Przełożeni mają wiedzieć

Prof. MACIEJ GUTOWSKI: prawnik, specjalista prawa cywilnego: Kościół powinien chronić dzieci przed krzywdą, a nie siebie przed odpowiedzialnością.

13.04.2020

Czyta się kilka minut

Protest przeciwko pedofilii w Kościele katolickim, Kraków, październik 2018 r. / ADRIANNA BOCHENEK / AGENCJA GAZETA
Protest przeciwko pedofilii w Kościele katolickim, Kraków, październik 2018 r. / ADRIANNA BOCHENEK / AGENCJA GAZETA

ARTUR SPORNIAK: Sąd Najwyższy oddalił skargę kasacyjną wniesioną przez zakon chrystusowców – ofiara byłego już zakonnika zatrzyma zasądzony milion złotych odszkodowania. Jakie to orzeczenie ma znaczenie?

PROF. MACIEJ GUTOWSKI: Oznacza, że sprawa jest prawomocnie i ostatecznie zakończona, i że odpowiedzialność zakonu została przesądzona.

SN uznał, że ma tu zastosowanie art. 430 Kodeksu Cywilnego, mówiący o odpowiedzialności przełożonych za szkody dokonane przez podwładnych. Kościół bronił się, że bez zaufania wobec księży niemożliwe byłoby duszpasterstwo.

Jeżeli przełożony obdarza podwładnego zaufaniem, to za to zaufanie odpowiada. Art. 430 KC normuje odpowiedzialność zwierzchnika za szkodę wyrządzoną przy wykonywaniu powierzonej czynności, z winy osoby podległej jego kierownictwu i mającej obowiązek stosować się do jego wskazówek. Jest to surowa odpowiedzialność na zasadzie ryzyka. Podam przykład. Jestem adwokatem. Jeśli powierzam określone czynności aplikantowi, wówczas odpowiadam za jego zawinione błędy. Jeśli mam do niego zaufanie i nie sprawdzam go, wówczas w sensie cywilnym otwieram drogę do własnej odpowiedzialności za ewentualne szkody, które mój aplikant wyrządzi. To oczywiste.

Jeśli przełożeni kościelni mają zaufanie do swojego kapłana i nie przeszkadza im, że dziecko zamieszkuje u niego, je obiady z zakonnikami na plebanii, jeździ z księdzem na pielgrzymki, spędza z nim czas pozaszkolny – jak to było w przypadku ks. Romana B. i jego ofiary – to narażają Kościół na odpowiedzialność, jeśli okaże się, że owo zaufanie było niewłaściwie ulokowane. Dlatego każda instytucja, chcąc się przed tą odpowiedzialnością uchronić, musi zbudować i egzekwować procedury, żeby nie opierać swojego działania na zaufaniu, lecz na przestrzeganiu reguł. Analogicznie, jeżeli szkoły nie niepokoi silna relacja nauczyciela z uczniem poza zajęciami szkolnymi, to szkoła będzie odpowiadać, jeśli nauczyciel okaże się pedofilem.

Mam wrażenie, że do dziś funkcjonuje przestarzałe postrzeganie problemu odpowiedzialności cywilnej w Kościele.

Biskupi w wytycznych obowiązujących od kilku lat w polskim Kościele stwierdzili, że „odpowiedzialność karną oraz cywilną za tego rodzaju przestępstwa ponosi sprawca jako osoba fizyczna”.

To jest prawda, ale niepełna. Odpowiedzialność cywilną ponosi sprawca, co nie znaczy, że Kościół nie odpowiada. Kościelna osoba prawna może ponosić odpowiedzialność na różnych podstawach. Na przykład z art. 416, nakładającego na osoby prawne odpowiedzialność za szkody wyrządzone z winy ich organów. Czyli archidiecezje odpowiadają za arcybiskupów, diecezje za biskupów, parafie za proboszczów oraz za księży administratorów, a zakon ponosi odpowiedzialność za swoich reprezentantów. Na przykład, jeśli ich wina polega na wiedzy i niereagowaniu na nadużycia w ramach podległej im struktury. Art. 429 mówi o winie w wyborze niewłaściwej osoby, czyli tej, która wyrządziła szkodę. Z kolei wspomniany już art. 430 normuje odpowiedzialność na zasadzie ryzyka za podwładnego. Ogólnie mówiąc, odpowiedzialność otwiera się tam, gdzie przełożonym kościelnym można postawić zarzut niedochowania należytej staranności w działaniach ich organów (art. 416), w doborze kapłanów (art. 429) lub obciążyć ryzykiem działania ich podwładnych (art. 430). Kluczowe będą tu takie kwestie jak to, że ksiądz jest zawsze na służbie, że pełni funkcję publiczną w zakresie nauczania religii czy innych zajęć dla dzieci, że istnieje zhierarchizowanie i podległość władzy zwierzchników w Kościele oraz możliwość stworzenia adekwatnych reguł, pozwalających egzekwować powinność pozyskania wiedzy i reagowania na patologię w Kościele.

Ale tu krzywda nie była bezpośrednio wynikiem działań duszpasterskich, tylko wyrządzano ją przy okazji. Przełożony posyła do pracy duszpasterskiej. Czy może odpowiadać za to, co ksiądz robi przy okazji?

