Raj zniszczony przez komunistów. Reportaż z Uzbekistanu

O tym narodzie mało kto słyszał. Gdyby wyginął, nikt by tego nie zauważył. Jego istnienie przez wieki zależało od jeziora, które dziś przestaje istnieć.
z Uzbekistanu

17.09.2023

Czyta się kilka minut

bawełna pije jak smok
Porzucone kutry w Moʻynoq – nieczynnym od lat porcie nad wyschniętym Jeziorem Aralskim, sierpień 2023 r. / MACIEJ AUGUSTYN

Widzisz tę rzekę? Popatrz, co oni z nią zrobili! Zniszczyli mój kraj – denerwuje się.

Nazwijmy go Tenizbay – prosił, by nie podawać jego prawdziwego imienia. Jest kierowcą marszrutki, prywatnego minibusa. W tych stronach świata to jeden z popularniejszych zawodów dla przedsiębiorczych mężczyzn. Po rozpadzie Związku Sowieckiego system komunikacji publicznej przestał odpowiadać na potrzeby obywateli. Co widać szczególnie w Uzbekistanie, 36-milionowym państwie z dodatnim, nieprzerwanie od lat, przyrostem naturalnym.

Hitem są mikrobusy isuzu albo damas: małe, niewygodne, ale za to tanie (ponoć zakup zwraca się po roku użytkowania). Mieszczą siedmiu pasażerów. Choć lepiej, aby byli szczupli i nie mieli klaustrofobii.

Marszurtki jeżdżą na ogół po stałej trasie, ale bez rozkładu jazdy. Odjeżdżają, gdy zbierze się dość chętnych. Kierowcy długodystansówek czekają w okolicach dworca i wykrzykują nazwy miast – celu podróży. Marszrutki miejskie krążą po prostu po ulicach i zbierają pasażerów. Wystarczy pomachać na nie jak na ­taksówkę.

Tak zrobiłem, ale z wyciągniętym kciukiem, jak to na autostopie. Choć w całej Azji Środkowej nikt tego terminu i gestu nie używa, i tak zatrzymuje się co drugie auto. Niemal każdy kierowca dorabia wożąc ludzi. Zapłata, choćby skromna, jest więc mile widziana.

Nieznany naród

Takiego gaduły jak Tenizbay jeszcze nie spotkałem. Nawet nie zdążyłem zapytać, dokąd jedzie. Robił sobie akurat przerwę na obiad, dlatego zamiast pojechać od razu nad Jezioro Aralskie, trafiłem w jego gościnne progi. Po drodze kupił ogromnego melona, a potem z dumą pokazywał swój nowy dom, który kończy budować. Wielki, bo rodziny są tutaj liczne i wielopokoleniowe.

Przy stole najpierw nasłuchałem się o historii regionu, potem o czasach najnowszych, ze szczególnym uwzględnieniem sytuacji hydrologicznej. Po deserze przyszedł czas na politykę. Uzbecy starają się nie krytykować władzy. Ale Tenizbay nie jest Uzbekiem, lecz Karakałpakiem.

Bawełna pije jak smok

O tym narodzie mało kto słyszał. Gdyby wyginął, pewnie nikt by tego, przynajmniej na Zachodzie, nie zauważył. Karakałpaków jest na świecie może 800 tysięcy, z czego większość żyje w Karakałpacji – autonomicznej republice należącej do Uzbekistanu, zajmującej obszar podobny do Bułgarii, ale zamieszkanej przez niespełna dwa miliony ludzi.

Byli ludem koczowniczym, w przeciwieństwie do osiadłych Uzbeków. Wyglądają także inaczej niż Uzbecy – mają więcej cech mongolskich. Ich język, z grupy kipczackiej, bliższy jest kazachskiemu, kirgiskiemu czy tatarskiemu niż uzbeckiemu. Dlatego Karakałpak dogada się w Biszkeku i Astanie, ale w Taszkiencie, stolicy Uzbekistanu, może mu się to nie udać.

