Słońce, ziemia, księżyc

13.09.2021

Czyta się kilka minut

Odetchnijmy trochę. Zajmijmy się człowiekiem wewnętrznym w nas, zawsze nieco mniej zadbanym, słabiej odżywionym. „Jesteśmy wszyscy uśpieni w zewnętrznym człowieku”, pisał Jakub Boehme.

„Zewnętrzne” i „wewnętrzne” to niekoniecznie to samo, co cielesne i duchowe. Duchowość także może być „zewnętrzna”, a cielesność bywa przecież zwrócona „do wewnątrz”. Podział dwubiegunowy coraz słabiej sprawdza się w opisach człowieka; albo trzeba go zastąpić innym, albo wyznaczyć inne bieguny. Z drugiej strony jego prostotę potraktować można jako punkt wyjścia, szkic, ramę. „Zewnętrzność” przejawia się m.in. właśnie nadmiernym przywiązaniem do schematów, ujęć umownych, znaków uznanych kiedyś za orientacyjne. Człowiek wewnętrzny usiłuje wyjść poza te schematy, wie, że znaki to tylko znaki, a nie rzecz sama. Stara się uchwycić świat bardziej partykularnie, pojedynczo i zarazem to, co pojedyncze, wpisać w sieć relacji. Jego uwaga nie koncentruje się na przeciwieństwach i przeciwstawieniach, ale raczej na tym, co połączone i wspólne. Gdy zewnętrzny człowiek nastawiony jest na konflikt, wewnętrzny jest raczej skłonny do zgody i współdziałania. Wreszcie – inaczej widzi siebie nie tylko wobec innych ludzi, ale też wobec natury: rozpoznawszy siebie jako jej część, czuje się odpowiedzialny za całość.

Spisuję te myśli, czytając wiersze Roberta Blya. W setną rocznicę urodzin Julii Hartwig sięgnąłem po cieniutki tomik jego utworów, który poetka przygotowała w połowie lat 80. Nosił tytuł „Jadąc przez Ohio”. To jedna z tych książeczek, które pomogły mi przejść z jednej dekady do drugiej. Szukałem wtedy w poezji prostoty, naturalności, potoczności. Robert Bly posługiwał się właśnie takim zdaniem, a poezja była dlań jedną z dróg wyjścia poza „zewnętrzność”. Cytat z Boehmego – jak się dowiedziałem ze wstępu Julii Hartwig – otwierał pierwszy tom jego wierszy.

Nie miał tak dobrego słuchu jak jego koledzy ze studiów – John Ashbery czy Frank O’Hara. Ale jego wiersze przenikała specyficzna aura. Opisywany świat lekko się odkształcał, nabierał cech delikatnie surrealnych, dzięki czemu udawało się Blyowi ukazać takie związki między jego elementami, które dyskursywnie uchwycić byłoby trudno. Na ogół zanadto poważn y, potrafił niekiedy śmiać się z siebie, choćby ze swej skłonności do ukrywania się przed ludźmi i poświęcania czasu rozmyślaniom. W jednym z wierszy zostawił taki swój portret:

Wstaję późno i zastanawiam się, co dzisiaj trzeba zrobić.

Nic, w ten sposób farma wygląda nieporównanie lepiej.

Liście klonu kołyszą się tak zgodnie z podmuchami w trawie.

Cień szałasu, gdzie piszę, jest bardzo mały przy

rozrastającym się drzewie.

Trzymaj się z dala od swoich dzieci, niech rosną krzepkie

jak rzodkiewki w trawie.

O brak pieniędzy niech się martwi twoja żona.

Cały twój żywot jest jak sen pijaka.

Przez cały miesiąc nie czesałeś włosów.

Nie był bynajmniej abnegatem, a jego żony i dzieci, o ile wiem, nie miały powodu się skarżyć. Podobało mi się, że w wierszach – choć niekiedy ekstatycznych – swoje ja, po buddyjsku, umniejsza i wycofuje. Tę tendencję dobrze wyraża przywołany obraz: maleńki ludzki szałas pod rozłożystym i sięgającym coraz dalej klonem. W relacjach z naturą chciał być przejrzysty i miłosny, głosił radość ciała, której nie sposób nazwać hedonizmem, lecz raczej pokorą. Każda czynność prowadziła u niego do zjednoczenia, każde uczucie – jak w trzywersowym „Poemacie miłosnym” – zajmowało tyle miejsca, ile zdołało objąć:

Kiedy kochamy, kochamy trawę

I stodoły, i słupy elektryczne,

I małe Ulice Główne, opustoszałe nocą.

Piszę o nim w czasie przeszłym, bo wspominam tamtą pierwszą lekturę, zresztą kilkakrotnie potem odnawianą. Dziś, kiedy odnawiam ją raz jeszcze, Robert Bly zbliża się do setki. Od blisko dziesięciu lat choruje na chorobę Alzhei- mera. „A jeśli moje ciało jest ziemią?”, pytał w jednym ze swoich poematów prozą. „To, co było we mnie słońcem przez cały dzień, spadnie pod ziemię i podróżować będzie rozgrzaną drogą wśród podoceanicznych ciemności. (…) A potem wejdę do domu i położę się na łóżku, i nagle mój księżyc zniknie”.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2021