Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Czasem po prostu się dziwię. Że piosenki, które, by tak rzec, “oblały" swój egzamin, mogą jeszcze wracać. Te tuż przedwojenne na przykład, z aspiracjami do mocarstwowości, którą usiłowały wmawiać. “Nikt nam nie zrobi nic, nikt nam nie ruszy nic/ bo z nami Śmigły,Śmigły, Śmigły Rydz!" Albo : “Żadna siła, żadna burza/ nie odbierze Gdyni nam!" I jeszcze :“Znów pełny gaz/ to cóż, że spadła któraś z gwiazd/ gdy pełna bomb eskadra pomknie na szlak..." Wysłuchiwane setki razy z naiwną dziecinną nadzieją w sierpniu ’39, rychło pozostawiły nieodwracalną gorycz i poczucie szyderstwa. Bałwochwalcze uwielbienie “Komendanta", pośmiertny sztuczny patos: “To nieprawda, że Ciebie już nie ma/ to nieprawda, że jesteś już w grobie(...) W naszych sercach jak żyłeś, tak żyjesz,/ ukochany wodzu nieśmiertelny..." Dlaczego mamy to śpiewać, gdy już wtedy, w momencie powstawania piosenka dźwięczała sztucznością?
Są także wspomnienia inne. Teksty, które - dziś odczytywane - porażają grafomaństwem i patosem tak nieczytelnym, że zbliżonym do bełkotu, a wtedy, gdy śpiewało się je podczas tajnych zbiorek harcerskich, brzmiały zupełnie inaczej... Nie tylko wspaniała melodia porywała, ale odnajdywalo się sens w słowach przecież tego sensu pozbawionych. Tak się rzecz ma z hymnem chorągwi lwowskiej z 1928 roku, napisanym zresztą przez zasłużoną potem Marię Winowską, a przypomnianym niedawno. “Iż będziem trwać po życia skon / u świętej sprawy złotych bron/ iż pojmiem ducha prawd więcierze/ miłością silni, ufni w wierze/ ślubujem dziś!" Na miłość boską, co to właściwie znaczyło? Co to za język i obrazowanie? A wtedy nam nie przeszkadzało, wtedy było dla nas piekne i zrozumiałe. Kilkunastoletnie smarkate sposobiące się do służby sanitarnej w nadciągającej “Burzy", jeszcze względnie bezpieczne, jeszcze przed prawdziwymi egzaminami życiowymi, ale naprawdę wzruszone, naprawdę mające zaciśnięte gardła, umacniały swoją dziecinną ale prawdziwą determinację także w tamtym patosie nadętych słów i porywającej muzyki. W tych wspomnieniach wszystko brzmi autentycznie, do samego spodu.
Analogiczny jest pod tym względem okres stanu wojennego - inna epoka a doświadczenie równoległe. Wtedy też różne pieśni śpiewało się jak świadectwo, także te najbardziej nieudane literacko bywały czymś jak wyznanie wiary. Ale i wtedy tuż obok leżało ryzyko samooszukiwania się: bo i wtedy prawda leżała poza faktem śpiewania, poza tekstem i melodią. A jeśli jej braknie, kiedyś trzeba to będzie wyznać z pokorą.
Dzisiejszym “nauczycielom" śpiewów patriotycznych ten sam niepokój i to samo poczucie ryzyka powinny towarzyszyć w całym ich godnym szacunku i tak potrzebnym staraniu.