Sędziowie bronią demokracji

Po raz drugi w historii Afryki sędziowie unieważnili wyniki wolnych wyborów i kazali je powtórzyć. Trzy lata temu zrobili to w Kenii, tym razem w Malawi. Działacze praw człowieka uważają, że na Czarnym Lądzie sędziowie bronią demokracji przed żądnymi władzy politykami.
w cyklu Strona świata

18.02.2020

Czyta się kilka minut

W jednej z komisji wyborczych w Lilongwe (Malawi), maj 2019 r. / Fot. GIANLUIGI GUERCIA / AFP / EAST NEWS /
W jednej z komisji wyborczych w Lilongwe (Malawi), maj 2019 r. / Fot. GIANLUIGI GUERCIA / AFP / EAST NEWS /

Prezydencka skarga została odrzucona i malawijski Trybunał Konstytucyjny podtrzymał swój wyrok z pierwszych dni lutego unieważniający zeszłoroczną elekcję. Prezydentowi zostaje jeszcze apelacja do Sądu Najwyższego, ale wątpliwe, żeby zdecydował się z niej skorzystać. A jeśli jednak ją złoży, wątpliwe, by sędziowie Sądu Najwyższego przyznali mu rację. Trybunał Konstytucyjny nakazał wybory powtórzyć, a w dodatku przeprowadzić je według zmienionych reguł.

Korekty wyborcze

Już w maju, podczas głosowania, zwolennicy opozycji lamentowali, że w komisjach wyborczych panuje bałagan, a posłuszni prezydentowi urzędnicy poprawiają karty do głosowania, by zapewnić mu reelekcję. I zgodnie z przewidywaniami panującego od 2014 r. Petera Mutharikę rzeczywiście ogłoszono zwycięzcą i szefem państwa na kolejnych pięć lat. Podano, że zdobył 38,5 proc. głosów i rzutem na taśmę pokonał swojego najgroźniejszego rywala Lazarusa Chakwerę z opozycyjnej Partii Kongresowej Malawi, który zebrał 36 proc. głosów. Trzeci na mecie, Saulos Chilima, były wiceprezydent i zastępca Muthariki, zdobył 20 proc. Mutharika natychmiast złożył prezydencką przysięgę. Jakby spodziewał się kłopotów, które wkrótce rzeczywiście nadeszły.

Jego rywale w prezydenckim wyścigi, Chakwera i Chilima, poskarżyli się Trybunałowi Konstytucyjnemu, że zostali oszukani. Mutharika wygrał większością niespełna 160 tysięcy głosów, a według opozycji półtora z 5 milionów kart do głosowania zostało sfałszowanych. Nazajutrz po ogłoszeniu wyników wyborów i reelekcji 80-letniego prezydenta – zanim został prezydentem, był ministrem dyplomacji, gdy krajem rządził jego brat, Bingu (2004-12) – w stołecznym Lilongwe i gospodarczej stolicy Blantyre wzburzeni Malawijczycy wyszli na ulice. Mieszkańców 20-milionowego Malawi, rozciągniętego nad jeziorem Niasa, rozsierdziły nie tyle wyborcze kanty polityków – do tego zdążyli już przywyknąć – co ich skala i bezczelność. Okazało się bowiem, że w komisjach wyborczych (także w tej najważniejszej, centralnej) urzędnicy nie radzili sobie z rachunkami, a karty do głosowania poprawiano zwyczajnym korektorem, używanym w biurach czy szkołach.

Uliczne demonstracje w Blantyre, Lilongwe i Zombie trwały już do końca roku. Przeciwko wyborczym oszustwom i łajdactwu polityków protestowali zwolennicy malawijskiej opozycji, działacze praw człowieka (Koalicja Obrońców Praw Człowieka przewodziła protestom), studenci. Polityczny charakter miały marsze z czerwca, lipca i sierpnia, ale jesienią protestowano już nie tylko przeciwko fałszowaniu wyborów i cynizmowi polityków, ale przeciwko wszystkiemu, co budziło u Malawijczyków gniew i bunt. A takich spraw w tej niepodległej od 1964 roku byłej brytyjskiej kolonii jest bez liku.

Wiatr w oczy

Od początku istnienia Malawi zalicza się do najbiedniejszych państw kontynentu, zależy niemal całkowicie od zagranicznej jałmużny, a od kilku lat doświadczane jest dodatkowo przez klęski żywiołowe, na przemian huragany, powodzie i susze, będące skutkami zmian klimatycznych.

