Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdy piszę te słowa, jesteśmy dopiero na półmetku pielgrzymki, ale już nie ma wątpliwości, że Papież realizuje ją sam. "Idzie po śladach" - co pozostaje marzeniem tak wielu z nas, spragnionych pociechy - ale także kontynuuje swoje wielkie rekolekcje dla nas i dla całej Europy. Kiedy schodzi po Mszy do ludzi, zmokniętych i zziębniętych po wielu godzinach oczekiwania i modlitwy, wprawiając w stan nerwowości całą ochronę, niemal widać i słychać (choć tylko z ekranu), że po prostu chce im podziękować za obecność, za wierność. Kiedy w Krakowie staje wreszcie w oknie papieskim na Franciszkańskiej, wydaje się, że przywołała go presja okrzyków kilkunastu tysięcy młodych - ale okazuje się, że ma przygotowany tekst i że dwugłos włosko-polski jest tak samo jak w innych miejscach dokładnie rozpisany. W pierwszym dniu, w przemówieniu do duchowieństwa, nawiązuje wyraźnie do naszych pokus mściwego rozliczania przeszłości (kto chce, może zresztą przywołać także Jana Pawła II i homilię w Skoczowie, z wyraźnymi interwencyjnymi nawiązaniami). Także goście poza protokołem oficjalnym, m.in. przyjęty przed odlotem do Częstochowy Trybunał Konstytucyjny, to znaczące punkty podróży Pasterza, nie jedynie naśladowcy Poprzednika.
Homilia warszawska była nie tylko dla nas: była dla wszystkich, którym Papież poleca z takim naciskiem troskę o wiarę w dzisiejszym świecie. Słowa ostrzeżenia i upomnienia przed traktowaniem prawdy jako czegoś, co "zależy od sytuacji historycznej i od ludzkiej oceny", a zatem nie obowiązuje z niewzruszoną jasnością i może być poddawane selekcji - te słowa zapewne komentatorzy zaadresują do wielu środowisk i pod wiele szyldów. Wydaje się jednak, że nie ma nikogo, kto by wobec tego wezwania miał być wolny od rachunku sumienia. Benedykt XVI już nieraz powtarzał, że liczy na naszą wiarę, i teraz - patrząc na rzesze ludzi, którzy po trudach pielgrzymowania razem z nim modlą się i słuchają - ma prawo spodziewać się, że nie sprawimy mu zawodu. Ale też nie bez powodu zaproponował nam w haśle swoich odwiedzin słowo "trwajcie" i nie bez powodu przemówienie na Jasnej Górze - adresowane przecież do wybranych, bo do osób konsekrowanych i do ruchów - kończy słowami: "Niech nigdy nie zabraknie w waszych sercach miłości do Chrystusa i jego Kościoła". Pielgrzymkowe nauki Papieża złożą się - to już widać - w całość bardzo głębokiej refleksji o wierze - i w tej całości takie choćby punkty, jak w dzisiejszym dniu wskazywanie na niebezpieczeństwo selektywności w realizowaniu przykazań lub też nacisk, z jakim przypomniał, że "wiara jest obecna nie tylko w nastrojach i przeżyciach religijnych, lecz w myśleniu i działaniu", powinny pozostać stałym naszym punktem odniesienia.
Najbardziej polskim akcentem w przebiegu drugiego dnia pielgrzymki była chyba koronacja obrazu Matki Bożej Trybunalskiej. Mam wrażenie, że w tym bardzo powściągliwie dokonanym akcie Benedykt XVI - który tak u nas popularnej symboliki bodaj nigdy jeszcze nie wypełniał - jakby trochę mniej był sobą. O wiele bardziej poruszająca wydała mi się cicha modlitwa Papieża przed obrazem jasnogórskim. Warto też może jeszcze się zastanowić, zanim Maryję z obrazu w Piotrkowie Trybunalskim ogłosimy, jak chce marszałek Sejmu, Patronką polskich parlamentarzystów. Niechby wcześniej dali dowód, że na to choć trochę zasługują.
Media wykonują w tych dniach pracę wręcz gigantyczną i na jej ocenę czas jeszcze przyjdzie. Słyszymy dużo słów godnych uwagi, choć nie tylko. Duma z nas samych i naszej w świecie wyjątkowości przebija może jednak nazbyt ostentacyjnie. A także takie mówienie o Kościele, jakby Kościół nie przetrwał już dwu tysięcy lat i jakby przed Janem Pawłem w ogóle nie było żarliwych i świętych następców św. Piotra. Za to z uznaniem odnotować warto telewizyjną dyskrecję w pokazywaniu polityków biorących udział w pielgrzymce. Widać ich tyle tylko, ile trzeba, to znaczy bardzo mało i prawie zawsze z daleka.