Biskupi nas nie dostrzegli

JAKUB PANKOWIAK, MUZYK: Zastanawiam się, jak to możliwe, że dla jednych mówienie o pedofilii w Kościele jest stawaniem po stronie słabszych, skrzywdzonych, a dla innych – atakiem na księży.

23.08.2021

Czyta się kilka minut

Procesja dziękczynna z okazji 40. rocznicy pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Świątynia Opatrzności Bożej w Warszawie, czerwiec 2019 r. / WOJCIECH FONDALIŃSKI / FORUM
Procesja dziękczynna z okazji 40. rocznicy pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Świątynia Opatrzności Bożej w Warszawie, czerwiec 2019 r. / WOJCIECH FONDALIŃSKI / FORUM

ANNA GOC: Porozmawiajmy o słowach, które padają w dyskusji o pedofilii w Kościele.

JAKUB PANKOWIAK: Przez ostatni rok, od publikacji dokumentu „Zabawa w chowanego” braci Sekielskich, śledziłem uważnie wypowiedzi duchownych. Nasłuchałem się ich tyle, że w końcu sam zacząłem omyłkowo używać określeń rozmywających fakty.

Na przykład?

Ostatnio powiedziałem o „nadużyciach seksualnych wobec osób poniżej 15. roku życia”. A przecież istnieje odpowiedzialność karna za czynności seksualne z osobami poniżej 15. roku życia, a także za inne formy wykorzystania seksualnego małoletnich. Więc słowo „nadużycia” jest za słabe. Powinienem powiedzieć o „przestępstwach”.

Tyle że „przestępstwo” to jedno z tych słów, które rzadko pada, gdy mowa o pedofilii w Kościele. Choć jest najbardziej neutralnym określeniem. Czasami zastanawiam się, dlaczego duchowni to robią? Dlaczego używają słów, które osłabiają wydźwięk przestępstw albo wręcz unieważniają fakty? Wyobraźmy sobie, że biskupi organizują konferencję prasową i mówią, że badają kilkaset albo kilka tysięcy przestępstw, których dopuścili się duchowni. Co wtedy stałoby się z Kościołem?

Jak Pan myśli?

Szczerze? Myślę, że Kościół jako instytucja mógłby zacząć odzyskiwać wiarygodność. Wystarczyłoby, żeby duchowni mówili o problemie językiem neutralnym i wprost. Gdy słucham biskupów, którzy jakoś tak między wierszami, jakoś tak nie do końca, przyznają, że problem jest, czuję, jakby oni się wszyscy bali, że cień padnie też na nich. Czy tak zachowują się ludzie, którzy nie mają sobie nic do zarzucenia?

Słowa duchownych powtarzają za nimi inni ludzie Kościoła, także dziennikarze.

Przykład?

Weźmy ostatnią wypowiedź Antoniego Długosza, biskupa pomocniczego seniora archidiecezji częstochowskiej.

Przypomnijmy: w czasie modlitwy na Jasnej Górze powiedział, że zgłaszanie przypadków pedofilii jest „zaplanowanym atakiem na biskupów”, a biskup „sprzeniewierza się swemu powołaniu, gdy staje się prokuratorem donoszącym sądom na grzeszącego syna”.

Na te słowa zareagował natychmiast prymas Polski, Wojciech Polak, który pełni rolę delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży. Biskup Długosz przeprosił, choć trudno uznać jego przeprosiny za szczere, po tym, co powiedział w czasie modlitwy. Trudno też nie podważyć ich sensu – Długosz stwierdził, że został źle zrozumiany, a przecież jego słowa nie miały żadnych ukrytych czy przenośnych znaczeń. Były wypowiedziane wprost. Z mojej perspektywy, człowieka skrzywdzonego, były jawnym nawoływaniem do tuszowania pedofilii w Kościele.

Przeprosiny przedrukowało sporo katolickich redakcji. W kilku miejscach pojawiała się ta sama lub bardzo podobnie brzmiąca nota, z tym tytułem: „Bp ­Długosz przeprasza za wypowiedź na temat wykroczeń seksualnych duchownych”.

