Śmichun i inne zwierzaki: świat obrazów Marii Prymaczenko

To rzeczywistość zagubiona w czasie i przestrzeni, zasiedlona przez dziwne stwory i uczłowieczone rośliny. A jednocześnie osadzona w codziennym życiu ukraińskiej Bołotni.

14.05.2024

Czyta się kilka minut

Widok wystawy „Tygrys w ogrodzie. Sztuka Marii Prymaczenko” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. 3 maja 2024 r. // Fot. Daniel Chrobak / materiały prasowe Muzem Sztuki Nowoczesnej
Widok wystawy „Tygrys w ogrodzie. Sztuka Marii Prymaczenko” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. 3 maja 2024 r. // Fot. Daniel Chrobak / materiały prasowe Muzem Sztuki Nowoczesnej

Kiedy rozpoczęła się pełnoskalowa wojna Rosji przeciwko Ukrainie, jedną z pierwszych jej ofiar stało się Muzeum Historii i Krajoznawstwa w podkijowskim Iwankowie, w którym przechowywano prace Marii Prymaczenko. Dzięki odwadze mieszańców część z nich udało się ocalić. Paradoksalnie dopiero te tragiczne wydarzenia sprawiły, że artystka stała się rozpoznawalna poza granicami swojego kraju. Jej praca otwierała główną wystawę weneckiego Biennale Sztuki w 2022 r. Potem przyszły kolejne prezentacje, między innymi wystawa otwarta właśnie w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

W pierwszym rzędzie

Prymaczenko rodzi się w 1909 r. we wsi Bołotnia na Polesiu. W dzieciństwie choruje na polio, a powikłania po chorobie sprawiają, że nie może pracować fizycznie. Zajmuje się, podobnie jak matka, hafciarstwem. Wykonane przez nią makatki docenia tkaczka Tatiana Floru. Zaprasza Prymaczenko do Centralnych Warsztatów Doświadczalnych przy tamtejszym Muzeum Sztuki Ukraińskiej, miejsca szczególnego, bowiem ludowi artyści i artystki pracują tam pod okiem znanych twórców, w tym Anatola Petryckiego, jednego z najważniejszych ukraińskich malarzy I poł. XX w.

Prymaczenko w Kijowie haftuje, uczy się ceramiki, a przede wszystkim – rysunku. Jej prace prezentowane są na Pierwszej Republikańskiej Wystawie Sztuki Ludowej oraz na Wystawie Światowej w Paryżu, gdzie zwraca na nie uwagę Pablo Picasso. Artystka trafia do Kijowa w szczytowym okresie stalinowskich represji. Ich ofiarą padają najważniejsi ukraińscy twórcy. Życie Prymaczenko nie jest zagrożone, bo nie jest uznawana za przedstawicielkę kultury „wysokiej”. Co więcej, kultura ludowa, którą wedle władz reprezentuje, jest nawet pożądana. Mimo wielkich projektów industrializacyjnych w Donbasie i innych częściach Ukrainy, rządzący podkreślają agrarny charakter kraju. Niszczeniu wsi, jej tradycji, obyczajowości, towarzyszy umieszczanie sztuki ludowej „w pierwszych rzędach kultury narodowej’”.

Po wojnie artystka pracuje w kołchozie. Samotnie wychowuje syna i przestaje tworzyć. Do malarstwa wraca w latach 50., a w kolejnej dekadzie jest już wystawiana w całym ZSRR. Jej dzieła trafiają nawet na znaczki pocztowe i okładki książek. Prowadzi ludową szkołę artystyczną w rodzinnej wsi. Otrzymuje Nagrodę Narodową im. Tarasa Szewczenki przyznawaną za szczególne osiągnięcia kulturalne. Rodzinnej Bołotni nie opuszcza nawet po katastrofie czarnobylskiej w 1986 r., mimo że wieś jest położona 40 km od elektrowni. Umiera tam pod koniec lat 90.

Wąż i wydra

Na wystawie w Warszawie znalazło się blisko 90 prac Prymaczenko powstałych w latach 1982-1994, czyli w ostatnim okresie twórczości. Reprezentują one wszystko to, co dla niej charakterystyczne: dekoracyjne linie, płaskie i intensywne plamy barwne. I ulubioną tematykę: światy zwierząt, ludzi i roślin, które wzajemnie się przenikają.

Twórczość Prymaczenko w ciągu kolejnych dekad jej życia, o czym nie zawsze się pamięta, ulegała zmianom. W latach 30. artystka malowała akwarelami na białym tle, bardzo starannie, wręcz graficznie zaznaczając kontury. Od lat 60. sięga po gwasz. Prace nabierają intensywnych, bardzo charakterystycznych dla niej barw. Zaczyna stosować także większe formaty. Coraz częściej pojawiają się ludzkie postacie, sceny rozgrywające się w domu. Z kolei w latach 70. zaczyna tworzyć narracyjne opowieści. W tym czasie wprowadza jeszcze jedną ważną innowację: na odwrocie prac umieszcza krótkie teksty, czasami w formie życzeń, rymowanek lub wierszyków.

Prymaczenko tworzy świat zagubiony w czasie i przestrzeni, zasiedlony przez postacie z mitów i legend, dziwne stwory, uczłowieczone rośliny. Jednocześnie osadzony w jej bliskim otoczeniu – codziennym życiu Bołotni. Artystka maluje rzeczywistość dobrze sobie znaną, a zarazem ją przekształca, szczególne miejsce oddając zwierzętom, które stają się na jej płótnach „uczłowieczonymi stworzeniami”.

