Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Komentarze po uroczystościach żałobnych w Pawliwce (dawny Poryck), w 60-lecie mordów na Ukrainie podkreśliły przede wszystkim rozmiary kroku uczynionego ku pojednaniu obu narodów: uroczystości odbyły się wspólnie i z udziałem głów obu państw, w obu parlamentach przyjęto ten sam tekst oświadczenia, a obaj prezydenci zgodnie odwołali się do słów Papieża skierowanych parę dni przed uroczystościami do „synów bratnich narodów”, którym przypomniał, że „nie ma sprawiedliwości bez przebaczenia, a współpraca bez wzajemnego otwarcia byłaby krucha”.
Równocześnie jednak właśnie to wydarzenie pokazało rozmiary przepaści, jaką trzeba pokonać, by słowo pojednanie zaczęło stawać się rzeczywistością. Tu żaden „krok” nie jest właściwą metaforą. To raczej bardzo mozolne budowanie przęseł mostu, utykające co moment. I nie wiadomo wtedy, co uznawać na pewno za sukces, a co za niepowodzenie albo powód do niepokoju. Czy cieszyć się ostatecznym po długich targach uchwaleniem wspólnego tekstu przez oba parlamenty, czy pamiętać, że w Kijowie przeszedł on przewagą jednego tylko głosu, a w Warszawie bardzo wielu posłów po prostu nie wzięło udziału w głosowaniu wobec oporu, jaki wzbudziły w nich niewątpliwe, kompromisem wymuszone eufemizmy tekstu? Czy uznać za najważniejsze, że odsłonięto w Pawliwce „pomnik pojednania”, czy pytać, dlaczego polski tekst na nim jest przekładem zniekształcającym sens, a na krzyżu zbiorowej mogiły Polaków z Porycka w ostatniej chwili wymazane zostało słowo „zamordowani”, tak jakby prawda o tym dalej była dla gospodarzy terenu nie do zniesienia? Czekać nadaremnie na słowo „wybaczcie”, które ze strony ukraińskiej ostatecznie nie padło, czy uznać za najważniejsze, że była zgoda na obchody całej tragedii wołyńskiej właśnie pod tą datą i na tym miejscu, gdzie rozpoczęła się rzeź cywilnej ludności polskiej? A jaką wagę nadać incydentowi granicznemu, kiedy kilkudziesięciu kombatantom polskim bezpodstawna rewizja autokaru uniemożliwiła dotarcie na całą uroczystość? Ile przęseł mostu ku pojednaniu rzeczywiście zostało wzniesionych, a ile stoi co najmniej pod znakiem zapytania?
Ma chyba rację jeden z komentatorów-historyków, że dalsze starania o pojednanie powinny dokonywać się z okazji mniej eksponowanych niż obchodzenie rocznic tak bolesnych jak ta. Wszystko w takich rocznicach ma tonację emocjonalną najwyższego stopnia, stąd każde użyte z takiej okazji słowo podlega egzaminowi ze współmierności do oczekiwań. A rozczarowanie lub poczucie rozmijania się drugiej strony z prawdą żłobi bardzo trwałe ślady nawet w świadomości ludzi pełnych najlepszej woli. Za wiele zresztą już nawet w ciągu tych paru dni i paru okazji padło słów. Może lepiej było czasem pozostać przy samej modlitwie, jak to uczynili duchowni: prawosławny, ewangelicki i żydowski nad mogiłami w Pawliwce. Kazanie na Mszy świętej żałobnej we Wrocławiu, w wyniku którego kościół opuścili grekokatolicy, pokazało, ile można zniszczyć przy braku ducha chrześcijańskiego. A takie uroczystości w Polsce w tych dniach dalej się przecież odbywają, i warto pamiętać, że Papież swoje wezwanie kierował także do nas, nie tylko do naszych sąsiadów. Szkoda, że nie wsparł go oficjalny głos polskiego Kościoła, jakże ważny właśnie w tej sytuacji.