„Wykroczeń”.

Właśnie. Dlaczego nie można napisać wprost: „przestępstw”? Przecież pedofilia jest przestępstwem.

Pisałem do administratorów portali i mediów społecznościowych „Niedzieli” czy Katolickiej Agencji Informacyjnej, które opublikowały artykuł z takim tytułem, o jego zmianę, ale nikt nie odpowiedział. Tylko „Gość Niedzielny” zareagował na mój apel – przeprosił i zmienił słowo „wykroczeń” na „przestępstw seksualnych”.

Zastanawiam się cały czas, jak to możliwe, że dla jednych mówienie o pedofilii w Kościele jest stawaniem po stronie słabszych, ludzi skrzywdzonych, a dla innych – atakiem na księży.

Weźmy od razu kolejne słowo, którego użył biskup Długosz: „grzech”.

Ci, którzy mówią o przestępstwie pedofilii jako o grzechu – wykroczeniu, nadużyciu i tak dalej, jest cały zestaw słów zamiennych – w moim odczuciu próbują chronić sprawców.

Co my – ludzie wykorzystani seksualnie przez księży – mamy z tymi słowami zrobić? Jak na nie reagować? Dla nas to jest jasny sygnał, że ksiądz jest kimś wyjątkowym – należy do wyższego stanu. Jeśli robi coś złego, to grzeszy, a przecież za grzechy można odpokutować we własnym sumieniu. Człowiek świecki, który dopuści się podobnych czynów, jest po prostu przestępcą.

Takich słów jest więcej. Moje ulubione: „przewina”. Albo ksiądz jest „obwiniony”, a nie „oskarżony” oraz sformułowanie „niektórych księży”, a nie zwyczajnie „księży”.

„Miłosierdzie” – jedno z tych słów pojawiających się w czasie nabożeństw w intencji osób skrzywdzonych, kiedy to spora część modlitwy dotyczy miłosierdzia dla sprawców.

Jestem miłośnikiem miłosierdzia. Jest jedną z najpiękniejszych idei, które można znaleźć w Piśmie Świętym. Tyle że miłosierdzie w kontekście pedofilii jest karykaturą, wypaczeniem.

Miłosierdzie nie polega na głupim wybaczaniu, na udawaniu, że nic się nie stało. Tylko na tym, żeby ktoś mógł ponieść konsekwencje swoich czynów. Poddał się karze czy leczeniu. Wykorzystywanie miłosierdzia w kontekście pedofilii odbieram jako próbę wymuszenia na osobach poszkodowanych przebaczenia sprawcom.

Jak się Panu udaje wyjść z tej narracji religijnej, która jest nałożona na fakty związane z przestępczością księży?

Opowiem o sytuacji sprzed kilku miesięcy. Zostałem zaproszony do abp. Stanisława Gądeckiego, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Spotkanie było jednym z elementów postępowania wyjaśniającego w sprawie zaniedbań bp. Edwarda Janiaka dotyczących jego pracy w diecezji kaliskiej.

Dzień wcześniej zadzwonił do mnie ktoś z zastrzeżonego numeru telefonu i w ten sposób zaprosił na to spotkanie. Zapytałem, czy mogę przyjść z osobą towarzyszącą, ale usłyszałem, że nie ma takiej możliwości.

Dlaczego?

Zdziwiłem się, bo z moich informacji wynika, że osoby skrzywdzone zawsze mogą poprosić o towarzyszenie kogoś bliskiego, choćby psychologa. Zapytałem o to jeszcze raz, już w czasie spotkania. Człowiek, który asystował abp. Gądeckiemu, wyjął jakiś dokument po włosku i zaczął czytać go na głos. Nie znam języka włoskiego, więc jakoś pobieżnie mi go przetłumaczył. Niewiele z tego zrozumiałem i dalej nie wiem, dlaczego musiałem być sam.

Szedłem tam silny. Ale tuż po przekroczeniu progu pomieszczenia, w którym na mnie czekali abp Gądecki i jego asystent, którego nazwiska, chyba z nerwów, nie zapamiętałem, poczułem się słaby. Wszedłem tam jak ktoś nierówny.

