Strach przed Smokiem

Potężniejące w oczach Chiny zastąpiły Związek Radziecki w roli pierwszego straszaka Zachodu. Żadna cywilizacja nie wydawała się nam bardziej obca, niezrozumiała, nieprzewidywalna. W dodatku właśnie grozi USA... sankcjami.

02.02.2010

Czyta się kilka minut

Komunistyczna armia dokonuje inwazji na USA, a grupka amerykańskich nastolatków wydaje im walkę partyzancką. Tak w jednym zdaniu można streścić film "Red Dawn" ("Czerwony świt") z 1984 r. Jego nowa wersja ma wejść do kin w listopadzie - lecz tym razem zamiast Sowietów na Amerykę napadają Chińczycy.

Ot, fantazja. Chińska inwazja na USA jest nawet mniej prawdopodobna niż radziecka ćwierć wieku temu. Jednak lęk przed Chinami, który narasta na Zachodzie, nie jest fantazją, lecz faktem, umiejętnie wykorzystanym przez twórców "Red Dawn 2".

Nieprzypadkowo akcja toczy się w Detroit. Kryzys rzucił na kolana miasto, które swą prosperity zbudowało na przemyśle samochodowym, a teraz zmaga się z bezrobociem rzędu 30, a nieoficjalnie nawet 50 procent. Można sobie wyobrazić, co czują mieszkańcy Detroit słysząc, że w zeszłym roku Chiny zdetronizowały USA i stały się największym rynkiem samochodowym świata.

Mimo kryzysu chińskiej gospodarce udało się utrzymać silny wzrost (ponad 10 proc. w ostatnim kwartale), podczas gdy UE i USA są na minusie. Chiny właśnie przegoniły Niemcy w roli pierwszego eksportera. Lada chwila zostaną drugą po Stanach Zjednoczonych gospodarką świata, spychając pogrążoną w recesji Japonię na trzecie miejsce. Pokonanie USA zajmie im pewnie około 20 lat.

Przybywają, by pomóc

Ze wszystkich lęków przed Chinami, lęk ekonomiczny jest najlepiej uświadamiany: "Chińczycy odbierają nam fabryki i redukują do roli konsumentów ich nieuczciwie tańszej tandety". Lecz problem migracji miejsc pracy z Północy na Południe jest globalny, nie dotyczy jednego tylko kraju.

A jednak Chiny przerażają szczególnie. Przeraża ich ogrom: oto naród stanowiący bez mała piątą część ludzkości, niemal homogeniczny, mówiący jednym językiem, poddany jednej władzy. Indie, niewiele mniejsze, nigdy nie wzbudzały takich lęków, jako zlepek wielu ludów, ekonomicznie zacofany i zwesternizowany przez dwa stulecia rządów brytyjskich.

Chiny przerażają innością. Żadna cywilizacja nie była Zachodowi bardziej obca. Starożytni Egipcjanie przyjęli kulturę grecką i rzymską, pierwotni Amerykanie dali się wyrżnąć w pień, muzułmanie wyrośli z judeochrześcijaństwa, z Indusów zrobiono służących. A Chińczycy? Kolonizacja ich nie zmieniła. Mówią i piszą niezrozumiale, jedzą pałeczkami, nie wierzą w Boga i nigdy nie wiadomo, co się kryje za ich służbowym uśmiechem.

Przez ostatnie 400 lat Zachód nie miał do czynienia z niezachodnim krajem, który posiada wpływ na świat. Psychicznie to trudne do zniesienia. "Zmiany spowodowane wzrostem Chin będą większe niż te wywołane odkryciem Ameryki w 1492 roku", pisze w "Asia Times" Francesco Sisci. "Dla Zachodu, a w szczególności dla Europy, oznacza to koniec świata skoncentrowanego wokół nich. To jak upadek Imperium Rzymskiego".

Mimo to los chinofoba nie jest lekki. Rzecz nawet nie w tym, że mówienie o "żółtym zagrożeniu" to rasizm. Chodzi o to, że poczucie zagrożenia jest dalece bardziej zniuansowane niż dawne, ze strony ZSRR. Kiedyś świat wydawał się prosty: Moskwa była śmiertelnym wrogiem zachodniej demokracji, linię frontu wyznaczały nie tylko odmienne teorie ekonomiczne, lecz przede wszystkim fundamentalne kwestie wolności i humanizmu.

Chiny oficjalnie wrogie nie są; mimo różnic ustrojowych uchodzą za "partnera" rządów zachodnich. A przyjaciel, któremu nie można ufać, przeraża bardziej niż znajomy wróg. Na plakacie filmu "Red Dawn 2" widnieje hasło: "Przybyli, by pomóc". Chińczycy lądują w USA pod pretekstem wyzwolenia Amerykanów od zakłamanych polityków i chciwych bankierów, którzy prowokują wojny i kryzysy, aby utrzymywać społeczeństwo pod kontrolą i nabijać sobie kieszenie. Scenarzyści uznali, że większość mieszkańców Detroit złapie się na ten lep i dołączy do okupantów. Fikcja czy trafne odzwierciedlenie nastrojów?