Przez pierwszych 30 lat istnienia Malawi było rządzone jak satrapia przez pierwszego prezydenta Hastingsa Kamuzu Bandę (1964-94), tyrana i purytanina. Nastanie demokracji niewiele tylko poprawiło sytuację. Owszem, Malawijczycy mieli więcej swobody, za to politycy, którzy teraz jawnie rywalizowali o władzę, stali się bardziej pazerni i skorumpowani niż w czasach, gdy nie mieli konkurentów do rządzenia. A młodzi mieszkańcy kraju, którzy urodzili się po 1994 roku i nie zaznali tyranii, nie uważali, by byli winni wdzięczność politykom, niegdysiejszym dysydentom i więźniom politycznym, i nie wybaczali im pospolitych złodziejstw.

Protesty przeciwko sfałszowanym wyborom przerodziły się w bunt przeciwko pysze i bezczelności tzw. politycznej elity, która dba wyłącznie o własne dobro, mając za nic los współobywateli. Oszukani wychodzili na ulice, by protestować przeciwko oszustom, biedota przeciwko biedzie, bezrobotni przeciwko bezrobociu. Krytykowano korupcję urzędników, drożyznę i wysokie czynsze, oraz to, że nie ma lekarstw w aptekach i że policja nie łapie złoczyńców albo wypuszcza ich z więzień za łapówki. Do protestów politycznych przyłączyli się żądający podwyżek nauczyciele, kierowcy ciężarówek, pracownicy linii lotniczych i służb miejskich. Wiele marszów protestacyjnych przerodziło się w uliczne rozruchy, grabieże sklepów, podpalenia. Kilka osób zginęło.


Polecamy: Strona świata - specjalny serwis "Tygodnika Powszechnego" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


„Ludzie mają wszystkiego dość, stracili wszelką wiarę w rządzących, a nawet w instytucje państwa, zawłaszczane przez polityków i podporządkowywane ich partyjnym interesom – skarżył się dziennikarzom miejscowy politolog Ernest Thindwa. – Najgorsze zaś jest to, że aby zdobyć władzę politycy nie cofają się przed dzieleniem ludzi i podburzaniem ich przeciwko sobie, jednych przeciwko drugim, chrześcijan przeciwko muzułmanom, jeden lud przeciwko drugiemu. Byle utrzymać albo zdobyć władzę”.

Salomonowy wyrok

Jeśli prezydent i jego urzędnicy liczyli, że opozycja w końcu pogodzi się z przegraną, to tym razem gorzko się pomylili. Takich ulicznych zajść i tak burzliwego czasu niepodległe Malawi nie przeżywało nigdy. Na początku stycznia wzburzenie nasiliło się, gdy dziennikarze ujawnili, że powiązany z władzą bankier próbował przekupić pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego, żeby odrzucili wyborcze skargi opozycji. Na początku stycznia jeden z przywódców Koalicji Obrońców Praw Człowieka groził, że rok 2020 będzie w Malawi czasem ulicznej rewolucji. To, że do niej jeszcze nie doszło, kraj zawdzięcza sędziom Trybunału Konstytucyjnego.

Dziewięć miesięcy zajęło im rozpatrzenie skarg dotyczących wyników i przebiegu majowych wyborów prezydenckich w Malawi. Wreszcie, na 3 lutego wyznaczyli posiedzenie, podczas którego zapowiedzieli wydanie wyroku. Tego poniedziałku Lilongwe przypominało wymarłe miasto. W obawie przed ulicznymi zamieszkami w szkołach odwołano lekcje, a wiele sklepów, firm i urzędów wolało dać pracownikom wolny dzień i pozostawić witryny i drzwi zamknięte. W mieście pojawiły się patrole policyjne i wojskowe, a nad gmachem sądu – wojskowy śmigłowiec. W żołnierskiej eskorcie i w wozach opancerzonych sędziowie przybyli do sądu.

Odczytywanie 500-stronnicowego orzeczenia zajęło im pół dnia. Wreszcie, prezes Trybunału Konstytucyjnego Healey Potani ogłosił, że podczas zeszłorocznych wyborów dopuszczono do takiego bałaganu, tak licznych, poważnych i zawstydzających pomyłek, że wyniku elekcji uznać po prostu nie sposób i trzeba ją najpóźniej za 150 dni powtórzyć. Do czasów rozstrzygnięcia nowych wyborów prezydentem pozostawać będzie urzędujący Peter Mutharika, a wszystkie decyzje, które podjął w ciągu ostatniego roku, pozostają ważne. Trybunał orzekł też, że komisja wyborcza, która przygotowywała i przeprowadziła zeszłoroczne wybory, okazała się niekompetentną, a także, że wszystkie dotychczasowe wybory prezydenckie przeprowadzono z naruszeniem konstytucji, gdyż ich zwycięzcą ogłaszano tego, kto zdobył zwykłą większość głosów, podczas gdy konstytucja, zdaniem Trybunału, stawia wymóg większości kwalifikowanej – poparcia ponad połowy głosujących (po wprowadzeniu w 1994 roku demokracji tylko dwa razy – w 1999 i 2009 – zdarzyło się, by zwycięzca wyborów prezydenckich zdobył ponad połowę głosów). Nowe wybory mają się odbyć według nowej zasady.