Co Pan zrobił?

Nie wiem dlaczego, ale na wstępie poczułem, że muszę jakoś im powiedzieć, że jestem po ich stronie. Że nie przyszedłem ich atakować, tylko chcę wyjaśnić swoją sprawę. Narzuciło mi się coś takiego, żeby od razu wytłumaczyć, że nie robię tego dla pieniędzy. Przyszło mi nawet do głowy takie zdanie: „Jestem z wami”.

Połączenie narracji prawno-karnej z religijną, zastępowanie jednej przez drugą, spowodowało, że osoby skrzywdzone przez księży, które wybrały drogę prawno-karną, czują się tak, jakby były w ciągłej kontrze do Kościoła.

W „Zabawie w chowanego” jest taki fragment z przesłuchania biskupa Edwarda Janiaka, kiedy mecenas zwraca się do niego bez podawania jego kościelnej funkcji. To zmienia sytuację.

Tak. Fatalne jest to poczucie niższości świeckich, które się nam wpaja od najmłodszych lat. Mam wrażenie, że walczę z nim w moim życiu, ale czuję, że jestem z niego zbudowany. Cały czas muszę sam siebie kontrolować, żeby się nie pojawiało, nie dominowało.

Nawet teraz, gdy opowiadam z pamięci szczegóły spotkania z abp. Gądeckim, obawiam się, że mogłem coś źle zapamiętać. Poza tym jego asystent nagrywał nasze spotkanie.

Pan też mógł to zrobić?

Jeśli wieczorem dostaje pani informację, że jutro ma się stawić w kurii, to najpierw trzeba przygotować się do tego psychicznie. Takie formalne rozwiązania, jak zabranie ze sobą dyktafonu, nie przychodzą nawet do głowy.

Czułem się tam, jakbym brał udział w czymś ode mnie niezależnym. Jakby wszystko płynęło, a ja, nie mając żadnej kontroli, nie mógł się przeciwstawić temu, co się dzieje. To się chyba nazywa bezsilność.

Myślę, że nie mógłbym nagrywać, bo od razu dostałem jakiś dokument, już nie pamiętam dokładnie jego treści, chodziło o to, że mam mówić całą prawdę i zachować dyskrecję. Przysięgałem, trzymając dłoń na Piśmie Świętym. Jak na przesłuchaniu. Znowu poczułem, że oni mi nie ufają, nie wierzą w moje słowa. Bez tej przysięgi na Pismo Święte niewiele dla nich znaczę. Ciekawe, jak traktują ludzi, którzy są niewierzący. Czy im też każą przysięgać na Pismo Święte?

Co było potem?

Wyszedłem z tej rozmowy ogólnie zadowolony. Pamiętam, że nawet się cieszyłem, bo arcybiskup Gądecki był dla mnie miły. Dopiero potem zacząłem odtwarzać krok po kroku, co się właściwie wydarzyło i jak ja się z tym wszystkim czuję.

Myślę, że gdybym próbował zwrócić uwagę na swoją sytuację, mogliby jej nie zrozumieć.

Trudno jest wyjaśnić komuś, kto nie doznał molestowania, co to wydarzenie potrafi zrobić w życiu człowieka.

Był taki czas, kiedy na tyle wyparłem fakt molestowania, że jakoś funkcjonowałem. Nie myślałem o tym przecież każdego dnia, nie chodziło to za mną. Bywały tylko gorsze – i jak mi się wtedy wydawało, niezwiązane z molestowaniem w żaden sposób – dni. Pojawiały się stany depresyjne, z moim organizmem działo się coś dziwnego. Niewiele z tego rozumiałem. Nie wiedziałem, dlaczego tak jest.

Zawsze, gdy mnie molestował, była cisza. Nie padało za wiele słów, a jeśli już, to tylko takie, że nie mogę się wycofać. Molestowanie to był wyrywek z normalnego świata. Wszystko było dobrze, potem niespodziewanie działo się to, a gdy się kończyło, wracaliśmy do stanu sprzed chwili.

