Quo vadis PiS?

Jarosław Kaczyński - przywódca największej partii aspirującej do przejęcia władzy - znów przypomniał, że jest największym zagrożeniem dla swojej partii i szans wyborczych swojego brata.

23.02.2010

Czyta się kilka minut

W swoim wywiadzie dla tygodnika "Newsweek" lider opozycji obalił jedną z ostatnio postawionych przeze mnie na łamach "TP" tez, potwierdzając jednocześnie drugą. Teza pierwsza głosiła, na podstawie występu Jarosława Kaczyńskiego przed komisją hazardową, że polityk ten czyni postępy w dziedzinie komunikacji i wyprzedza na tym polu resztę członków PiS. Teza druga brzmiała natomiast, że Radosław Sikorski jest w walce o prezydenturę groźniejszym przeciwnikiem obecnego prezydenta, bo wywołuje w Lechu Kaczyńskim niekontrolowane emocje, które są jednym z największych zagrożeń dla wizerunku głowy państwa.

Zahaczenie

W rozmowie tej Jarosław Kaczyński zadeklarował, że zna fakty, które Sikorskiego obciążają, ale których ujawnić nie może. Jeśli chodzi o czas - nie mógł gorzej trafić.

Po paru miesiącach realizacji przez PiS względnie spokojnej strategii - czekania, aż prace komisji hazardowej wykrwawią PO - doszło do nagłego załamania. Akurat wtedy, gdy wątek spisku Kamińskiego zszedł na plan dalszy, zaś uwagę opinii publicznej zaczęły przyciągać zeznania Sobiesiaka. Jeden źle postawiony krok obnażył krytyczny punkt dotychczasowej strategii. Powtarzana przez media od trzech lat opinia, że kluczowym, ale najsłabszym ogniwem PiS jest sam prezes oraz jego sposób postrzegania świata i polityki, znów zyskała potwierdzenie.

Istotna część mediów podchodzi do Kaczyńskiego z krytycyzmem i bez taryfy ulgowej; wszystkie jego potknięcia eksponuje i nagłaśnia. Jednak ktoś aspirujący do przywództwa politycznego powinien to już dawno zauważyć i nie zżymać się (bo to najgorsza reakcja), tylko odpowiedzieć sensowną strategią. Tak to zresztą wyglądało w minionych miesiącach. Kandydatura Radosława Sikorskiego najwyraźniej sprawiła, że hamulce strategii okazały się za słabe.

Pogrążanie

Niechęć do siebie Kaczyński podkręcił, publicznie twierdząc, że cała sprawa została przez media rozdmuchana, i zapowiadając złożenie zawiadomienia do Rady Etyki Mediów. A przecież na wywołującą najgorsze skojarzenia wypowiedź zareagowały negatywnie także te media, które na idee IV Rzeczypospolitej patrzą przychylnym okiem.

Do rozkręcania sprawy przyczyniło się też nagłe "przebudzenie" Romana Giertycha. Były wicepremier podjął tezy Kaczyńskiego, obwieszczając, że ów jako premier zbierał kompromitujące informacje o politykach opozycji. Generalnie, wiarygodność Giertycha jest - delikatnie mówiąc - ograniczona. Kiedy był wicepremierem, żadne media głównego nurtu jego słów nie podchwytywały z entuzjazmem. Lecz, jak nie od dziś wiadomo, wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem. Politycy PiS też zapałali nagłą sympatią do Pawła Piskorskiego, gdy ten zaczął otwarcie atakować PO.

Raz jeszcze się okazało, że eskalowanie konfliktu z mediami jest strategią samobójczą. Tym bardziej że wszędzie na świecie konflikty wewnątrz obozów politycznych czy koalicji są atrakcyjne medialnie. Koniec końców to Kaczyński wziął na polityczny pokład Giertycha, by go później brutalnie wyrzucić za burtę. Giertych swoją polityczną marginalizację mocno przeżył i, jak otwarcie przyznaje, kieruje się dziś wyłącznie chęcią zemsty. Media nie widzą najwyraźniej powodu, by go zniechęcać.

Dziesiątkowanie

Rozpętanie burzy z hakami na Sikorskiego zostało wzmocnione przez problem z senatorem Zbigniewem Romaszewskim. Wydawać by się mogło, że obyczajowe przypadki Krzysztofa Piesiewicza mogą zaszkodzić tylko Platformie. Jednak nawet i to da się obrócić przeciw PiS. Senator Zbigniew Romaszewski, jeden z najbardziej rozpoznawalnych i szanowanych polityków tej partii, zajął w sprawie immunitetu Piesiewicza własne stanowisko. Reakcja klubu - oczekiwanie od Romaszewskiego postawy daleko sprzecznej z całą wcześniejszą drogą życiową, a następnie zawieszenie go w prawach członka klubu, co w konsekwencji doprowadziło do opuszczenia PiS przez senatora - była niewspółmierna do wagi sprawy. I znów zdarzyło się to w wyjątkowo niesprzyjającym momencie.

W tym samym bowiem czasie zarząd PO podjął decyzję o wprowadzeniu prawyborów, co stanowi nieśmiałe, ale znaczące odwrócenie trendów w polskich partiach politycznych - od narastającej ostatnio centralizacji do dopuszczania szerszego grona do kluczowych decyzji. Na tle takiego postępowania Platformy, konflikt na linii Kaczyński-Romaszewski nabrał wydźwięku szczególnie negatywnego dla PiS. Pomijając już personalne osłabienie samej partii stratą wicemarszałka Senatu.

Zagubienie

Opisane sytuacje pokazują istotne napięcie między wyobrażeniem o sposobie uprawiania polityki, jakie ma Jarosław Kaczyński, a zmieniającymi się okolicznościami. Owszem, media fascynują się negatywnymi informacjami na temat kandydatów i tego typu informacje będą rozwałkowywać w kampanii wyborczej. Zawsze też zajmą się wewnętrznymi konfliktami w partiach, dlatego wewnętrzna lojalność w organizacjach politycznych ma znaczenie. Jednak tego typu naciski tworzą labirynt, który albo trzeba ignorować, albo trzeba umieć się w nim poruszać. Kaczyński w ten labirynt wchodzi na własne życzenie, lecz porusza się w nim wyjątkowo nieporadnie.

Chociaż Romana Giertycha trudno uznać za wzór do naśladowania, to patrząc z perspektywy politycznej skuteczności, jego powrót do mediów jest potwierdzeniem wielkiego znaczenia, jakie w polityce ma cierpliwość. Ciosy Giertycha są dla Kaczyńskiego bolesne, bo wymierzone bezwzględnie i z namysłem - nie rzucone ot tak, w przypływie emocji. Dla Jarosława Kaczyńskiego kilkudniowy powrót Giertycha na scenę może być karą za nadpobudliwość. Świadomość, że własny błąd przyczynił się do promowania osoby, której pozbycie się z polityki Kaczyński uważa za jeden ze swoich większych sukcesów - to jednak dla prezesa PiS kara mniej dotkliwa niż kolejne osłabienie szans wyborczych brata. Negatywne oceny jego działań są powszechnie przenoszone na polityka pod każdym względem mu najbliższego.

Wszyscy, którzy zarzucają demokracji, że sprowadza się do wyciągania haków i czarnego PR-u, mogą w tej historii znaleźć jednak pociechę: nawet one nie działają zawsze i w każdym wykonaniu. Kto chce ich używać, łatwo potyka się o własne nogi.

Pozostaje mieć nadzieję, że spektakl zemsty, który przy okazji afery hakowej przyczynił się do medialnego sukcesu Giertycha, też będzie krótkotrwały.? h

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2010