Wykonywanie powierzonych czynności było właśnie czynnikiem, który miejscowo, czasowo czy funkcjonalnie mógł umożliwić wyrządzenie szkody. Jeśli wszystko to, o czym mówiliśmy, a co sprzyjało patologicznym relacjom – spędzanie czasu, jedzenie posiłków, zamieszkiwanie, wspólne wyjazdy – działo się w związku z obowiązkami kościelnymi, brak odpowiedzialności przełożonych trudno obronić. Jeżeli chce się prowadzić np. działalność wychowawczą, trzeba mieć pomysł, jak eliminować wychowawców, którzy mogą krzywdzić dzieci.

Czy takie środki zapobiegawcze, jak wprowadzane obecnie kodeksy zachowań, zabraniające np. przebywania sam na sam z dzieckiem, które muszą podpisywać wszystkie osoby pracujące z dziećmi, mogą chronić Kościół przed odpowiedzialnością?

Kościół powinien chronić dzieci przed krzywdą, a nie siebie przed odpowiedzialnością. Co do zaś kodeksów, papier zniesie wszystko. Nie wystarczy napisać kodeksy, trzeba je też bezwzględnie egzekwować.

Dlatego sprawdza Pan CV aplikanta i jego kompetencje, ale przecież na ręce Pan mu cały czas nie patrzy.

Muszę, jeśli nie chcę odpowiadać za skutki jego poczynań. Na gruncie art. 429 tylko wykazanie, iż działanie, które ostatecznie doprowadziło do szkody, powierzyłem właściwej osobie (np. wykonującej je zawodowo), jest sposobem na uwolnienie się od odpowiedzialności.

A ksiądz to nie zawód?

Owszem, ale w wyroku SN dotyczącym odszkodowania nałożonego na chrystusowców odwołano się do art. 430, a nie do art. 429. Ten ostatni odnosi się do winy w wyborze osoby, a ten pierwszy do odpowiedzialności na zasadzie ryzyka za podwładnego. Nie wystarczy wykazanie, że powierzyłem wykonanie czynności właściwej osobie. Nie obronię się mówiąc: to był ksiądz w sposób prawomocny wyświęcony. Jako zwierzchnik mam obowiązek dopilnować także tego, aby powierzona czynność była właściwie wykonywana i bezpieczna dla dzieci. Ksiądz działa w strukturze Kościoła, w której obowiązuje zwierzchnictwo, i to bardzo silne w świetle kanonów.

Słychać głosy, że wyrok SN jest przełomem w orzecznictwie o odszkodowaniach. Że zmianie uległa linia interpretacyjna artykułu 430.

Nie całkiem. Linia interpretacyjna już wcześniej zmierzała w kierunku obecnym we współczesnych systemach europejskich: że jeśli między pełnioną funkcją a szkodą istnieje związek (np. ułatwia wyrządzenie szkody), to istnieje odpowiedzialność. Po prostu artykuł ten zaczęto stosować także do księży.

Wcześniej księża byli uprzywilejowani?

Myślę, że znamy odpowiedź na to pytanie. Niestety w głęboko katolickim kraju ludzie boją się występować przeciwko Kościołowi i duchownym. Policjanci często nie potrafią lub nie chcą prowadzić postępowań wobec księży. Ludzi wnoszących oskarżenia często dotyka ostracyzm społeczny. Domniemanie wiarygodności jest po stronie księdza, a nie ofiary. Mówimy: tu osoba duchowna, która zawsze mówi prawdę, a tam dziewczynka z patologicznej rodziny, to przecież na pewno nie mówi prawdy! Ten obrzydliwy język stosowany jest nawet w orzecznictwie sądowym przy zbyt powierzchownym badaniu wiarygodności. I dotyka często dzieci głęboko wierzących, które ze swoją krzywdą idą do Kościoła.


Czytaj także: Po stronie ofiar - specjalny serwis "Tygodnika Powszechnego" o sprawie wykorzystywania seksualnego, zmowie milczenia i innych grzechach polskiego Kościoła


A nie jest to niestety problem marginalny, jak by go chciał Kościół przedstawiać. Mamy do czynienia z systemowym zaniechaniem zarówno po stronie Kościoła, jak i po stronie państwa. A także zwykłych ludzi, którzy nie dochodzą swoich praw, być może nie wierząc, że mają na to szanse. Ta niewiara w możliwość sądowej wygranej jest jednym z poważnych czynników hamujących egzekwowalność prawa.

Czyli mamy problem z powszechną klerykalną mentalnością, której skutkiem jest prawne uprzywilejowanie księży?

To uprzywilejowanie nie jest prawne, tylko faktyczne. Głęboko wierzące społeczeństwo stawia księży na piedestale. Hierarchia to jednak wzmacnia komunikatem, że winny jest sprawca, a nie jego przełożeni. Dla ludzi, którzy nie są prawnikami, taki argument, podany na dodatek z ambony, może być przekonujący. Na gruncie prawa polskiego jest jednak fałszywy. ©℗

MACIEJ GUTOWSKI jest adwokatem, specjalistą w zakresie prawa cywilnego, profesorem zwyczajnym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2020