To były dwa światy. Normalny, w którym lubiłem księdza, znajomego mojego ojca, i ten drugi świat, w którym ten sam ksiądz mnie molestuje. W ciszy, i powiedzmy sobie, w takim dziwnym spokoju.

Czuł się pewnie.

Tak, nie musiał się niczego obawiać. Często odwiedzał moich rodziców, a mojego ojca jako organistę widywał każdego dnia w pracy. Miał więc wszystko pod kontrolą.

Jedyne momenty, kiedy rozmawialiśmy o seksie, były w czasie spowiedzi. Dopytywał mnie, czy się masturbuję, a jeśli tak, chciał wiedzieć ze szczegółami, jak to robię i o czym wtedy myślę.

Kim był w Waszym rodzinnym domu ksiądz?

Jako mały chłopiec nie lubiłem księży. Zjawiali się ciągle w naszym domu, trochę bez pytania. A wraz z nimi świąteczna atmosfera. Obserwowałem, co się dzieje. Ksiądz miał honorowe miejsce, my wszyscy biegaliśmy wokół niego. Najbardziej było mi żal mojej mamy, bo ona nagle stawała się kimś, kto przynosi jedzenie i sprząta. Nie była dla księdza partnerem do rozmowy. To było tym dziwniejsze, że mój tata nigdy tak mamy nie traktował. Dlatego przysłuchiwałem się kolejnym księżom i zupełnie nie rozumiałem, na czym polega ich wyjątkowość. Dlaczego moi rodzice patrzą w nich jak w obrazek, a mnie niektórzy z tych księży wydają się po prostu prymitywni.


POLECAMY

PO STRONIE OFIAR | O wykorzystywaniu seksualnym nieletnich, o zmowie milczenia i innych grzechach polskiego Kościoła piszemy konsekwentnie od lat. Wybór najważniejszych tekstów „TP” z ostatniego dwudziestolecia na temat, który wstrząsa dziś Polską, w bezpłatnym i aktualizowanym internetowym wydaniu specjalnym. Czytaj na: TygodnikPowszechny.pl/postronieofiar


Pamiętam jedną Wigilię Bożego Narodzenia, kiedy do domu przyjechał ksiądz, który był szefem mojego taty. Tata grał wtedy w takiej małej miejscowości, no i często zapraszał księdza na Wigilię. Po kolacji ksiądz mówi: „A gdzie jest wino? Dobry gospodarz ma zawsze wino”. Pamiętam, jak mój tata się zawstydził, bo myśmy nigdy nie mieli w domu alkoholu na święta.

Widziałem, że księża w moim domu pozwalają sobie na wiele, ale nie dostają kontry ze strony moich rodziców. To mnie chyba utwierdziło w przekonaniu, że nie mogę – mówiąc kolokwialnie – pyskować. Nie mogę kontrargumentować, nie mogę dyskutować, nie mogę zadawać za wiele pytań.

Takie podejście odbiera poczucie, że można mieć rację w konfrontacji z księdzem.

Jak długo to w Panu trwało?

Dla kogoś wierzącego fakt, że sprawcą jest ksiądz, bywa poważną blokadą w zgłoszeniu sprawy. Gdyby to był świecki, obcy człowiek, chyba byłoby mi łatwiej. Oskarżając księdza czułem, że podważam swoje fundamenty. Przeciwstawiam się wszystkiemu, co było dotąd ważne. Bo to jest przecież ksiądz, który chrzci dzieci, który mówi kazania, który słucha spowiedzi, do którego przychodzą ludzie po porady, on zaś im mówi, co jest dobre, a co złe. Przecież dla wszystkich innych to jest dobry człowiek.

Odkąd postanowiliśmy powiedzieć, że ksiądz H. nas molestował – mnie i mojego brata – mierzyłem się z takim poczuciem, że zmyślamy.

Ktoś tak Panu powiedział?

Pojawiało się sporo takich głosów. Ludzie wysyłali nam wiadomości, zostawiali komentarze w mediach społecznościowych. Nikt nie był na tyle odważny, by powiedzieć nam coś takiego wprost. Sporo takich głosów należało do duchownych.

