Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po naszych tekstach o apostazji Tomasza Węcławskiego i po reakcji Kurii Poznańskiej "Nasz Dziennik" się ucieszył: "dobrze, że ten znak zapytania nad »TP« został postawiony" (Sławomir Jagodziński "ND", 24 stycznia 2008) i wyjaśnił ks. Adamowi Bonieckiemu, że "priorytetem misji pisma, które nosi w nazwie przymiotnik »katolicki« nie jest promowanie antykatolickich poglądów i antyklerykalnych postaw, co »TP« zdaje się czynić notorycznie" (Sebastian Karczewski "ND", 28 stycznia 2008). W "Rzeczpospolitej" zaś ks. Artur Stopka ("Kuszenie mediów katolickich", 29 stycznia 2007) zarzuca, że "TP" uczynił z bolesnego dla Węcławskiego i dla Kościoła faktu medialny hit" i konkluduje, że wybraliśmy rozgłos i rachunek zysków, zamiast milczenia. W sumie wychodzi na to, że "TP" znalazł się na obrzeżach Kościoła lub już nawet poza nim.
Tymczasem do całkiem innych wniosków, przy okazji zmian w "Tygodniku", doszła "Polityka". Cezary Łazarewicz pisze o obecnym "TP", że "mógłby to być partyjny organ konserwatywnych polityków Platformy: Rokity i Gowina. (...) Chce wejść w parafialny obieg, bliżej »przeciętnego wiernego« (...), zmęczył się rolą awangardy Kościoła otwartego, elitarnego".
Przytaczam te antytezy nie dlatego, by czytelnicy wysnuli z nich jakąś syntezę. Bo, jak mawia prof. Władysław Bartoszewski: "To nieprawda, że prawda leży pośrodku. Prawda leży tam, gdzie leży". A gdzie leży w przypadku "Tygodnika" - wystarczy sprawdzić na łamach.
Autorowi "Polityki", który nie tak dawno wieszczył na łamach swojego pisma odchylenie prawicowe w "Gazecie Wyborczej" (gdy pierwszym zastępcą jej redaktora naczelnego został Jarosław Kurski), i innym myślącym podobnie, chciałbym zaś przypomnieć, że "Tygodnik" nie ma elektoratu. "Tygodnik" ma czytelników. I niech tak zostanie.