Przyroda nie zna granic

To, jak ptak pożywi się nad Biebrzą, będzie miało gigantyczny wpływ na jego sukces rozrodczy w Arktyce – mówi Sacha Dench, która na paralotni przemierza trasę migracyjną łabędzi czarno-dziobych.

14.11.2016

Czyta się kilka minut

Sacha Dench / Fot. wwt.org.uk
Sacha Dench / Fot. wwt.org.uk

Szlak ze wsi Mścichy do Białego Grądu z obu stron otaczała woda. Jesień była wyjątkowo mokra, na nadbiebrzańskich łąkach zebrało się jej więcej niż w poprzednich latach. Było coraz zimniej, a Sacha Dench nie chciała tracić czasu. Ledwie skończyła udzielać wywiadu, wsiadła na motoparalotnię i poleciała dalej.

W tej podróży jest już ponad dwa miesiące. Leci z rosyjskiej Arktyki do Wielkiej Brytanii, korytarzem migracyjnym łabędzi czarnodziobych, które od łacińskiej nazwy zwie się też bewikami. To 7 tys. km i 11 krajów. Od paru dekad tych ptaków ubywa; ekspedycja ma m.in. dać odpowiedź na pytanie, dlaczego. Ale po drodze przytrafiły się opóźnienia, bo Rosjanie nie zgodzili się, by leciała ustaloną wcześniej trasą.

Teraz depcze jej po piętach zima. Na Litwie śniegu było już w bród. Dench bała się, że wkrótce pogoda uniemożliwi dalszy lot.
Nad Biebrzę poszedłem więc tylko w towarzystwie ludzi zaplecza logistycznego jej ekspedycji „Lecąc z łabędziami” („Flight of the Swans”), wolontariuszy z brytyjskiej organizacji Wildfowl & Wetlands Trust. Byli zmęczeni, od wielu tygodni terenówkami pokonywali dystans ten sam, co Dench w powietrzu. Tuż nad ziemią wirowały śnieguły przybyłe spod bieguna, nad głowami szybowały nieliczne już czaple.

A potem zza innego stada wyłonił się jednostajnie poruszający się czarny punkt z rozłożystym skrzydłem. Za nim dwa kolejne. Nad łąkami niósł się terkot silników. Dench w towarzystwie polsko-brytyjskiej obstawy leciała w stronę Nakła nad Notecią. Gdy ten numer „Tygodnika” trafi w ręce Czytelników, będzie już w Niemczech. – Często zapominamy, że ochrona przyrody musi być transgraniczna – powiedziała „Tygodnikowi”. – Ludzie w zachodniej Europie nie mają pojęcia, że ptaki, które zimą widują na co dzień i które uważają zresztą za swoje, spędzają lato w towarzystwie nomadów hodujących renifery. ©
Adam Robiński

ADAM ROBIŃSKI: Spotkała Pani nad Syberią Władimira Putina?

SACHA DENCH: Nie, nie spotkałam go, ale wiem, o co panu chodzi. Pamiętam, że kiedyś na pokładzie mikrolotu pilotował stado żurawi.

To już połowa ekspedycji, więc jeśli nie Putina, to musiała Pani widzieć inne cuda. Krajobrazy, których zwykle nie oglądamy z ptasiej perspektywy.

Pierwszych dziesięć dni było niewiarygodnych. Wystartowaliśmy z samego środka delty Peczory. To jedno z największych mokradeł, służy za teren rozrodu wielu gatunkom europejskich ptaków. Oglądałam ją wcześniej z pokładu samolotu, szukałam najdalej na wschód wysuniętego miejsca składania jaj. Okazała się nim wyspa Wajgacz. Patrzyłam w dół i dziwiłam się, skąd wzięły się na wodzie plamy ropy, ale pilot powiedział mi, że to wszystko kaczki. Były też białuchy, o zobaczeniu których marzyłam już jako pięciolatka. Lecieliśmy nad największą piaszczystą plażą, jaką w życiu widziałam, a tuż przy brzegu pływały wale białe. Zboczyłam z kursu, zniżyłam lot, chyba nawet trochę za bardzo. Kilka z nich spojrzało w górę, a potem odpłynęły w swoją stronę. Z czasem widzieliśmy ich dużo więcej, do tego stopnia, że ich widok nam spowszedniał.

