Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
MAREK ZAJĄC: Dorastając w Radziechowach na Żywiecczyźnie, spotkał się Ksiądz Biskup z opowieściami o czarownicach, paktach z diabłem i rzucaniu uroków?
BP TADEUSZ PIERONEK: Nie, a już na pewno nie spotkałem się z rzeczywistym praktykowaniem magii. Często natomiast była mowa o świecie duchów. Jako kilkulatek zaciekawiony przysłuchiwałem się historiom o świycórkach. Pan wie, co to są świycórki?
Nie.
To błędne ogniki, samozapalające się gazy nad torfowiskami i bagnami. Wiejska tradycja widziała w tych migających światełkach dusze nieśmiertelne, które bezradnie błąkają się po świecie. Szczerze mówiąc, w ogóle się tych opowieści nie bałem, bo morał był prosty i uspokajający: mamy się za tych nieszczęśników modlić. I tyle.
Archidiecezja w Kolonii bada kazus Katarzyny Henoth, którą w 1627 r. spalono na stosie. Pastor Hartmut Hegeler apelował w liście do kard. Joachima Meisnera: „Proszę o publiczne oświadczenie, że z dzisiejszego punktu widzenia procesy czarownic były czynem bezprawia”. Czy jako kanonista widzi Ksiądz Biskup szansę na rehabilitację ofiar zamordowanych w ramach procesów o czary?
Zbiorowa rehabilitacja w sensie prawnym, w dzisiejszym jej rozumieniu, nie jest możliwa. Każdy proces musimy weryfikować oddzielnie. I od razu zderzamy się z problemem. Z reguły nie zachowały się żadne źródła pozwalające odtworzyć przebieg śledztwa i postępowania przed sądem. A jeżeli nawet przetrwały, często nie wiadomo, czy są wiarygodne. Procesy o czary z reguły były drastycznie jednostronne. Kobieta, na samym właściwie początku uznana za czarownicę, nie miała żadnych szans. Jak zresztą mielibyśmy traktować protokoły z zeznań? W przypadku oskarżonych nie możemy wykluczyć stosowania tortur, w przypadku świadków – kłamstwa czy chorych wyobrażeń, których śledczy nie próbowali weryfikować. Ogromną rolę odgrywało agresywne nastawienie społeczności do Innych – innych, jeżeli chodzi o światopogląd, wiarę czy nawet wygląd zewnętrzny. Dlatego rehabilitacja prawna to droga donikąd. Na sprawę powinniśmy patrzeć z moralnego punktu widzenia.
I?
Oczywiście my, ludzie XXI wieku, nie jesteśmy winni antyświadectwa – jak to nazywał Jan Paweł II – naszych przodków wobec Chrystusa i wiary. Jeżeli jednak chlubimy się wszelkim dobrem, które chrześcijaństwo wniosło do cywilizacji, kultury, a także życia każdego z nas – musimy również uczciwie wyznać nadużycia, które popełniono w imię Ewangelii i Kościoła. Poczucia odpowiedzialności, wstydu za przeszłość nie umniejsza fakt, że za tamtymi postawami kryła się wykoślawiona mentalność, ignorancja albo elementarny brak zrozumienia, na czym polega Dobra przecież, a nie zła Nowina, oraz wolność religijna, którą – rewolucyjnie i rewelacyjnie – odczytał dopiero Sobór Watykański II.
Zresztą katolicy wcale nie byli pierwsi, gdy mowa o dostrzeżeniu wagi historycznych grzechów Kościoła. Pionierami byli anglikańscy biskupi, którzy w 1920 r. na konferencji w Lambeth uznali swą współwinę za podziały chrześcijaństwa. Przełom w Kościele katolickim zaczął się po wojnie, za pontyfikatów Jana XXIII i Pawła VI, ale głównym wykonawcą tego wielkiego dzieła był Jan Paweł II. Taką pokutę czynił, taki żal wyrażał minimum sto razy; najważniejsze przeprosiny padły podczas Jubileuszu 2000 r. W moim przekonaniu szczególnie spektakularne było uznanie win Kościoła w związku z konkwistą, która nastąpiła po odkryciu Ameryki. Papieska postawa znalazła potem odbicie w różnych Kościołach lokalnych, które przepraszały i zadośćczyniły za różne grzechy – w Austrii, Niemczech, Szwajcarii, Chorwacji, w Czechach, na Litwie, w Brazylii, Argentynie; także w Polsce zrobił to prymas kard. Józef Glemp. Jeżeli więc chodzi o przywołany przez pana przypadek, w badaniu przez archidiecezję w Kolonii tamtego procesu sprzed wieków nie widzę nic dziwnego ani złego.
Osobne przeprosiny za procesy o czary są Kościołowi powszechnemu potrzebne?
To wymaga wyczucia prawdziwej potrzeby duszpasterskiej. Niemniej gdy Kościół przyznaje się do błędów i przeprasza, nigdy na tym nie traci.
ROZMAWIAŁ MAREK ZAJĄC