Sąd Apelacyjny w Łodzi utrzymał w mocy wyrok z maja 2022 r., przyznający poszkodowanemu 300 tys. zł zadośćuczynienia. Diecezja musi doliczyć do tego ustawowe odsetki liczone od chwili złożenia pozwu w czerwcu 2019 r., które w tej chwili wynoszą 105 tys. zł.
Ta sprawa ma trzy aspekty: materialny, koszty społeczne oraz patologię, na którą wskazuje. Biskup kaliski Damian Bryl odwołując się od wyroku pierwszej instancji, naraził diecezję na o wiele wyższe koszty. Bronienie się przed wypłaceniem zadośćuczynienia było z góry skazane na porażkę. Od czasu precedensowego wyroku Sądu Najwyższego, który w marcu 2020 r. utrzymał w mocy zasądzenie miliona złotych zadośćuczynienia od Towarzystwa Chrystusowego dla kobiety gwałconej w dzieciństwie przez członka zakonu, przełożeni kościelni muszą liczyć się z tym, że prawnie odpowiadają za szkody wyrządzane przez podległych im duchownych na takiej samej zasadzie, na jakiej pracodawca odpowiada za czyny pracownika.
O wiele poważniejszym aspektem jest zgorszenie, jakie wywołuje takie unikanie odpowiedzialności za krzywdy wyrządzane w Kościele, przy jednoczesnym zapewnianiu, że te krzywdy w żaden sposób nie są podważane. Co jest podstawą tego pokrętnego myślenia?
Biskup ma w kościele katolickim absolutną władzę (wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą), za którą nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Rozliczać go może jedynie papież, co czyni w wyjątkowych tylko okolicznościach. Takie funkcjonowanie demoralizuje. Nie jest zatem dziwne, że biskupi próbują unikać odpowiedzialności także na gruncie prawa świeckiego. Ta strukturalna patologia tym bardziej wymaga zatem pilnej reformy. ©℗