Duma i przekleństwo

W kraju, który jest jednym z największych producentów bawełny na świecie, za zmuszanie do pracy przy jej zbiorach grożą surowe kary. Ale to tylko teoria.

10.08.2020

Czyta się kilka minut

Zbiory bawełny w miasteczku Buka  w regionie taszkienckim. Uzbekistan, 2019 r. / AGNIESZKA PIKULICKA-WILCZEWSKA
Zbiory bawełny w miasteczku Buka w regionie taszkienckim. Uzbekistan, 2019 r. / AGNIESZKA PIKULICKA-WILCZEWSKA

Biały puch, który między wrześniem a listopadem porasta uzbeckie pola – od Doliny Fergańskiej aż po granicę z Turkmenistanem – wygląda jak wata. W najlepszym okresie kwitnienia jest okrągły i mieści się w dłoni. Równiutkie rządki niskich krzewów, które porasta ten puch, najpiękniejsze są przy zachodzie słońca. Dają wrażenie trwałości i spokoju – choć bawełna ze spokojem mało ma wspólnego.

Oq oltin (białe złoto), główny surowiec eksportowy Uzbekistanu, jest jednym z bohaterów uzbeckiego godła i sporej liczby popowych piosenek. Od dekad jest też dyktatorem, przez którego cierpią setki tysięcy ludzi.

W pozycji zgiętej

Sasza miała 15 lat, gdy trafiła do domu dziecka. Był rok 2008, zmarła jej matka, a ojciec nie mógł zapewnić córce spokojnego dzieciństwa. To wtedy pierwszy raz zobaczyła pola bawełny. Razem z innymi dziećmi z sierocińca codziennie wożono ją autobusem na pola w Gulistanie, w wilajecie (tj. regionie) syrdaryjskim, aby w palącym słońcu zbierała białe złoto.

Z całej grupy była najstarsza. – Wysyłali nas na pola i nie dbali o dzieci. Musieliśmy pracować od świtu do obiadu, codziennie, dopóki nie zebraliśmy całej bawełny. Nie krzyczeli na nas, gdy nie zebraliśmy wystarczającej ilości, ale musieliśmy pracować do końca zbiorów – wspomina Sasza.

Potem – w 2011 r., już w szkole policealnej – pojechała znowu. Tym razem władze szkoły przewiozły studentów do pustych baraków przy polu, które stały się ich nowym domem na okres żniw. Do spania przygotowano im cieniutkie materace, które nie dawały ochrony przed zimnem betonu. Pracowali od szóstej do dwudziestej. Stale w zgiętej pozycji. Stale głodni i spragnieni. Stale w pełnym słońcu.

– Dwukrotnie zemdlałam. Nie mogłam wytrzymać tak długo na słońcu. Stali nad nami i sprawdzali, ile zebraliśmy. Z nosa poleciała mi krew i straciłam przytomność – opowiada Sasza. – Musieliśmy zbierać 60-70 kilogramów dziennie. To ciężka praca, szczególnie dla kogoś, kto nie jest przyzwyczajony. Zbiera się tylko biały puch i trzeba być ostrożnym. To nie jest proste. Dłonie są poranione, słońce praży i przez cały dzień nie można nic zjeść.

Praca przymusowa

Bawełnę do Uzbekistanu po raz pierwszy przywiozły władze carskiej Rosji, ale dopiero Związek Sowiecki zamienił pustynie Centralnej Azji w ogromne plantacje białego złota. Wody Amu-darii i Syr-darii – rzek, które zasilają potężne Jezioro Aralskie – od tej pory przekierowano kanałami tak, aby nawadniały pola bawełny.

W latach 50. XX w., aby wypełnić narzucone przez Moskwę ambitne plany zbiorów, na polach pojawiło się zjawisko pracy przymusowej. Pracownicy administracji, żołnierze, nauczyciele, lekarze i pielęgniarki, ale też uczniowie i studenci – każdego roku podczas żniw zostawiali pracę lub szkołę, aby gołymi rękami zbierać biały puszek na chwałę sowieckiego państwa.

Po jego upadku w 1991 r. zmieniło się niewiele. Odtąd jednak niepodległy Uzbekistan pracował już na własne konto. Choć w 2007 r. Cotton Campaign – zrzeszająca organizacje obrony praw człowieka i zachodnie marki odzieżowe – rozpoczęła bojkot uzbeckiej bawełny, prezydent Islam Karimow (rządzący od 1989 r.) ani myślał pozbywać się bezpłatnej siły roboczej. Zamożniejsi obywatele mogli za paręset dolarów opłacić emerytów, aby za nich zbierali bawełnę. Wielu ten układ wydawał się uczciwy. Dzięki bawełnie kraj się rozwijał, a przez pracę w polu każdy obywatel mógł dołożyć się do budowy dobrobytu Uzbekistanu.

Dopiero w 2016 r. – po śmierci Islama Karimowa, gdy władzę przejął długoletni premier Szawkat Mirzijojew – o pracy przymusowej zaczęto rozmawiać. Nowy prezydent zapowiedział szereg reform, które miały zakończyć kontrowersyjny proceder.