Prezydent Mutharika, niegdyś prawnik-konstytucjonalista, najpierw złożył apelację, a gdy została odrzucona, zapowiedział, że podda się wyrokowi. Oświadczył jednak, że oznacza on „śmierć demokracji”, gdyż zwraca się przeciwko wyrażonej w wyborczym akcie „woli suwerena”. Także przewodnicząca Centralnej Komisji Wyborczej Jane Ansah skarżyła się, że sędziowie uzurpują sobie władzę i za nic mają wolę wyborców. Tłumaczyła, że owszem: w komisjach wprowadzano poprawki na kartach do głosowania. Przerabiano jednak błędy urzędników, którzy błędnie podliczali głosy, a nie to, na kogo zostały oddane. Oświadczyła też, że 150 dni to stanowczo za mało, żeby przygotować nowe wybory i że ubogie Malawi na taki dodatkowy wydatek nie może sobie pozwolić. „Demokracja to nie jest tania rzecz – odrzekł na to sędzia Dingiswayo Modise. – Prawa obywatelskie są jednak najważniejsze i nic nie powstrzyma sądu w staraniach, żeby zgodne z konstytucją wybory zostały przeprowadzone”.

Kenijski kac

10 dni po wyroku na ulice malawijskich miast znów wylegli demonstranci. Tym razem zebrali się przed biurami komisji wyborczych, które pozamykali na łańcuchy i kłódki, żeby zmusić pracujących w nich urzędników – z panią Ansah na czele – do dymisji. Urzędnicy wyborczy, których powoływać ma prawo wyłącznie prezydent, zdają się grać na zwłokę. Im później zakończy się spór o to, kto przygotuje nowe wybory, tym trudniej będzie je przeprowadzić i tym łatwiej prezydentowi będzie odnieść ponowne zwycięstwo. Tak jak to się zdarzyło trzy lata temu w Kenii.

Tam, w sierpniu 2017 r., po raz pierwszy w Afryce, Sąd Najwyższy unieważnił wyniki wyborów prezydenckich i kazał je powtórzyć. Tam również sędziowie powoływali się na bałagan i pomyłki, a urzędujący prezydent Uhuru Kenyatta, któremu sędziowie odebrali wygraną, skarżył się, że nadużywają władzy i podważają „wolę ludu”.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Kenia: wybory do poprawki


Kenijski wyrok, podobnie jak tegoroczny malawijski, uznano za sukces afrykańskiej demokracji, a także dowód, że sędziowie bardziej troszczą się o nią niż politycy. Powtórzone wybory w Kenii sprawiły jednak, że euforia wywołana unieważnieniem wcześniejszych, szybko przeminęła. Przywódca opozycji Raila Odinga, nie mogąc wymóc na władzach powołania nowej, niezależnej komisji wyborczej, zwrócił się do sędziów o ich ponowne przełożenie, a spotkawszy się z odmową, postanowił w końcu zbojkotować dogrywkę i oddał wygraną Kenyatcie walkowerem.

Optymiści mają nadzieję, że kenijskie i malawijskie precedensy przyczynią się do umocnienia demokracji w Afryce i zachęcą innych, by również dochodzili sprawiedliwości w sądach. Że dla opozycji, zwykle na Czarnym Lądzie rozproszonej i skłóconej, będzie to nauczka, iż tylko połączywszy siły będzie w stanie stawić czoła rządzącym.

Pesymiści obawiają się, że powtórka kenijskiego precedensu w Malawi będzie nauczką, ale głównie dla rządzących w Afryce. Przez ćwierć wieku po końcu „zimnej wojny” i dominacji zwycięskiego, liberalnego Zachodu, Afryka, chcąc nie chcąc, podążała „zachodnią drogą”. Wprowadzała, choć opornie, zachodnie standardy w polityce. Dziś, wobec osłabnięcia Zachodu i wzrostu znaczenia Chin i Rosji, afrykańskie elity przysłuchują się politycznym podpowiedziom Pekinu i Moskwy. Przypadki Kenii i Malawi mogą uznać za nauczkę, że zanim ogłasza się wybory, by w nich wygrać i przedłużyć rządy, należy wcześniej podporządkować sobie sądy i trybunały, przegnać z nich sędziów niezależnych i zastąpić pochlebcami i posłusznymi potakiwaczami, którzy nie podważą, lecz usankcjonują wynik dowolnej elekcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej