Smutna tradycja?

W chwili, gdy toczy się polemika na temat miejsca Polski w Europie, spojrzenie na całokształt dziejów naszej polityki zagranicznej i dyplomacji wydaje się szczególnie celowe.

10.08.2003

Czyta się kilka minut

“Rzeczpospolita nie prowadziła nigdy żadnej konsekwentnej polityki zagranicznej - pisał przed kilkudziesięciu laty przedwojenny poseł w Wiedniu Jan Gawroński. - Dawna Rzeczpospolita była jedynym w Europie wielkim państwem, które pozwalało sobie na luksus stałego odosobnienia, nigdy nie należąc do żadnej koalicji, do żadnego szerszego systemu bezpieczeństwa, w których nawet mocarstwa szukały wspólnego zabezpieczenia swych żywotnych interesów... Brak polityki zagranicznej, brak jasno określonego programu państwowego bezpieczeństwa jest tradycją naszych dziejów - smutną, ale nieprzerwaną". Ta apodyktyczna opinia zabarwiona goryczą przychodzi na myśl, gdy otwieramy nowo wydaną “Historię dyplomacji polskiej X-XX w.". Czy istotnie bilans jest aż tak ujemny?

Szukając odpowiedzi na to pytanie sięgamy do tego pięknie wydanego tomu liczącego ponad 600 stron tekstu i zawierającego wielostronicowe kalendarium wydarzeń polityczno-dyplomatycznych 1989-2001, indeksy, wybraną bibliografię i 120 fotografii. (Niestety w bibliografii zauważamy przykre opuszczenia: np. dzieł Haleckiego i Paszkiewicza, i pominięcie nazwiska Pobóg-Malinowskiego jako autora “Najnowszej historii politycznej Polski").

We wstępie czytamy, że nie ma to być szczegółowa prezentacja polityki zagranicznej, ale przedstawienie ogólnych założeń i programów tejże polityki, oraz dyplomacji, a więc mechanizmu reprezentacji i rokowań oraz organizacji służby dyplomatycznej. Czytelnik, który spodziewa się, że otrzyma możliwie ujednolicony wykład z naciskiem położonym na interpretację, dozna rozczarowania. “Historia dyplomacji" jest w istocie skrótem pięciotomowego wydawnictwa pod tym samym tytułem i o podobnym charakterze. Autorzy są w większości wypadków ci sami. Dodajmy, że stanowią oni śmietankę polskiej historiografii i są uznanymi autorytetami w swoich dziedzinach.

Dylematy Jagiellonów

Gdy czytamy rozdziały o okresach piastowskim i jagiellońskim, kiedy polityka zagraniczna była domeną monarchy - dopiero od 1573 r. król nie mógł wypowiadać wojny i zawierać pokoju bez zgody Rad Koronnych - uderza nas niesłychanie złożony charakter stosunków międzypaństwowych. Czytelnikowi, dla którego suwerenność państwowa i wyraźnie określone granice linearne są czymś oczywistym, trudno uzmysłowić sobie funkcjonowanie systemu, w którym cesarstwo i papiestwo tworzyły oś, wokół której obracała się ówczesna dyplomacja. Zawiłe zależności lenne, częste mediacje i arbitraże, rola soborów, klątwy rzucane na monarchów (na podłożu politycznym) nie tylko przez papieży, ale i ich legatów; banicja, którą cesarz mógł obłożyć podległy już koronie polskiej Gdańsk czy Elbląg, dyplomacja oparta o dynastyczne mariaże, sprawiały, że ówczesna Europa była w pewnym sensie zintegrowaną i połączoną wieloma związkami społecznością. Może warto to przypomnieć dziś, gdy boimy się nadmiernej ingerencji czynników ogólnoeuropejskich.

Czytając te niezwykle treściwe, a nawet przeciążone materiałem rozdziały, można stwierdzić raz jeszcze, że przeciwstawianie sobie idei czy polityki piastowskiej - rzekomo ukierunkowanej na zachód - idei czy polityce jagiellońskiej (wschodniej) jest ogromnym uproszczeniem. Podobnie rzecz się ma z “odwiecznym" konfliktem polsko-niemieckim, gdy czytamy o związkach polskich władców z bawarskimi Wittelsbachami czy saskimi Wettinami.

Władcy Polski w mniejszym lub większym stopniu dostosowywali się do istniejących układów, starając się zachować maksimum swobody manewru. To nie rzekoma izolacja czy brak sojuszy, ale słabość finansowo-gospodarcza i pewne opóźnienia rozwojowe sprawiały, że nawet w okresie tak pomyślnym jak panowanie Kazimierza Jagiellończyka dyplomacja polska była zmuszona podpisać traktat toruński z Krzyżakami, który pozostawił nierozwiązany problem pruski, tę zmorę dziejów Polski. Konflikty zbrojne między samymi Jagiellonami osłabiały idealizowany nieco przez Haleckiego blok państw jagiellońskich: Polski, Litwy, Czech i Węgier. Często się o tym zapomina.