Na początek nowe władze zdelegalizowały pracę przymusową dzieci. Szybko też z pól zniknęli nauczyciele, wykładowcy, lekarze i pielęgniarki, a za zmuszanie do pracy przy zbiorach bawełny wprowadzono surowe kary. Nadzór nad polami, które dotąd były w rękach państwa, sukcesywnie zaczął przechodzić w ręce prywatne. Powstały dziesiątki klastrów – grup kapitałowych zrzeszających mniejsze firmy – które, konkurując na wolnym rynku, miały zakończyć okres błędów i wypaczeń.

Więcej niż 100 tysięcy

To jednak nie wystarczyło, aby zlikwidować problem.

Dziś praca przymusowa w Uzbekistanie nie ma już – w opinii Międzynarodowej Organizacji Pracy – charakteru systemowego i systematycznego. Jednocześnie w raporcie opublikowanym na początku tego roku organizacja zaznacza, że podczas zbiorów w 2019 r. ponad 100 tys. obywateli nadal wykonywało pracę przymusową. To sporo – choć zdecydowanie mniej w porównaniu z czasami Karimowa, gdy na pola wychodziło co sezon nawet do 3 mln ludzi.

Jednak obrońcy praw człowieka – w tym przedstawiciele Cotton Cam­paign – uważają, że 100 tys. to grube niedoszacowanie. Ale nawet jeśli ta liczba byłaby zgodna z prawdą, problem nadal jest systemowy. Dlaczego zatem tak ciężko go zlikwidować? I kto zmuszany jest do pracy na polach bawełny?

Przy ostatnich żniwach w 2019 r., mimo oficjalnego zakazu pracy przymusowej, poszczególne regiony nadal miały nałożone plany na produkcję, z których musiały się wywiązać. To sprawiało, że lokalne władze nadal zmuszały pracowników administracji do pracy – w ramach oszczędności. Na polach bawełny w większości przypadków próżno jednak byłoby szukać pracowników służby podatkowej, bankierów czy żołnierzy, choć takie przypadki też się zdarzają. Praca przymusowa jest dziś ukryta.

Od świtu do zmierzchu

Cofnijmy się do jesieni 2019 r. W miasteczku Buka w wilajecie taszkienckim praży słońce, choć jest już prawie połowa października. Wszyscy zaangażowani w zbiory – począwszy od zbieraczy aż po pracowników administracji – wiedzą, że praca przymusowa jest oficjalnie nielegalna. Ale nietrudno się zorientować, że rzeczywistość jest inna.

Szczupła Uzbeczka w ubraniu biurowym, która zawiaduje centrum informacyjnym zbiorów, trzyma przed sobą tabelkę z rozdzielonymi sektorami na najbliższy okres żniw. Za pierwszy sektor odpowiada służba podatkowa, za drugi pracownicy hokimiatu (czyli lokalnej administracji), za trzeci policja. Kobieta nie robi z tego tajemnicy, choć gdy widzi legitymację kontroli Międzynarodowej Organizacji Pracy (wyciągniętą przez towarzyszącą mi badaczkę z MOP), wpada w lekki popłoch.

Na rozgrzanych polach pracują głównie kobiety. Stare i młode. W roboczych strojach i tradycyjnych nakryciach głowy, niosą na plecach po 20 kg zebranej bawełny i wrzucają ją na wozy wypełnione białym złotem. Pracują od świtu do zmierzchu – skulone, w palącym słońcu, często bez przerwy na obiad. Niektórzy ze zbieraczy odpoczywają pod drzewami, które są tak liche, że nie dają cienia. Większość pracuje jednak bez wytchnienia, bo im więcej zbiorą, tym więcej zarobią. Liczy się każdy kilogram.

Nikt z pracujących w polu nie wygląda na pracownika hokimiatu. Zresztą wkrótce okazuje się, że wszyscy zbieracze pochodzą z wilajetu samarkandzkiego, oddalonego od Buki o setki kilometrów. Na polach pracują od lat, a pieniądze zarobione podczas żniw to dla wielu z nich jedyny dochód w całym roku.

Twierdzą, że przyjechali do Buki dobrowolnie. Zresztą co roku najmują się do pracy przy zbiorach bawełny. Ciężko jednak czegokolwiek się dowiedzieć, bo zarządzający polami szybko podjeżdżają, by sprawdzić, co się dzieje. Nie ma możliwości porozmawiać ze zbieraczami na osobności.

Zastępcy do wynajęcia

Praca przymusowa nie jest już oczywista. Bo do pracy fizycznej mało kto jest zmuszany. Pracownicy banków, hokimiatu czy służby podatkowej, którzy powinni stawić się na polach, za swoje pieniądze opłacają pracowników fizycznych, a sami w tym czasie bunkrują się w wynajętych przez lokalne władze domkach. Jedzą, piją i odpoczywają. Z kolei zbieracze lokowani są w często prowizorycznych barakach bez odpowiedniego posłania i pomieszczeń sanitarnych. Tak, aby było jak najtaniej, bo przecież koszty zbiorów w całości pokrywają pracownicy administracji. Choć w teorii to nielegalne.

