Starsza kobieta udaje robota

Ona bierze klaser, zagląda do niego jak do wielkiej przenajświętszej księgi… I mówi do mnie: „Chce pani Auschwitz, Św. Józef czy Leszno?”.

15.11.2021

Czyta się kilka minut

Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /
Dorota Masłowska / fot. Grażyna Makara /

Stoję w rogu obfitości. Na obfitość składają się głównie zakurzone znicze. Do tego na stojakach odłogiem: piórniki, okulary do czytania, misie, kolorowanki, parasolki, artykuły papiernicze, bombonierki, skarpety, flagi, artykuły patriotyczne i antysemickie. To Poczta Polska. Nie jestem tu pierwszy raz, więc wiem, jak postępować. W myślach szykuję komunikat doskonale prosty, spójny, monolityczny, niepozostawiający pól do mnożenia wątpliwości. Chcę kupić pięć znaczków na list zwykły. Jestem klarowna, zdecydowana, nierozmowna, nie nawiązuję kontaktu wzrokowego.

Mimo to, niby w greckiej tragedii, dzieje się dokładnie to, czemu próbuję zapobiec: pracownica przypuszcza na mnie atak opcjami („Zwykły? A może jednak przyspieszony?”, „Tylko pięć? A może sześć?”). Tembr głosu ma empatyczny, troskliwy; ewidentnie martwi się o mnie, że nie wiem, czego mi naprawdę potrzeba, że nie znam wszystkich możliwości („Jeden list? A może dwa listy? Trzy listy? Cztery listy?”, „Zwykły? Czy może przyspieszony?”). Jednocześnie wszystkie te ciepłe propozycje składa w sposób robotyczny, nie zwracając uwagi na moje reakcje, skupiona na tym, co musi zaproponować w następnej kolejności.

To starsza pani o siwych, skromnie przyczesanych włosach: ma w sobie przez to coś ze starej, przeskalowanej dziewczynki. Z łatwością można ją sobie wyobrazić, jak biegnie przez podwórze z lejem po bombie, prowadząc koło patyczkiem. Jak tańczy rock’n’rolle z taśm z Włodkiem, choć on podoba się też Uli. Pocztę kochała od zawsze; kojarzyła jej się z paczkami z Danii i prześlicznymi kartami, które słała ciocia. Widzę, jak przybija swoją pierwszą pieczątkę. Przełącza pierwszą międzymiastową, odbiera telefaks, związuje gumką emeryturę staruszce, przyjmuje list polecony, tłumaczy się przed kierownikiem ze źle wypełnionej księgi; wbija widelczyk w wuzetkę na imieninach koleżanki. Wesele skromne, w mieszkaniu na Woli. W grudniu wychodzi ze szpitala z synkiem zawiniętym w kocyk i jedzie autobusem, choć szwy strasznie piją; mąż nie mógł. Kilka lat później rodzi się córa. Dziś dawno sami oni mają dzieci. Wnuczek ćwiczy karate, ale ma już smartfon, i tylko ciągle w tym smartfonie, gdy się go o coś pyta, coś tylko odfukuje, odburkuje. Co on ma w tym smartfonie, to nie wiadomo; wnusia jeszcze za malutka, ale też już ciągle tylko „baba, daj” i pokazuje na jej telefon komórkowy, a to jest taki bez żadnych ani internetów, ani twitterów, ani co to tam teraz jest. W pracy tak samo: same komputery, skanery i wszystko skanować, podpis też elektroniczny. A do każdej przesyłki proponować sympatycznym głosem zakup kasztanków w promocyjnej cenie, choć klient przyszedł tylko odebrać polecony, a kasztanki i mydło to sama ona woli zakupić w Biedronce, a nie na poczcie.

„A może powiadomienie smsem?” – pyta. Głos ma przymilny, choć widzę, że jej oczy patrzą na wskroś przeze mnie: tam, gdzie stoję, widzi, że grób mamy trzeba umyć i co dziś zrobi na obiad. W myślach wysypuje na talerz tartą bułkę i obtacza w niej mielone; ustami zaś wygłasza marketingowe formułki, wyuczone na jakimś szkoleniu na czwórę minus. Czy można mieć jej to za złe? Żaden z niej demon marketingu. Najwyżej nieporadny, zażenowany demonek, starający się wykonywać swoje zadanie tak dobrze, jak umie. Starsza pani źle udająca robota.

A gdy już przerobimy razem wszystkie te stopniowo odrywające się od tematu znaczków możliwości („Ubezpieczenie pocztowe?”), pozwolimy się im rozgałęzić, rozhulać („A może sprzedaż waluty?”), a wreszcie kompletnie rozabstrahować i pofrunąć szeroko („Pomoc fachowców w razie zalania?”), okaże się, że okrężną drogą wracamy do tego, że to jednak tylko te znaczki („To tylko te znaczki?”). Ona bierze klaser, zagląda do niego jak do wielkiej przenajświętszej księgi… I mówi do mnie: „Chce pani Auschwitz, Św. Józef czy Leszno?”.

Widząc zaś moją zszokowaną minę: „Takie trzy rodzaje mam, musi pani już sama zdecydować”. Na odpowiedź są dosłownie sekundy. Każdy wybór ma same minusy. Zażyła mnie z mańki. Auschwitz od razu wykluczam. Choć nie da się wiele złego powiedzieć o Św. Józefie. Po chwili namysłu, dając upust swoim uprzedzeniom do Kościoła katolickiego, wybieram jednak Leszno. Choć jest to wybór typu „najmniej najgorszy”. „To w takim razie Leszno” – słyszę, jak mówię. I ogarnia mnie najwyższa, przeszywająca bizarność. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i autorka sztuk teatralnych, od września 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutowała w 2002 r. powieścią „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (Paszport „Polityki”), a wydany cztery lata później „Paw królowej” przyniósł jej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2021