Przez stulecia powoływaliśmy się na zasługi Polski jako tarczy Europy. Marian Biskup przypomina, że Rzeczpospolita była po raz pierwszy przedstawiana jako “mur obronny przeciw niewiernym" dla celów dyplomatyczno-propagandowych. Jagiellonowie starali się unikać wojny z Turcją. Widziana z dzisiejszej perspektywy a1ternatywa oparcia się o Habsburgów i powiązania Rzeczypospolitej z systemem habsburskim może wydawać się najbardziej atrakcyjna, ale była nierealna, gdyż szlachta za nic nie chciała Habsburga na tronie. Jakkolwiek za ostatnich Jagiellonów pozycja Rzeczypospolitej w Europie w dyplomacji była wysoka, zaczyna występować słabe rozeznanie sytuacji międzynarodowej i “wishful thinking". Cecha ta zwiększa się, gdy Polska słabnie.

Organizacja polskiej dyplomacji jest przedstawiana w każdym rozdziale tej książki - choć nie zawsze w jednolity sposób - i wnosi z pewnością wiele cennego materiału. Ale czy musi być aż tak szczegółowa? W nawale informacji czytelnik może nie zauważyć takich anomalii, jak to, że polityka zagraniczna Rzeczypospolitej w XVII w. pozostawała w gestii pięciu osób plus hetmani, co musiało wpływać na jej efektywność.

Od rozbiorów do II wojny

Narastający problem moskiewski, wejście Rzeczypospolitej w “wielką politykę" w dobie Wojny Trzydziestoletniej; katastrofa “potopu" (z tym, że najdotkliwszy cios zadaje Brandenburgia - mści się tu nie załatwiony problem pruski), a następnie szanse i słabości unii z Saksonią - to może najlepiej napisane rozdziały w tym tomie. Po faktycznym zamarciu polskiej dyplomacji w okresie saskim zostaje ona odbudowana za Stanisława Augusta, który zdaniem Jerzego Michalskiego był dyplomatą z prawdziwego zdarzenia. Jego polityka w okresie Sejmu Czteroletniego jest przedstawiona w dodatnim świetle, co zapewne wywoła kontrowersje.

Cezura rozbiorów sprawia, że po 1795 r. mamy do czynienia z zupełnie innego typu dyplomacją - prowadzoną na emigracji bez oparcia o własne państwo. Jedynie podczas powstania listopadowego i w mniejszym stopniu styczniowego istnieją namiastki organu dyplomatycznego w kraju. Wymagało to wyodrębnienia tej części choćby przez podtytuł. Tymczasem odpowiednie rozdziały mają w tytułach jedynie daty: 1795-1832, 1831-1860 i 1860-1914. Stwarza to mylące wrażenie ciągłości.

Geneza odzyskania niepodległości i dzieje dyplomacji Drugiej Rzeczypospolitej są przedstawione w raczej jasnych barwach, z podkreśleniem osiągnięć polityki zagranicznej tego okresu. Społeczeństwo nie zdawało sobie w pełni sprawy z tego, że przy zwiększającej się słabości systemu powersalskiego i odzyskiwaniu mocarstwowej pozycji przez Niemcy i ZSRR los Polski był przesądzony. Nie oznacza to, że polscy dyplomaci prowadzili złą politykę zagraniczną - nie było innej alternatywy. Jednakże może warto było podkreślić słabość Rzeczypospolitej, głównie gospodarczą, która rzutowała na siłę zbrojną.

Rola i możliwości polskiej dyplomacji podczas II wojny światowej są przedstawione zbyt optymistycznie. Jedyną szansą uratowania niepodległości Polski była bądź to jednoczesna klęska Niemiec i ZSRR, na którą liczono, bądź to przekonanie mocarstw anglosaskich, że wzrost potęgi ZSRR będzie zagrażał całemu zachodniemu światu. Choć Churchill zdawał sobie z tego częściowo sprawę, sojusz z ZSRR, bez którego wojna nie zostałaby wygrana, był dla niego priorytetem. Koncepcja powojennego świata Roosevelta sprowadzała się zasadniczo do dominacji czterech mocarstw, w tym ZSRR (“czterech policjantów"). których współpraca była koniecznym warunkiem trwałego pokoju. Miejsce przyszłej Polski było dla prezydenta sprawą trzeciorzędną. Hipokryzja Roosevelta była posunięta bardzo daleko i przywodzi na myśl rzekome powiedzenie Bismarcka, że nigdy tak się na kłamie jak przed wyborami, podczas wojny i po polowaniu. Churchill, moim zdaniem, jest w tym rozdziale potraktowany surowiej niż na to zasługuje.

