postawisz stopy na australijskiej ziemi” – tak można podsumować przesłanie australijskich władz do nielegalnych imigrantów, prezentowane w mediach i na rządowych stronach w internecie.

Akcję „Suwerenne granice” prowadzi wojsko – ono zatrzymuje łodzie i statki przemytników, i nakłania je do zawrócenia. Na temat tego, jak to robi, krąży po mediach wiele wersji – łącznie z tą, że przemytnikom czasem po prostu się płaci. Potem imigranci bywają przesadzani do łodzi ratunkowych (dostarczonych przez australijską flotę) i pozostawiani w pobliżu brzegów Indonezji. Ci, których zawrócić się nie udało, trafiają do obozów, o których była już mowa.

Akcja jest krytykowana, ale – z punktu widzenia władz – efektywna. W 2013 r. do Australii miała przedostać się drogą morską rekordowa liczba ponad 20 tys. osób. Potem jednak, od grudnia 2013 r., gdy trwała już operacja „Suwerenne granice”, armia zawróciła 20 łodzi z 600 osobami na pokładach – i odtąd do Australii nie przedostał się nikt. Zdaniem ministra ds. imigracji Petera Duttona to sukces w walce z przemytem ludzi. Dutton podkreślał, że gdyby tych 20 łodzi przedostało się przez granicę, to za nimi podążyłoby 2 tys. kolejnych, a to z kolei doprowadziłoby do kolejnych przypadków śmierci na morzu. Głównym celem australijskiej polityki „odstraszania” ma być bowiem nie redukcja liczby ewentualnych azylantów, ale walka z przemytem ludzi.

Przed laty Australijczycy byli bombardowani podobnymi obrazami jak dziś Europejczycy: tonące łodzie, ginące dzieci. O ile jednak Europejczycy wykładają dodatkowe środki na ratowanie uchodźczych łodzi i przyjęcie ludzi, to Australijczycy uznali, że muszą ich do tej podróży zniechęcić. Dlatego nieustająco powtarzana jest informacja: nawet ci, którzy dotrą do Australii, nie uzyskają zgody na osiedlenie się. Jedyną drogą pozostaje oficjalne staranie się o wizę w ramach różnych programów, w tym pomocy humanitarnej – proste to jednak nie jest.

Czy schemat operacji „Suwerenne granice” miałby zastosowanie w Europie? Przede wszystkim inna jest skala problemu. Według Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM), od początku 2015 r. do 5 listopada przez Morze Śródziemne do Unii przeprawiło się prawie 773 tys. osób (3423 zginęło po drodze). To wielokrotnie więcej niż w najgorszym czasie usiłowało dotrzeć do Australii.

Pytanie też, dokąd śródziemnomorskie łodzie miałyby zawracać, skoro jednym z punktów startowych jest np. pogrążona w chaosie Libia. I kto miałby je „zawracać”? Australia jest suwerennym państwem i ma własną flotę, Unia musiałaby w sprawie takiej operacji osiągnąć niełatwe porozumienie. A kluczowe jest też, kto i dlaczego na łodzie wsiada. Jak mówiła szefowa australijskiej partii Zielonych Christine Milne, krytykując strategię zawracania łodzi: „Bycie coraz okrutniejszym nie zmienia faktu, że nigdy nie będziemy tak okrutni jak warunki, z których ci ludzie uciekają”.
 

Finansowa perswazja
Jeśli jednak już ktoś dotarł do Australii, i jeśli po latach starań otrzymał status uchodźcy, pojawia się kolejny problem: gdzie go osiedlić. Obecnie australijskie władze starają się podpisywać umowy z krajami trzecimi, które byłyby skłonne przejąć od nich osoby ze statusem uchodźcy. Jednym z nich jest Kambodża. Według australijskich urzędników, prezentujących tę nową ojczyznę uchodźcom, to piękny kraj, dynamicznie się rozwijający, z wysokim standardem służby zdrowia. A także, co z jakichś powodów miałoby być ważne: nie ma w nim bezpańskich psów.

W rzeczywistości Kambodża to jeden z najuboższych krajów świata, z wieloma własnymi problemami. A za gotowością Kambodży do przyjęcia niechcianych przez Australię uchodźców nie stoją względy humanitarne, lecz finansowe. Australia płaci, i to dobrze, za wszelkie „uchodźcze” usługi – a więc i za obozy, i za przyjęcie potencjalnych nowych obywateli.

Sumy to znaczne: w zamian za przyjęcie „australijskich” uchodźców Kambodża otrzymała ponad 30 mln dolarów (formalnie – pomocy). Wedle oficjalnych danych, do maja tego roku na takie przesiedlenie zgodziła się czwórka uchodźców – ich „pozbycie się” sporo zatem australijskiego podatnika kosztowało... Miał być to program pilotażowy i uchodźców miało być z czasem więcej, ale jak dotąd nie są znane szczegóły na temat ewentualnej kolejnej grupy.

Pieniądze otrzymują też państwa, w których są obozy dla imigrantów: Nauru i Papua-Nowa Gwinea. Ta ostatnia, na podstawie umowy z 2013 r., otrzymała 300 mln dolarów.

Można – być może – zrozumieć, że Australia zdecydowała się na wojnę z przemytnikami i zawracanie łodzi imigrantów. Jednak aż tak wielki wysiłek wkładany w to, aby nie dopuścić do osiedlenia się osób z przyznanym już statusem uchodźcy, jest zastanawiający. Tym bardziej że – jak wynika z analizy Australijskiego Biura Statystycznego (za lata 2009-10) – uchodźcy, którzy mogli zostać w kraju, wykazują się większą przedsiębiorczością niż cudzoziemcy z wizami rodzinnymi czy wizami na podstawie kwalifikacji zawodowych. To oni deklarowali największą proporcjonalnie część dochodu jako pochodzącą z własnego przedsiębiorstwa.

Według tegoż raportu, przez pierwszych kilka lat uchodźcy pracują zwykle jednocześnie w kilku miejscach, starając się zgromadzić kapitał konieczny do założenia własnego biznesu. Nie zabierają więc miejsc pracy Australijczykom, lecz sami je tworzą.
 

Czy można więcej
Decyzja o przyjęciu 12 tys. syryjskich uchodźców zapadła pod presją władz australijskich regionów, parlamentarzystów i zwykłych obywateli, których dziesiątki tysięcy wyszły na ulice, by zapalać świece w geście solidarności z uchodźcami (akcja nazywała się „Rozświetlić mrok”). Nieco ponad połowa Australijczyków (57 proc.) uważało wtedy, że kraj powinien zwiększyć planowany wcześniej limit uchodźców. Na taką postawę wpływ miały dramatyczne obrazy w mediach, w tym słynne zdjęcia kilkuletniego chłopca, którego ciało morze wyrzuciło na turecki brzeg.

Jednocześnie jednak nie zmieniło się stanowisko Australijczyków dotyczące całościowej polityki imigracyjnej – nadal większość popiera akcję „Suwerenne granice”.

W cieniu obecnego kryzysu uchodźczego na Morzu Śródziemnym i Bałkanach pozostaje też sytuacja uchodźców – czy też: nielegalnych imigrantów starających się o status uchodźcy – przebywających dziś w obozach na Nauru i Papui-Nowej Gwinei.

Bo o zmianie tej polityki na razie się nie mówi. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2015