Muzeum artystów wyklętych

Stolica Karakałpacji to Nukus, prawie 300-tysięczne przemysłowe miasto, moloch z szerokimi, tonącymi w kurzu ulicami. Ale przecież każde, nawet najbrzydsze miasto kryje jakąś piękną historię.

Najbardziej niezwykłą atrakcją Nukusu jest Muzeum Sztuki z wystawą nowoczesnego malarstwa. Założył je w 1950 r. Igor Sawicki – urodzony w Kijowie, w mieszanej rodzinie (ze strony ojca jego dziadek był Polakiem, a ­babcia Żydówką, rodzice matki zaś byli Rosjanami). W czasie II wojny światowej, gdy ewakuowano go do Samarkandy, zakochał się w Azji Środkowej. Po wojnie wrócił tu przy pierwszej nadarzającej się okazji, a była nią ekspedycja etnograficzna Sowieckiej Akademii Nauk, podczas której miał się zająć karakałpackim folklorem.

Zebrane przez Sawickiego eksponaty stały się zalążkiem muzeum sztuki ludowej, w którym jednak podziwiać można nie tylko prace lokalnych artystów czy wszechobecny socrealizm. Sawicki zorientował się, że w Karakałpacji – zapomnianej przez rząd i cenzurę – może stworzyć ekspozycję, na jaką nie pozwoliłaby władza w żadnym innym dużym mieście.

Jeździł więc po całym Związku Sowieckim i za własne pieniądze kupował prace, które kłuły komunistów w oczy: awangardowe, abstrakcyjne, religijne albo artystów wyklętych, jak Nadieżda Borowaja, Lew Galperin, Własymir Komarowskij czy Wasilij Łysenko, którzy trafiali do więzień, psychuszek i obozów pracy.

Gdy nie dało się ratować ludzi, można było ocalić od zapomnienia ich dzieła. W ten sposób na zachodnim skraju pustyni Kyzył-kum powstała kolekcja, jakiej dziś nie powstydziłyby się muzea w Berlinie czy Londynie.

Dawna sielanka nad Aralem

Dwaj skośnoocy rybacy wpatrują się na tym obrazie w nieskończoną taflę błękitnej wody. Ubrani są w chałaty i baranie czapki – miejscowi wiedzą, że to najlepsza ochrona przed palącym słońcem. Rybacy patrzą z szacunkiem na swoje jezioro, wtedy wciąż jeszcze pełne wody. Jest ich żywicielem. II wojna światowa właśnie się skończyła, życie rodzi się na nowo. Nukus jest jeszcze małym osiedlem robotniczym, a port Mo’ynoq – skromną wioską rybacką na południowym brzegu Jeziora Aralskiego.

Na innym obrazie nad brzegiem wody stoją mężczyźni w garniturach. Nie widać ich twarzy – może to miejscowi, może Uzbecy, a może Rosjanie. Drewniana zabudowa portu lśni nowością. Mamy lata 60. XX wieku, Nukus staje się przemysłową stolicą regionu, a Mo’ynoq lokalnym centrum przetwórstwa rybnego. Większość z ponad 10 tysięcy mieszkańców pracuje przy połowie albo w fabryce konserw rybnych.

Na trzecim obrazie trwa święto. Miejscowi tańczą, kosze są pełne ryb, worki pełne bawełny. Zbiory były udane, plan pięcioletni wykonany z nawiązką. Z boku siedzi samotny muzyk z dwustrunową dombrą w ręku. Wpatruje się z nostalgią w jezioro. Może już widzi, że wody w nim jest coraz mniej.

Najwyższe poziomy

Jezioro Aralskie zawsze było centrum świata Karakałpaków. Żeglowali po nim i łowili ryby. Kiedyś nazywano je morzem – miało powierzchnię dwukrotnie większą od jeziora Bajkał i było czwartym największym śródlądowym akwenem na świecie.