Z wielu sformułowaniami i opiniami, które tu występują, nie mógłbym się zgodzić. Ocena roli ministra Augusta Zaleskiego podczas rokowań z Majskim, którą starałem się przedstawić w mej książce “Z Piłsudskim i Sikorskim" (zamiast niej w bibliografii figuruje pierwsza niekompletna wersja), nie jest fair. Tzw. kryzys lipcowy 1940 i związane z nim memorandum-otwarcie wobec ZSRR nie jest uwzględniony. Józef Retinger jest wspomniany mimochodem. Teza, że MSZ sabotował politykę Sikorskiego, jest co najmniej kontrowersyjna. Presja Waszyngtonu na rząd brytyjski, by w umowie z ZSRR pomijał sprawy graniczne, nie była z pewnością powodowana troską o Polskę. Czy uwaga, że po Katyniu dyplomacja polska winna była skorygować swą linię polityczną wobec ZSRR oznacza, że należało przyjąć sowieckie warunki i w praktyce podporządkować się Moskwie? Krytyka rządu Arciszewskiego, który był w istocie rządem “protestu narodowego", nie jest słuszna.

Dyplomacja czy "aparat"?

Ostatni rozdział pt. “Dyplomacja polska w latach 1944-1989" pióra Józefa Kukułki nie ma związku (w odróżnieniu od pozostałych) z pięciotomową “Historią dyplomacji polskiej", gdyż ta nie wykracza poza rok 1945. Mówiąc oględnie, czytałem go z mieszanymi uczuciami.

Przede wszystkim należało zaznaczyć choćby w tytule - dyplomacja PRL czy Polski Ludowej - że nastąpiła przerwa w ciągłości. Autor nie stara się przedstawić teoretycznej podbudowy komunistycznej polityki zagranicznej, jaką daje Alfred Lampe. Nie stawia kluczowego pytania, które z działań warszawskiej dyplomacji na płaszczyźnie ONZ, Europy czy krajów eks-kolonialnych - autor skrupulatnie je wylicza - leżało w interesie narodu i państwa polskiego. Czy istniał jakiś margines swobody i w jakim stopniu był wykorzystywany? Do jakiego stopnia można traktować ministra spraw zagranicznych i jego coraz bardziej upartyjniony resort za “normalne" ministerstwo, a do jakiego stopnia za “pas transmisyjny" przekazujący dyrektywy Biura Politycznego?

Autor pomija milczeniem niewygodne sprawy, jak stanowisko MSZ w przygotowaniach do inwazji Czechosłowacji w 1968. Prześlizguje się nad czystkami w 1968 roku, którym sprzeciwiał się Rapacki. Nie mówi nic o trudnościach w trójkącie Moskwa-Pankow-Warszawa w okresie Chruszczowa, które jeden z historyków zachodnich określa mianem “zimnej wojny" wewnątrz bloku.

Wspominając stan wojenny, Kukułka nie zauważa dramatycznego zerwania Romualda Spasowskiego (ambasadora PRL w Stanach Zjednoczonych) z reżymem. Chwali natomiast dyplomację polską za aktywność w ONZ “w sprawie ochrony i rozwoju praw człowieka". W tekście jest więcej takich kwiatków. Autor szafuje określeniami takimi jak “wasal", “klient", “ograniczona suwerenność" itp. dla określenia zależności PRL od Sowietów. Niemniej jego rozdział robi wrażenie sprawozdania z czynności aparatu dyplomatycznego lat 1945-89, pisanego z perspektywy ówczesnego MSZ. Próbką stylu może być zdanie z ostatniego akapitu: “Weryfikacji przedstawionych uwarunkowań i czynników sprawczych dyplomacji polskiej okresu »realnego socjalizmu« dokonał przełom ustrojowy 1989 roku. Pokojowa rewolucja solidarnościowa rozpoczęła bowiem proces zasadniczych przewartościowań elementów polskiej neopolityki państwa w środowisku międzynarodowym oraz jej strategii cząstkowych" (s. 607).

Pisał ks. Adam Czartoryski: “Rolą emigracji jest być na zewnątrz okiem kraju, jego rzecznikiem przed opinią publiczną i rządami... nawiązywać i rozwijać też z obcymi państwami stosunki, które Polsce dopomóc mogą i do jej wydobycia się z niewoli, i do jej niepodległego w przyszłości życia i działania". Niestety, emigracyjna dyplomacja sui generis po II wojnie - opisana m.in. przez Pawła Machcewicza (“Emigracja w polityce międzynarodowej", t. II opracowania “Druga Wielka Emigracja 1945-1990", Warszawa 1999) - nie istnieje w “Historii dyplomacji polskiej". Można z tego powodu jedynie wyrazić ubolewanie.

Przegląd dziesięciu wieków polskiej dyplomacji - wzlotów i upadków, ciągłości i jej przerw, gospodarczo-finansowych braków, efektywności kierownictwa dyplomacji - w formie dostępnej dla szerszego grona czytelników nie jest z pewnością łatwy. Fakt, że nie otrzymaliśmy całościowej syntezy, nie jest winą autorów, z których prawie wszyscy przedstawili swą tematykę w sposób wnikliwy i wartościowy. Założenia i konstrukcja tomu nie pozwoliły jednak na malowanie szerokim pędzlem przejrzystego obrazu, który mógłby inspirować tak potrzebne i trudne dziś zadania, jakie stoją przed dyplomacją III Rzeczypospolitej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (32/2003)