Jak się nawiguje nad tundrą?

Na początku lecieliśmy wzdłuż wybrzeża i tylko raz na jakiś czas widać było placek ziemi. Ale potem odbiliśmy w głąb lądu i ten zasób kolorów pod nami zmieniał się jak w kalejdoskopie. Absolutny brak linii prostych. Z punktu widzenia lotnika to duże wyzwanie. Bo jeśli nie ma drzew, a kolory ciągle się zmieniają, to po czym poznać, co się nadaje do lądowania? Co jest suche, a co mokre? Jedyne, co można w tej sytuacji zrobić, to lecieć nisko i patrzeć, co jak wygląda z powietrza. Jasnopomarańczowy na bank oznacza mokre, na którym na pewno się nie wyląduje. Wszystko, co przypomina boisko piłkarskie w Wielkiej Brytanii, nie dość, że jest mokre, to jeszcze pewnie głębokie na metr. Albo purpura – czasami oznacza miłe suche wrzosy, a czasami wielką łąkę, na której może i da się wylądować, ale na pewno nie wystartować.

Pomagali Wam miejscowi.

Tak, bo paralotnię trzeba tankować co trzy godziny. Niektórzy z nielicznych mieszkańców tundry przechowywali dla nas paliwo. No a poza tym pod koniec pierwszego dnia lotu zepsuł mi się w lotni silnik. Śmieje się pan, ale mi wtedy nie było do śmiechu. Wylądowaliśmy nieopodal stacji meteorologicznej na wyspie, 200 km od miejsca, z którego wystartowaliśmy. Odpoczęliśmy, pogadaliśmy z pracownikami tej stacji i mieliśmy ruszać dalej, a mój silnik nie odpalał. Próbowałam ja, próbowali moi towarzysze, próbowali miejscowi. Czterech rosłych pracowników tej stacji nie chciało się łatwo poddać, więc rozkręcili silnik. Pilot, który dostarczał nam paliwo, wziął te części, wrzucił do helikoptera i wrócił z nimi do miasta Narjan-Mar. Następnego dnia był już z powrotem z moim rezerwowym silnikiem, który wcześniej w Narjan-Mar zostawiłam. Sęk w tym, że wylądował kilka kilometrów dalej, na plaży. Moi towarzysze polecieli tam na swoich paralotniach, a ja zostałam podwieziona do celu na reniferach przez ich hodowców. Mam wrażenie, że byliśmy czymś najbardziej niesamowitym, co się tym facetom żyjącym w tundrze przytrafiło.

Czemu śledzicie akurat łabędzie czarnodziobe? Co jest w nich wyjątkowego?

Badamy je w WWT od pół wieku, mamy więc dużo danych na ich temat. Od dawna współpracujemy z innymi krajami na trasie ich migracji, m.in. 25 lat z parkiem narodowym w Rosji, gdzie wiele z nich się rozmnaża. Mieliśmy zresztą spory udział w powołaniu tego parku. Co więcej, jesteśmy w stanie zidentyfikować 10 tys. osobników na podstawie wzoru na dziobie. Znamy więc nie tylko liczby dotyczące wielkości populacji, ale wiemy też sporo o indywidualnych cechach poszczególnych łabędzi. Wiemy, jak przez ostatnie 50 lat dobierały się w pary, zaobserwowaliśmy zresztą w tym czasie tylko trzy rozwody! Wiemy, który ptak miał ile młodych, który przylatuje najwcześniej, który lubi dominować.

Czyli nie tylko liczby, ale i emocje.

