Stracona szansa Merkel

Niemcy mają najmłodszą parę prezydencką w historii: nowa głowa państwa Christian Wulff ma 51 lat, jego żona Bettina 36. To jedna z niewielu sympatycznych rzeczy, jakie zdarzyły się ostatnio w berlińskiej polityce. Druga to sukces Joachima Gaucka, który mimo porażki może czuć się moralnym zwycięzcą wyborów.

06.07.2010

Czyta się kilka minut

Jeśli ktoś może poczuwać się do sukcesu, to jest nim konkurent Wulffa, wysunięty jako kandydat do najwyższego urzędu przez socjaldemokratyczno-zieloną opozycję. 70-letni Joachim Gauck, były pastor, były opozycjonista z czasów komunistycznej NRD i były szef urzędu odpowiedzialnego za udostępnianie akt tajnej policji Stasi, już przed głosowaniem zdobył serca Niemców. Przegrał, ale nikt nie ma wątpliwości, że gdyby Niemcy wybierali swojego prezydenta jak Polacy, w głosowaniu powszechnym, zdecydowana większość postawiłaby na Gaucka.

Policzek dla Merkel

W minioną środę trzeba było aż trzech kolejnych głosowań, żeby Wulff, były premier landu Dolna Saksonia, uzyskał w końcu wymaganą liczbę głosów w Zgromadzeniu Federalnym. Ponieważ w Niemczech prezydent jest wyłaniany przez to gremium, składające się z posłów do Bundestagu i przedstawicieli landów, zaś chadecko-liberalna koalicja Angeli Merkel miała w nim stosowną większość, już sam fakt, iż trzeba było trzech rund, by przepchnąć jej kandydata, jest policzkiem. Choć Wulff wygrał, to Merkel - a nie Gauck - może czuć się przegraną.

Policzkiem dla szefowej rządu jest zwłaszcza to, że wielu elektorów z jej własnego, czarno-żółtego obozu (czarny to kolor chadecji, a żółty liberałów), wyłamało się z partyjnej dyscypliny i nie oddało głosu na Wulffa - gdyż albo sympatyzowali z Gauckiem, albo chcieli pokazać Merkel żółtą kartkę.

Angela Merkel jest w coraz trudniejszym położeniu. Można odnieść wrażenie, że ster rządów wymyka się jej z rąk, że jej pozycja przywódcy jest kwestionowana coraz częściej i coraz bardziej otwarcie, także we własnej formacji. Angela Merkel, tradycyjnie nieufna, nawet wobec najbliższego otoczenia, staje się coraz bardziej zimnym "technologiem" władzy. Konstatacja, że w systemie demokratycznym władza opiera się nie tylko na strukturach i instytucjach, ale także na ludziach, których trzeba dla siebie pozyskiwać i do siebie przekonywać, jakby nie przynależała, a w każdym razie dziś już nie przynależy do politycznego elementarza pani kanclerz.

Gdyby spojrzeć z takiego właśnie, arytmetyczno-technicznego punktu widzenia, wybór prezydenta wskazanego przez Merkel powinien być formalnością. Tymczasem już w pierwszej rundzie 44 elektorów z własnego obozu głosowało przeciw jej kandydatowi. To już nie sygnał ostrzegawczy, to polityczny "ogień zaporowy". Rebelianci wystawili Merkel rachunek za autorytarny styl, w jakim nominowała Wulffa, nie uzgadniając swej propozycji z innymi liderami chadecji.

Uciekająca energia

Gdy 10 lat temu Merkel wkraczała na szczyt politycznej kariery, obejmując funkcję przewodniczącej CDU - finalnym jej etapem miał być fotel kanclerski, zdobyty 5 lat później - towarzyszyły temu dwa czynniki, których dziś trudno uświadczyć: ryzyko i treść. Była uosobieniem nadziei i przeciwieństwem Kohla - człowieka, który zjednoczył Niemcy, ale potem rządził tak długo i tak fatalnie (afera z "lewymi" kontami partyjnymi), że niemal zgubił swą formację.

I rzeczywiście, na początku Merkel była reformatorką, chciała zmieniać kraj. Dziś po ówczesnych nadziejach nie pozostał ślad. Podobnie jak po politycznych triumfach, np. w polityce zagranicznej, gdy po szczycie grupy G-8 w Niemczech zagraniczne media fetowały ją jako najbardziej wpływową kobietę świata, jako "Miss Europa".

To paradoks. Na pozór bowiem zdawałoby się, że pozycja Merkel jest silna jak nigdy. Zneutralizowała konkurentów (mężczyzn), którzy zagrażali jej władzy w chadecji. Jedni odeszli z polityki, jak niedawno premier Hesji Roland Koch, inni dostali "kopniaka w bok", np. do Brukseli, a jeszcze inni zostali uciszeni awansem - jak choćby Christian Wulff, jej niegdysiejszy krytyk.

Używając adekwatnego dziś języka piłkarskiego, można powiedzieć, że Merkel zakiwała się niemal na śmierć. "Postawiona w sytuacji kryzysu, wybiera ona drogę lęku, nie podejmuje żadnego ryzyka, które w jakiś sposób mogłoby zagrozić jej władzy. Rzecz jednak w tym, że to, co ma usunąć problem z punktu widzenia Merkel, staje się największym problemem dla Niemiec. Dlatego gdy ogłosiła kandydaturę Wulffa, można było niemal fizycznie odczuć, jak z kraju ucieka energia, jakby ktoś odłączył życie polityczne od prądu" - analizował tygodnik "Die Zeit".

Stracona szansa

Co znamienne, krytyka nie uderza w nowego prezydenta. Zapewne Christian Wulff będzie kompetentnie reprezentować Niemcy. Uchodzi za polityka solidnego; powiada się, że to typ idealnego zięcia dla każdej potencjalnej teściowej. Już jako nastolatek zaangażował się w politykę, a jako premier Dolnej Saksonii wykonywał dobrą robotę. Mówi się też, że zależy mu na ścisłych relacjach polsko-niemieckich, nawet jeśli wspierał w przeszłości Związek Wypędzonych. Co ciekawe, Wulff jest dopiero drugim katolikiem w historii RFN, piastującym urząd głowy państwa.

A jednak wybór Wulffa to stracona szansa. W osobie Joachima Gaucka pierwszym obywatelem Republiki Federalnej zostałby nie tylko "prezydent serc", nie tylko człowiek o ogromnym doświadczeniu życiowym, sprawdzony w sytuacjach ekstremalnych, ale także, po raz pierwszy, ktoś z byłej NRD.

20 lat po zjednoczeniu Niemiec byłby to gest jak najbardziej na miejscu.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2010