– Ministerstwo pracy opublikowało listę z nazwiskami 43 oficjeli, których oskarżono o zmuszanie do pracy przymusowej – mówi Umida Nijazowa, szefowa Uzbeckiego Forum na rzecz Praw Człowieka. – Choć Międzynarodowa Organizacja Pracy twierdzi, że nazwisk było 259, nie wiemy, kim jest reszta ukaranych. Np. skazano 15 menadżerów banków. To znaczy, że gdy przychodzą żniwa, banki we wszystkich regionach zaczynają wysyłać swoich pracowników na pola bawełny albo zmuszają ich, by wynajęli kogoś na swoje miejsce.

– Oczywiście, że problem jest systemowy – uważa Nijazowa. – Ani bankierzy, ani weterynarze, ani żadni inni ­pracownicy administracji nie mają interesu w tym, by wysyłać swoich pracowników na pola. To przecież nakaz, który przychodzi z poziomu administracji regionu. Bo to ona ma plan do wypełnienia.

W marcu tego roku Uzbekistan ogłosił, że kończy z centralnym planowaniem rynku bawełny. Odtąd poszczególne regiony nie będą miały z góry ustanowionego planu, który muszą wypełnić każdego roku. To, w teorii, ma być gwoździem do trumny pracy przymusowej.

Organizacje praw człowieka nie są jednak przekonane. Choć w kwietniu rząd zaapelował do Cotton Campaign, by zakończyła bojkot uzbeckiej bawełny, organizacja nadal nie podjęła ostatecznej decyzji. Bo w końcu władze nie udowodniły jeszcze, że można im wierzyć na słowo. Jak będzie, okaże się dopiero jesienią, przy następnych żniwach.

Staruszki są najtańsze

Praca przymusowa to niejedyny problem, jaki niesie ze sobą bawełna.

Według badań Uniwersytetu Ulsterskiego i Uzbeckiego Forum na rzecz Praw Człowieka, monopol państwowy na rynku bawełny zamienia się teraz w monopol prywatny – przynajmniej w teorii. Większość prywatnych klastrów, które dziś zarządzają produkcją bawełny, ma powiązania z lokalnymi władzami, a mało które przedsiębiorstwa spełniają wymogi przejrzystości. Wiele z firm, które dziś zarządzają uzbeckimi polami, było wcześniej zaangażowanych w nielegalne praktyki biznesowe. W takich warunkach nie można wierzyć w to, że praca przymusowa zniknie.

Problemem jest też brak mechanizacji pracy. Staruszki noszące na plecach ciężary w palącym słońcu to typowy kraj­obraz uzbeckich wsi. Choć rząd zapowiada, że do 2021 r. zbiory bawełny mają być całkowicie zmechanizowane, ciężko dać wiarę tym zapewnieniom.

Do zbiorów mechanicznych potrzebny byłby bowiem inny gatunek bawełny i więcej przestrzeni między rzędami krzewów. Co prawda Uzbekistan przez ostatnie lata starał się zrestrukturyzować sektor – tak, aby eksportować więcej gotowych tkanin, a mniej nieprzetworzonego surowca – lecz całkowita zmiana może okazać się bardziej kosztowna, niż właściciele klastrów są skłonni zainwestować. W końcu praca staruszek jest najtańsza.

– Nie zgadzam się na ten system. Ludzie tracą zdrowie, oddychają chemikaliami i kurzem. W większości to starzy ludzie. I po co to wszystko? Życie wystarczająco nas doświadcza – mówi Sasza. – Dlaczego ci, którzy nami rządzą, sami nie pójdą zbierać bawełny? Wysyłają tych, którzy nie mają wyboru.

Nad brzegiem pustyni

Podróż do Mujnaku, byłego portu nad brzegiem Jeziora Aralskiego, pokazuje prawdziwą tragedię dyktatu białego puchu.

Tam, gdzie kiedyś stał jeden z najważniejszych sowieckich portów, rozciąga się dziś jałowa pustynia. Wiatr roznosi duszący pył: pozostałości po nawozach sztucznych i chemikaliach, którymi kiedyś nawożono pola bawełny, a które dziś pokrywają wysuszone dno. Jezioro Aralskie cofnęło się bowiem o 150 km. Wielu tutejszych utraciło jedyne źródło dochodu. Nie ma już rybaków ani fabryki konserw.

Większość ludzi wyjeżdża do miast lub za granicę. W Mujnaku nie mają już czego szukać. Wszystkiemu winna bawełna, która aby rosnąć, zużywa ogromne ilości wody. A w Uzbekistanie wody nie ma. Delta Amu-darii, niegdyś tętniąca życiem, dziś ledwo dyszy.

Choć trudno oczekiwać, aby Uzbekistan – dziś szósty największy producent bawełny na świecie – zrezygnował z jej produkcji, to kolejne pokolenia będą musiały odpowiedzieć na pytanie: czy warto?

Bo bawełna to nie tylko duma tego narodu. To także jego największe przekleństwo. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2020