Casus belli

Lękiem wciąż niedocenianym jest obawa przed chińskim systemem politycznym, który staje się realną - bo dobrze funkcjonującą w praktyce - alternatywą dla wszystkich niedemokratycznych reżimów. Ucichły żywe w latach 90. debaty na temat demokratyzacji Chin. Na to już nie ma szans. Aktualnym pytaniem jest to, jak duża część świata i jak szybko ulegnie ustrojowej sinizacji. Tegoroczny raport Freedom House pokazuje, że poziom wolności na świecie spada czwarty rok z rzędu - a Chiny można śmiało uznać za głównego winnego. Zresztą o czym tu mówić, skoro państwa zachodnie w strachu przed terroryzmem wprowadzają u siebie metody inwigilacji społeczeństwa przetestowane wcześniej w Chinach.

Potęga Pekinu rośnie bez jednego wystrzału. Chińczycy - inaczej niż ZSRR - nie prowadzą wojen przez pośredników, nie straszą zagładą. Przeciwnie: używają uspokajającej retoryki i starają się przedstawiać jako odpowiedzialne mocarstwo, nieuciekające od wyzwań globalnych.

Może dlatego chińskie zbrojenia właściwie przestały budzić obawy zachodnich rządów. Tymczasem w ubiegłym roku wydatki wojskowe Pekinu wzrosły o 15 procent, do 70 mld dolarów. Wbrew zapewnieniom, że chodzi tylko o obronę własnego terytorium, Chiny budują pociski balistyczne, wyrzutnie na łodziach podwodnych i testują zestrzeliwanie satelitów.

Chińska armia - choć jeszcze długo nie dorówna amerykańskiej - jest obecnie jedynym wojskiem na świecie skonfigurowanym pod kątem walki z USA. Zbrojny konflikt jest w najbliższym czasie mało prawdopodobny, jednak nie należy całkowicie ignorować takiej perspektywy. Wojny, jak pamiętamy, są tylko narzędziem prowadzenia polityki. Najczęściej wybuchają wtedy, kiedy rządy postanawiają radykalnie rozwiązać własne problemy wewnętrzne.

Powód zawsze się znajdzie. Najbardziej prawdopodobny casus belli to Tajwan. Marzeniem każdego przywódcy Chin jest przyłączenie do macierzy tej - jak nazywają wyspę - "zbuntowanej prowincji", tymczasem Stany Zjednoczone przyrzekły bronić jej przed chińską inwazją. Kilka dni temu władze w Pekinie ostro zareagowały na wiadomość o sprzedaży Tajwanowi amerykańskiego uzbrojenia o wartości 6,4 mld dolarów. Nie tylko wezwały ambasadora USA, wstrzymały współpracę wojskową z Waszyngtonem, ale też zagroziły sankcjami firmom biorącym udział w transakcji.

A jeszcze niedawno praktyczny monopol na stosowanie takich środków nacisku miały właśnie Stany Zjednoczone.

Panika

Amerykanie mają w ogóle więcej powodów do obaw niż Europejczycy, choćby dlatego że Chiny są największym wierzycielem rządu USA i teoretycznie mogłyby wystawić mu rachunek, doprowadzając do bankructwa.

W dzisiejszych czasach oddziały wojska nie są konieczne do dokonania inwazji. Kilka lat temu oficyna wydawnicza chińskiej armii opublikowała książkę "Nieograniczone działania zbrojne", w której autorzy, emerytowani oficerowie, radzą podejść do Ameryki w sposób alternatywny, tak jak robią to terroryści: pognębić ją w wojnie finansowej (zniszczenie systemu bankowego i giełdy), psychologicznej (manipulowanie informacjami w mediach), prawnej (odpowiednie wykorzystanie organizacji międzynarodowych), surowcowej (przejęcie kontroli nad złożami), narkotykowej (masowa dystrybucja tanich narkotyków na terenie wroga) i ekologicznej (niszczenie środowiska naturalnego we wrogim kraju). Sparaliżowanie sieci elektrycznej, telefonicznej, komputerowej i finansowej Ameryki ma doprowadzić do "paniki, rozruchów ulicznych i kryzysu politycznego".

Wojna surowcowa już się toczy, tak jak i psychologiczna (w zeszłym roku Chiny zaczęły budować imperium medialno-propagandowe na użytek odbiorcy zachodniego), zaś niedawny atak chińskich hakerów na Google wygląda na kolejną próbkę "podejścia alternatywnego".

Czy naprawdę powinniśmy bać się Chin? Tak - o ile nie będzie to strach paraliżujący, lecz skłaniający do działania. Kiedy na ekrany wchodził pierwszy "Red Dawn", Zachód zmagał się z wysokim bezrobociem, inflacją i z lękiem obserwował ekonomiczne zagrożenie z Japonii i militarne z ZSRR. Ale czerwony świt nigdy nie nadszedł, kolejna dekada płynęła mlekiem i miodem. Tym razem albo kraje zachodnie postawią na nogi swoje gospodarki i udowodnią własnym przykładem, że demokracja się opłaca - albo niech się biorą za naukę chińskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2010