Malarka patrzy na nie z sympatią, a nawet czułością: „Zwierz Śmichun się śmieje – ludzi się nie boi” – tak przedstawia jednego z bohaterów swej pracy. I maluje nakrapiane stworzenie z wyrafinowaną fryzurą i kolczykami w uszach. Podobny stosunek ma do świata roślin.

Świat na obrazach Prymaczenko wydaje się krainą pełną szczęścia i dobra. Artystka głosi pochwałę ukraińskiej wsi i jej mieszkańców. Jedna z jej prac, jak sama pisze, to „Mały zwierzak z tłustą mordką. Waży 1000 kilogramów – wyrósł w Ukrainie”. Na innej przedstawia Kozaka, który „konia poił i trosk żadnych nie miał”. Ale jednocześnie jest to świat, któremu nieobce są przemijanie i śmierć. Jej dziwnostwory są wręcz ich symbolami. Wybitny ukraiński reżyser teatralny i filmowy, dysydent w czasach sowieckich Łeś Taniuk pisał, że ich zadaniem jest oswajanie duchów i „wprowadzanie ich do domu”.

Jednocześnie część obrazów Prymaczenko to dary dla osób pracowitych i dobrych. „Daję słoneczniki tym, którzy lubią pracować na roli i kochają wszystkich ludzi na ziemi” – głosi tytuł jednej z prac. Inne są przypowieściami, pouczeniami czy przestrogami. Bywa, że drwią nawet z ludzkich przywar. „Mówi wydra: Lepiej przyjaźnić się z wężem niż z pijakiem-mężem”. Jednak wiele jej prac to małe „absurdalne powieści” – jak je określił Łeś Taniuk. One „nie tyle wyjaśniają i doprecyzowują przedstawioną fabułę, co celowo ją zaciemniają”.

Marija Prymaczenko, Lisica idzie na polowanie i lisiątka niesie, żeby kłusownicy ich nie zabrali, 1990 r. / Materiały prasowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Czerwony zwierz

Łatwo ulec bajkowości tych prac. Spokoju nie daje jednak pytanie: jak mają się te wszystkie prace do rzeczywistości, w której artystce przyszło żyć. Była świadkiem kolektywizacji, Hołodomoru i stalinowskich czystek lat 30., doświadczyła grozy II wojny światowej. Za jej życia miały miejsce prześladowania pokolenia ukraińskiej inteligencji, które na fali chruszczowowskiej odwilży odbudowywało ukraińską kulturę.

Jednak tylko raz, po katastrofie czarnobylskiej, Prymaczenko wprost odniosła się do bieżących wydarzeń, tworząc cykl prac związanych z zagrożeniem atomowym i wojną. Jedna z nich, z 1989 r., przedstawia czerwonego zwierzaka z przerażoną mordką i z uszami, z których wypełzają węże. „Wojna atomowa – niech będzie przeklęta! Żeby ludzie jej nie znali, łez nie wylewali!” – głosi towarzyszący jej tekst. Artystka namalowała też obraz poświęcony gaszącym pożar w czwartym bloku elektrowni.

Przez cały okres ZSRS twórczość Prymaczenko była intepretowana i „przycinana” do ówczesnych oczekiwań. Przedstawiana jako naiwna, dziecięca, co do pewnego stopnia chroniło jej prace przed zapędami cenzury. W jej twórczości dostrzegano przejaw ucieczki przez urbanizacją i procesami modernizacyjnymi, ale też pochwałę przemian zachodzących w sowieckim państwie. Sama artystka konsekwentnie pozostawała jednak na uboczu.

Być może rację ma ukraińska badaczka Tetiana Żmurko, pisząc, że prace Prymaczenko nie tyle prezentują naiwny stosunek do świata, co „ukrytą w niekończących się kwiatach i uczłowieczonych zwierzętach ludzką/kobiecą traumę i głębokie przeżywanie rzeczywistości”. Jej twórczość dobrze pokazuje paradoks związany z kulturą ludową w Ukrainie w okresie sowieckim. Była ona oczywiście propagandowo wykorzystywana, a nawet ustawiana w kontrze do prób tworzenia w tym kraju współczesnej, nierosyjskiej kultury. Jednak to za jej sprawą nie doszło do całkowitej utraty związku z tradycją. 

Wystawa w Warszawie ujawnia jeszcze jeden paradoks. Gdyby nie tragiczne wydarzenia z 2022 r., twórczość Marii Prymaczenko długo nie doczekałaby się wystaw w muzeach sztuki nowoczesnej. Od ponad stulecia trwa renesans sztuki tworzonej przez amatorów. Miała ona także wpływ na artystyczne poszukiwania w XX w. A jednak do tej pory z nielicznymi wyjątkami, jak w przypadku Henriego Rousseau, ostatecznie nieprofesjonalni artyści znajdują swoje miejsce wyłącznie w muzeach etnograficznych czy też poświęconych rozmaicie definiowanej sztuce naiwnej. Tak było w przypadku Séraphine Louis, Marii Prymaczenko, Nikifora czy Teofila Ociepki. Podziały na sztukę „profesjonalną” i „amatorską”, do których byliśmy przyzwyczajani, dziś stają się nieadekwatne. I dobrze, bo ich przełamanie pozwala dostrzec twórczość przez dekady pozostającą na uboczu.

TYGRYS W OGRODZIE. SZTUKA MARII PRYMACZENKO, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Wystawa czynna do 30 czerwca br.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Śmichun i inne zwierzaki