Emocje są istotne. Sama zdecydowałam się tak mocno zaangażować w sprawę, gdy obejrzałam prezentację naukowców na temat tego, co bewikom grozi. Źródłem większości zagrożeń jest człowiek, więc to człowiek może coś w ich sprawie zrobić. Naukowcy i ekolodzy miewają problemy z dotarciem do zwykłych ludzi, często to ostatnia rzecz, o której myślą. A moim zdaniem problemy, z którymi mamy tu do czynienia, są do rozwiązania. Trzeba tylko zmotywować ludzi do działania i zaangażować w ochronę tych, których zwykle się pomija. Nomadów z tundry, myśliwych. Urodziłam się w Australii w społeczności, w której polowania, rybołówstwo i wycinanie lasów były podstawą funkcjonowania, a to wcale przecież nie byli źli ludzie.

O samych łabędziach wiecie już wszystko?

Nie. Mamy dane, które możemy zebrać z perspektywy obserwowania migracji. Liczymy, ile ptaków przelatuje przez Europę, mamy nadajniki satelitarne na sporej ich liczbie, więc znamy szczegółowy przebieg ich trasy. Ale znać trasę to jedno, a wiedzieć, dlaczego jest taka, a nie inna – to co innego. Podróżując przez tundrę, poznawaliśmy jej mieszkańców, którzy stają się dla nas dostarczycielami nowych danych. Przykład: dlaczego ptaki żyjące w głębi lądu ruszyły w tym roku wcześniej niż te z wybrzeża? Spodziewalibyśmy się raczej, że ruszą później, bo lato i jesień były ciepłe. Ale ludzie tundry powiedzieli nam, że w tym roku na południu gwałtownie zrobiło się zimno, o wiele zimniej niż na wybrzeżu. Ten mróz wygonił ptaki.

Czyli budujecie siatkę informatorów na trasie migracji?

Tak, bo wiemy, co grozi łabędziom, ale nie wiemy, w których miejscach te zagrożenia są najsilniejsze. Problemem są linie wysokiego napięcia, których wciąż niektóre kraje nie chcą chować pod ziemią. Wiele ptaków ginie z rąk myśliwych, 36 proc. bewików docierających do Wielkiej Brytanii ma w tkankach ślady postrzału. Ale skąd mamy wiedzieć, gdzie ten strzał padł?

Pewnie w Rosji.

Tak, nielegalne polowania to zdecydowanie problem Rosji. Ludzie na północy otwarcie mówią o potrzebie strzelania. Lecieliśmy nad terenami łowieckimi, na których przetrzymuje się ptaki, by dla sportu strzelać do nich przez cały rok. Ale mamy też przypadki myśliwych z południowej Europy, którzy płacą za to, że ktoś zabierze ich na Syberię i umożliwi strzelanie do setek łabędzi. A więc turystyka łowiecka. Ale problemem jest też ołów, który truje ptaki. Dotyczy on całej Europy z wyjątkiem Danii. W Polsce jest pod tym względem najgorzej.

Bo polscy myśliwi nie muszą się w tej kwestii ograniczać.

Nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia dla strzelania ołowiem. Wspomniana Dania to świetny przykład. Łowiectwo jest tam popularnym sportem, a myśliwi w wywiadach otwarcie wkurzają się na resztę Europy, że wciąż strzela ołowiem. Tam szybko poszli po rozum do głowy. Rząd w porozumieniu z organizacją łowiecką przeprowadził prosty test, trudny do przełknięcia dla miłośnika ptaków. Wystrzelali 600 kaczek, przy czym połowa myśliwych miała amunicję stalową, a reszta ołowianą. Przekonali się, że nie ma żadnej różnicy w liczbie rannych i zabitych. Udowodnili też, że argumenty, jakoby stalowe naboje nie pasowały do większości broni, są nieprawdziwe, bo strzelby łatwo się modyfikuje. Debatowali więc, a potem jednego dnia nowe prawo weszło w życie i wszyscy się zdziwili, po co to całe zamieszanie. A zaraz potem zniknęły im masowe zatrucia ołowiem u łabędzi, po których ptaki giną w męczarniach. Moim zdaniem ten problem jest najgłupszy, bo dotyczy staroświeckich postaw, może braku wiedzy. Nie jestem specjalnie przewrażliwiona, ale udział w sekcjach zwłok łabędzi zatrutych ołowiem był dla mnie traumatycznym przeżyciem.

