Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzy lata temu autorzy projektu kanału żeglugowego, który połączyłby Zatokę Gdańską z Zalewem Wiślanym, szacowali koszt jego budowy na ok. 880 mln zł i taką wycenę podał rząd ogłaszając rozpoczęcie prac. W marcu Urząd Morski w Gdyni przyznał jednak, że bez dodatkowych 500 mln zł budżet inwestycji się nie domknie, bo o tyle podrożały materiały budowlane i koszty samych wykonawców. Dziś – na kilkanaście dni przed otwarciem kopert z ofertami – firmy budowlane grożą, że jeśli rząd nie położy na stole 1,6 mld zł, nikt nie weźmie zlecenia.
Mamy zatem projekt, który kosztować może podatników nawet dwa razy więcej, niż obiecywał rząd. W bilansie trzeba uwzględnić też koszty środowiskowe, które poza samym przecięciem Mierzei kanałem obejmą naruszenie dna Zalewu na odcinku kilkunastu kilometrów (droga żeglugowa do portu w Elblągu wymaga pogłębienia) i gwałtowną zmianę poziomu zasolenia słodkawej wody Zalewu, która może być groźna dla jego flory i fauny.
Korzyści? Te strategiczne przestały mieć znaczenie, odkąd Rosja podpisała umowę z UE i nie utrudnia żeglugi przez Cieśninę Piławską. Ekonomiczne? Do portu w Elblągu zawijać będą mogły statki o zanurzeniu do czterech metrów, co wyklucza duże jednostki transportowe. Kanał skróci jednak czas rejsu jachtem do Gdańska o jakieś 6–8 godzin, może więc zwiększyć potencjał turystyczny Elbląga i okolic.
O ile nie zrujnuje go sama inwestycja. ©℗
Czytaj także: Cecylia Malik: Miej górę lub rzekę