Jego wody, choć słone, dawały życie pustyni Kyzył-kum. W dolinach Amu-darii i Syr-darii – dwóch rzek zasilających Aral – można było uprawiać rolę. XIX-wieczni podróżnicy opisywali oazy kwitnące wzdłuż tych rzek. Morele, brzoskwinie, słodkie arbuzy i melony obkładano lodem i wysyłano karawanami w świat.

Teraz to tylko wspomnienie. Mo’ynoq nie leży już nad jeziorem – jego brzeg oddalił się o 70 km. Pustynia jest w tym miejscu pełna soli. Burze piaskowe roznoszą pył – wraz z całą tablicą Mendelejewa – po okolicy.

Karakałpacja ma jeden z najwyższych poziomów śmiertelności noworodków oraz zapadalności na raka, choroby oczu i skóry. Jest też najbardziej zapuszczoną prowincją Uzbekistanu. Od zabytków Samarkandy i Buchary dzieli ją 600 km suchego pustkowia i tylko nieliczni turyści przyjeżdżają tu, by oglądać zardzewiałe wraki kutrów, których kadłuby tkwią pośrodku pustyni. Pod jednym z nich spotykam włoskiego fotografa – robi zdjęcia siwobrodym rybakom w starych gumowanych spodniobutach.

Port w Mo’ynoq zamknięto jeszcze w latach 70. XX w., ale fabryka konserw, która dawała zatrudnienie tysiącom ludzi, przetrwała kolejnych 20 lat – mrożone ryby do produkcji puszek przywożono z daleka, podobno nawet z Moskwy.

Kto wypił naszą wodę

– Rosjanie są chciwi i nie mają umiaru – uważa Tenizbay. – Ale Uzbecy są jeszcze gorsi. Gdyby nie ich bawełna, bylibyśmy wolni.

Już Karol Marks pisał, że zastąpienie – w skali świata – owczej wełny bawełną, a europejskich zbóż ryżem, wprowadzi kapitalizm na nowy etap rozwoju.

Ta niewinna roślina – biała jak śnieg, lekka jak puch – nigdy tu nie występowała w stanie naturalnym. Sprowadzona z Indii jeszcze za Rosji carskiej, stała się symbolem sowieckiej Azji, gdzie tradycyjną uprawę ujęto w pięcioletnie plany. Do dziś kwiat bawełny pozostaje w godłach Tadżykistanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu.

Dla jednych jest białym złotem, dla innych, nie tylko tutaj, symbolem niewolnictwa. Tkanina z niej produkowana jest wygodna, o czym każdy może zaświadczyć. I choć nasze koszulki zostały zapewne uszyte w Bangladeszu, surowiec na nią przyjechał gdzieś stąd.

Tyle że do wyprodukowania jednego kilograma tego surowca (co wystarcza na np. dwie pary spodni) potrzeba aż 29 tys. litrów wody – więcej niż przeciętny Europejczyk zużywa w ciągu pięciu miesięcy.

Aby nawodnić uprawę, budowano kanały – bez wyobraźni, w nieznanej wcześniej skali. Tysiącami ich nitek spływała do plantacji zamulona woda z Amu-darii i Syr-darii. Tylko niewielka jej część wracała do jeziora, zanieczyszczona chemikaliami wypłukanymi z pól. Większość szła w piach i parowała.

Jezioro Aralskie wysychało. Podzieliło się najpierw na dwie, a potem na cztery części. Geolodzy przekonywali, że to normalne i cykliczne: w przeszłości nieraz Aral wysychał, by potem napełnić się wodą. Tym razem stało się inaczej.

Bawełna a koniec imperium

Tenizbay jest przekonany, że Związek Sowiecki posypał się właśnie przez bawełnę. Że początkiem jego końca, jeszcze przed pierestrojką, miało być ujawnienie korupcji wśród uzbeckich urzędników odpowiedzialnych za produkcję „białego złota”.