Skoro możecie śledzić poszczególne ptaki, to widzicie pewnie, czy każdy migruje co roku w ten sam sposób?

Nie mogą tego robić, bo za sprawą rozwijającego się rolnictwa cholernie szybko zmieniamy krajobrazy, osuszamy je. Poza tym zmienną jest pogoda. Ta migracja to tak naprawdę przeskakiwanie z jednego mokradła na drugie. Nie istnieje jedna strategia, która w przypadku danego ptaka co roku będzie się sprawdzać. Ciągle muszą kombinować, jak obejść ludzkie pomysły i do tego jeszcze zwariowaną pogodę. Ciągle szukają mokradeł, które znajdują się w sensownej odległości.

Jaka odległość jest sensowna? 

To zależy od zapasów energii. Wydaje nam się, że po ciepłym lecie ptaki są w stanie opuścić Arktykę i dolecieć do jeziora Pejpus w Estonii, a to jakiś tysiąc kilometrów w linii prostej. Po takiej podróży będą spać przez dwa dni.

Ale mogą przelecieć ten dystans na raz?

Tak, choć zwykle tego nie robią. W tym roku zauważyliśmy, że Zatoka Dwińska nieopodal Archangielska jest bardzo ważnym punktem na mapie migracji. Widzieliśmy tam parę tysięcy łabędzi w kilku stadach. Dystans, który pokonuje ptak, zależy od tego, jak dobrze jest odżywiony. A to możemy łatwo sprawdzić, patrząc na jego tyłek. Tam idzie cały tłuszcz. Mamy skalę od 1 do 6, według której oceniamy stopień najedzenia. Ale tak, dorosłe ptaki zdecydowanie mogą pokonać ten tysiąc kilometrów za jednym zamachem.

A ile czasu zajmuje im cała podróż?

To zależy od roku. Do przodu pchają je chłód i niesprzyjająca pogoda lub kończące się pożywienie. Ruszają nie wcześniej niż w połowie września. W zeszłym roku ostatnie ptaki dotarły do Wielkiej Brytanii dopiero w styczniu, ale pierwsze już pod koniec września. Ta migracja jest rozciągnięta w czasie.

Mogą się zatrzymać w połowie drogi i stwierdzić, że tam im dobrze i dalej nie lecą?

Tak. W zeszłym roku mieliśmy pierwszy przypadek, gdy sto ptaków nie poleciało dalej niż do Polski. Jaką mieliście zimę?

Raczej łagodną.

No to ma pan odpowiedź. Takich przypadków jest coraz więcej, bo klimat się ociepla. Łabędzie nie polecą dalej, jeśli nie będą musiały.
Ale istotne jest to, że jeśli patrzymy na spadającą populację bewików, to ów spadek dotyczy wszystkich krajów na trasie. W 1995 r. było ich 29 tys., w 2010 r. – 18 tys., a aktualne szacunki, które jeszcze nie zostały opublikowane, mówią o 15 tysiącach. Są też pojedyncze ptaki, które zaczęły się pojawiać w Grecji. Ciągle jest tam sporo niezniszczonych terenów mokrych.

Rozmawiamy nad Biebrzą, gdzie bewików nie ma za to wcale. Przylatują tu tylko wiosną. To dlaczego Pani tu jest?

