Wspomnienie sprzed wielu lat. Książka, tłumaczona z francuskiego i zdjęcia. Właśnie zdjęcia były ważne: prawdziwe podobizny wielkich postaci Kościoła. Chodziło autorowi, o ile dobrze pamiętam, o to, że podobizny świętych korygujemy, osładzamy, upiększamy. Robimy to przez szacunek, może też popychani obawą, że prawdziwy obraz twarzy, prawdziwa sylwetka, mogą rozczarować.
Powiedzmy wprost: chodziło mu o to, że mogą nie nadawać się do kultu. Dlatego – tłumaczył – autorzy poprawiają, idealizują, wysładzają. Bo właśnie taki „wyidealizowany” wizerunek bardziej odpowiada wyobrażeniom o świętości. Świętość ogłoszona często więc bierze w nawias (czy po prostu skreśla) ludzkie rysy, ludzkie słabości świętego. Pamiętam beatyfikację Piotra Jerzego Frassatiego. Wystawiony portret nowego błogosławionego był – rzecz raczej wyjątkowa – powiększoną fotografią. Piotr Jerzy w górach. Piękne zdjęcie. Potem się dowiedziałem, że autentyczne zdjęcie zostało lekko poprawione. Na autentycznym święty trzymał w ręku fajkę. Fajka z beatyfikacyjnego wizerunku znikła. Może słusznie, może z okazji beatyfikacji nie powinno się promować palenia, które szkodzi zdrowiu i jest oznaką słabości bohatera. Z drugiej strony jednak, jeśli palił i został beatyfikowany… Nie wiem.
O zakazanych wizerunkach Boga i świętych ludzi w Starym Testamencie przeczytałem ciekawy tekst. Jeden z pierwszych wielkich teologów ikony, św. Jan Damasceński (675-749) pisał: „W dawnych czasach Boga, który nie ma ciała ani (widzialnej) postaci, nigdy nie przedstawiano w sposób obrazowy. Teraz natomiast, odkąd Bóg stał się widzialny w ciele i przebywał z ludźmi, mogę przedstawić to, co z Boga stało się widzialne. Nie wielbię materii, wielbię jej Stwórcę, który ze względu na mnie sam stał się materią, w niej żył i przez jej pośrednictwo dokonał dzieła zbawienia, i zawsze będę okazywał szacunek materii, przez którą przyszło moje ocalenie”. Tu zgoda, lecz pozostaje pytanie o obrazy świętych. Piszę przecież o tym wszystkim w związku z obrazem beatyfikowanej rodziny Ulmów, który pokazano nam w Markowej. Przeczytacie o nim w pasjonującym tekście Magdaleny Łanuszki „Zbanalizowana świętość”.
Myślę, że naprawdę boimy się ich prawdziwych twarzy. Odkryłem to po raz pierwszy, przyglądając się fotografii św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Ta święta, która jako żywo nie miała w zakonie łatwo, na autentycznym zdjęciu nie ma, jak na wielu podretuszowanych fotografiach, lalkowatego uśmiechu. Zresztą sami zobaczcie prawdziwe zdjęcia innych ludzi uznanych za świętych. To twarze, na które pracowali wiele lat. Tak, to są twarze piękne, ale pięknem specyficznym. Bo człowiek pisze na twarzy kronikę swojej duszy. Dlatego nie jest łatwo wykonać portret na uroczystość beatyfikacji, dlatego są one często banalne, słodkie, odczłowieczone.
Tu chcę podkreślić, że świętych ludzi jest jednak znacznie więcej niż tych wyniesionych na ołtarze. W moim życiu poznałem kilkoro ogłoszonych dziś przez Kościół błogosławionymi czy świętymi. Oczywiście, spotkanie takich osób jest szczęściem. Cokolwiek się dzieje z (oficjalną) pamięcią o nich, w mojej pozostają ludźmi, o których nie myślałem, że zostaną w Kościele tak wyróżnieni, lecz których wyróżnienie nie sprawiało mi problemu. Jednak szczególnie dla mnie ważne jest spotkanie świętych, których Kościół nie ogłosił, nie wyniósł na ołtarze i prawdopodobnie nigdy nie wyniesie. Dzieją się ciche cuda za ich wstawiennictwem, a co ważniejsze, przekazali wiarę, którą sami żyli, a przekazać wiarę nie jest łatwo, o czym z doświadczenia wiemy aż za dobrze.
Myślę, że zawsze będą święci niekanonizowani, bez względu na ewolucję kanonizacyjnych procedur. Myślę, że oni są ważni dla nas, ludzi słabej wiary. Nie zawsze w idealnej harmonii z kościelną władzą, nie zawsze słuchani przez masy, niekoniecznie złotouści, niekoniecznie duchowni, ale zawsze służący ludziom bardziej niż korzyściom własnym. Słudzy Pana doprowadzą świat do zbawienia, jakkolwiek będzie ono wyglądało. Nie bójmy się ich prawdziwych twarzy.