Jeden z ważnych duchownych powiedział mojemu znajomemu księdzu, nie wiedząc o naszej znajomości, że my na pewno robimy to wszystko dla pieniędzy. Podobnie zareagował jeden z proboszczów, w parafii, w której kiedyś byłem organistą.

Kiedy się skończyło to poczucie, że zmyślacie?

Dopiero po wyroku. Po tym, jak ksiądz H. się przyznał.

Czyli niecały rok po emisji dokumentu braci Sekielskich.

Tak, emisja była w maju, a wyrok zapadł w marcu tego roku.

Wtedy pomyślałem: „Uff, dobra, przyznał się. Już nie będę musiał nikomu nigdy tłumaczyć się z tego, że może coś sobie dopisałem albo wymyśliłem. Ani udowadniać, co się naprawdę wydarzyło”. To było bardzo uwalniające. Mogę wyjść na ulicę i nikt mnie nie zaczepi: „ej, stary, zmyślasz” albo „robisz to dla pieniędzy”. Do tamtego momentu cały czas miałem poczucie, że ktoś mi może udowodnić, że sobie to wszystko wymyśliliśmy.

Teraz jeśli komuś się nie podoba to, co robię, albo ma jakieś wątpliwości co do krzywdy, której doznałem, czy w ogóle wątpliwości co do tego, jak działamy, po prostu odcinam się od tego. I nie staram się tego prostować ani tłumaczyć. W ten sposób próbuję siebie samego chronić.

W ostatnim roku kontaktowali się z Panem inni skrzywdzeni przez księży, a dla wielu stał się Pan głosem osób poszkodowanych. Co im Pan radzi?

By nie szli zgłaszać swojej sprawy sami. By wykorzystali to, że w ostatnich kilku latach powstały miejsca, w których można uzyskać realną pomoc. Mam takie poczucie, że jeśli ich sprawy trafiają do Fundacji św. Józefa i przez ludzi tej Fundacji są dalej prowadzone, to one idą bardzo szybko i sprawnie. Rzadko się zdarza, że biskup czy delegat ds. ochrony dzieci i młodzieży zachowa się nietaktownie, że ktoś źle przyjmie osobę poszkodowaną, a jeśli to się wydarzy, jest reakcja zwrotna ze strony Fundacji. Podobnie działają ludzie z Inicjatywy „Zranieni w Kościele”. Ci, którzy idą sami, wciąż mogą spotkać się z oporem. Warto też zgłaszać swoje sprawy do Państwowej Komisji do Spraw Pedofilii. Można tam trafić na bardzo wrażliwych i empatycznych ludzi, którzy mają jeden cel – pomaganie pokrzywdzonym.

A co Pan robi z takimi wypowiedziami jak ta Antoniego Długosza, który mówi, że zgłaszanie pedofilii jest atakiem na biskupów?

Po roku zabierania głosu zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie przekonać wszystkich. Nie udało nam się dotrzeć do wielu biskupów, więc odpuszczam sobie i odcinam się od nich. Gdy słyszę, co niektórzy z nich mówią, czuję, że biskupi nas nie dostrzegli. Są skoncentrowani na wizerunku instytucji i na sprawcach. ©℗

JAKUB PANKOWIAK jest absolwentem Akademii Muzycznej w Poznaniu, obronił dyplom z wyróżnieniem w klasie organów Sławomira Kamińskiego. Studiował także na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie pod kierunkiem Magdaleny Czajki, w Musikhochschule Lübeck pod kierunkiem Arvida Gasta. Laureat wielu konkursów w Polsce i za granicą, między innymi M.K. Čiurlionisa w Wilnie i Ogólnopolskiego Konkursu Organowego Wykonawstwa Utworów D. Buxtehudego w Krakowie. Uhonorowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej” (2017). Występuje jako solista akompaniator, koncertował m.in. w Niemczech, Luksemburgu i Izraelu. Był jednym z bohaterów dokumentu braci Sekielskich „Zabawa w chowanego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2021