Bo choć lecimy trasą jesienną, chcemy odwiedzić wszystkie najważniejsze miejsca na obu migracjach. Docenić ludzi, którzy o te miejsca dbają.
Wiem, że w Polsce mniej się obecnie myśli o ochronie środowiska niż w innych krajach, ale ważne jest zdobycie poparcia lokalnych społeczności i pokazanie im, że reszta świata jest wdzięczna za to, co robią. Wiele osób nie wie, że przeżycie ptaków w Wielkiej Brytanii i w Arktyce zależy w dużej mierze od tego, czy mają gdzie żerować po drodze. A wiosną, gdy są w drodze na wschód, to jak pożywią się nad Biebrzą, będzie miało gigantyczny wpływ na ich sukces rozrodczy w Arktyce.

Mówi Pani, że rolnictwo zmienia krajobraz Europy. Czy to wciąż mokry kontynent?

Tak, ale dawniej, szczególnie w Wielkiej Brytanii, wyznawaliśmy zasadę, że jak spadnie deszcz, to trzeba się tej wody z powierzchni jak najszybciej pozbyć. Osuszaliśmy wszystko jak leci i teraz widzimy, że to nie działa. Że nie wolno łąk zalewowych zamieniać w osiedla. No i ładujemy miliony funtów w rewitalizację mokradeł. Polska jest w innej sytuacji. Wystarczy, że będziecie dbać o tereny podmokłe, które wciąż tu macie i nigdy nie znajdziecie się w sytuacji Brytyjczyków. Leciałam wczoraj nad ogromnym kanałem pełnym zapór...

To pewnie był Kanał Augustowski.

Patrzyłam i zastanawiałam się, co to do cholery jest. Ale tuż obok niego były duże mokre przestrzenie, po których biegały łosie. Nigdy wcześniej nie widziałam dzikiego łosia.

Ja widziałem jednego przed chwilą, przy drodze do Goniądza.

Leciałam, patrzyłam i zastanawiałam się, co to, i czemu tak dziwnie biegnie. Galopuje.

Co zrobicie, gdy już doleci Pani do Wielkiej Brytanii?

Przede wszystkim chcemy, by jak najwięcej ludzi na trasie podpisało petycję, która w gruncie rzeczy jest apelem do wszystkich krajów o wdrożenie planu ratowania bewików. Naukowcy badający łabędzie wspólnie ustalili, co trzeba poprawić w Polsce, co w Anglii, a co jeszcze gdzie indziej. I na razie tylko Estonia ratyfikowała ten plan. Kiedy przylecę do centrum Londynu, chciałabym przekazać to parlamentowi z prośbą, byśmy i my zrobili, co do nas należy.

To proszę mi na koniec powiedzieć: skoro migracja jest taka niebezpieczna, po co ptaki w ogóle migrują?

Kiedy Arktyka rozmarza, staje się idealnym miejscem dla dużych ptaków. Przestrzeń jest ogromna, a do tego bezlik roślin, które dają mnóstwo energii i na dodatek wystarczy ich dla każdego. To znakomite miejsce dla młodych łabędzi, które mają raptem dwa miesiące na to, by urosnąć i stać się na tyle duże, by pokonać tę trasę migracyjną.

Ale mi chodzi o samą ewolucyjną ideę migracji.

Hmm... Lecąc z nimi dochodzę do wniosku, że świat jest mniejszy, niż się nam to wydaje. Zresztą my na co dzień robimy to samo, co ptaki – na swój sposób migrujemy. Ale pomyślę o tym więcej podczas dalszego lotu i może znajdę lepszą odpowiedź. ©

SACHA DENCH jest Brytyjką australijskiego pochodzenia, specjalistką ds. PR w ekologicznej organizacji Wildfowl & Wetlands Trust. Paralotniarka, brytyjska mistrzyni w nurkowaniu na wstrzymanym oddechu (z rekordem 6 minut i 22 sekundy). Mieszka w Bristolu.


CZYTAJ TAKŻE:

Czarnodziobe (inaczej łabędzie Bewicka lub bewiki) to najmniejsze z euroazjatyckich przedstawicieli kaczkowatej rodziny łabędzi, choć wciąż bardzo duże w porównaniu z innymi ptakami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2016