Lokalni kacykowie dostawali od Moskwy premie za wysokie zbiory. Łatwiej jednak było fałszować statystyki, niż bez końca zwiększać plon. Raportowano więc rekordowe zbiory, gdy w rzeczywistości bawełny było z roku na rok coraz mniej. Gdy w 1983 r. afera wyszła na jaw, przywódca uzbeckich komunistów Szaraf Raszydow zmarł na zawał serca. Szesnastu innych zamieszanych w aferę dygnitarzy popełniło samobójstwo, dwóch skazano na śmierć, a 2 tys. urzędników straciło stanowiska. Rodacy żegnali jednak Raszydowa z honorami. Do dziś jest ich bohaterem jako ten, kto wykiwał Moskwę. Dla dobra Uzbekistanu.

Bawełna pije jak smok

Kraj pozostaje lokalnym liderem uprawy bawełny. Do niedawna przy jej zbiorze pracowano pod przymusem, bo brakowało ludzi (bawełnę można zbierać mechanicznie, ale maszyn też brakuje), a państwo wyznaczało każdemu z regionów normę, której rolnicy własnymi siłami nie mogli wykonać. Gdy nadchodziły żniwa, uzbeckie miasta wymierały. Do pracy zwożono pielęgniarki i lekarzy, studentów i urzędników. Można się było wykupić od obowiązku, więc korupcja kwitła.

Po dojściu do władzy Szawkata Mirzijojewa – od 2003 r. premiera, a od 2016 r. prezydenta Uzbekistanu – sytuacja zaczęła się zmieniać. Najpierw z obowiązku zwolniono nieletnich, później lekarzy i nauczycieli. Od 2021 r. całkowicie zrezygnowano z pracy przymusowej. Widać przestała się opłacać.

Autonomia teoretyczna

W 2022 r. prezydent Mirzijojew wprowadził poprawki do konstytucji, które pozbawiały Karakałpację autonomii. W Nukusie ludzie wyszli na ulice, wybuchły walki. Rząd podał potem, że było 21 zabitych i 243 rannych, choć zapewne ofiar było dużo więcej. Jednego z liderów protestów, Dałletmurata Tazhimuratowa, skazano na 16 lat więzienia. Drugi, Alubajew Begsadek, uciekł z kraju – mój gospodarz twierdzi, że ukrywa się w Polsce.

Tenizbay brał udział w protestach, dopóki nie zrobiło się zbyt niebezpiecznie. – Mam dużą rodzinę – usprawiedliwia się, puszczając nagrania wideo z protestów. Mówi, że bunt tlił się od dawna, a nowa konstytucja tylko dolała oliwy do ognia. Mieszkańcy Karakałpacji wiedzą, że za katastrofę ekologiczną i związaną z tym biedę odpowiedzialny jest uzbecki rząd.

Autonomia została zachowana. Status Karakałpacji pozwala nawet na oddzielenie się od Uzbekistanu w drodze referendum. Ale tylko teoretycznie, bo gdyby nawet do niego doszło, wynik i tak byłby po myśli rządu. Karakałpacy są we własnym regionie mniejszością, zdominowaną przez napływowych Uzbeków.

Aralska pieta

Obiad się kończy. Wstaję od stołu, właściwie z podłogi, z ciężkim sercem i żołądkiem. Tenizbay pyta, czy odwieźć mnie na autobus. Proszę, by zawiózł mnie z powrotem tam, gdzie się spotkaliśmy. Liczę, że dotrę autostopem nad dawny brzeg jeziora.

Bawełna pije jak smok

Amu-daria płynie leniwie, niosąc ze sobą chemikalia z bawełnianych pól. Grupa chłopców wesoło tapla się w mulistej wodzie. A ja mam przed oczami jeszcze jeden obraz z Muzeum Sztuki w Nukusie: aralską pietę. Na pustynnej ziemi siedzi kobieta w czerwono-białej sukni. Kształty są geometrycznie uproszczone. W kwadratowych ramionach trzyma umierającego syna.

Dorosłe dziecko jest w jej rękach małe, niczym kukiełka, a kanciasta pierś matki większa od opadającej głowy Jezusa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Bawełna pije jak smok