Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To fragment listu, jaki autorka "Polki" rozesłała w połowie listopada, namawiając do założenia przez kobiety nowej partii politycznej. "Nie być na lewo ani na prawo, być ze sobą bez względu na sympatie polityczne. Jesteśmy najbardziej przedsiębiorcze w Europie, a zarazem najbardziej upokarzane. (...) Zróbmy chociaż tyle - zorganizujmy się. Zawalczmy o siebie, bo Polska to nie oni, Polska jest kobietą!". "Onymi" stali się mężczyźni, ale też władza, jaką w dużej mierze oni właśnie tworzą.
Za cały opis dotychczasowej postaci polskiej polityki powinna wystarczyć informacja z okładki książki prof. Małgorzaty Fuszary, socjolożki prawa: w Sejmie wybranym w 2005 r. kobiety mają zaledwie 94 mandaty, mężczyźni - 366. Niby każdy wie, jak jest. Indywidualne doświadczenia i obserwacje nabierają jednak większego znaczenia, gdy przybierają postać rzetelnie przeprowadzonych badań społecznych. Dlaczego choć w całej populacji osób z wykształceniem wyższym 54,8 proc. stanowią kobiety, wiedza i doświadczenie tak słabo przekładają się na wyższe zarobki, realizację praw, a przede wszystkim na znaczenie w sferze publicznej?
Odpowiedzi mogą być zaskakujące. Na przykład sołtyski (to jedna z przebadanych grup, obok prawniczek, działaczek społeczności lokalnych i organizacji pozarządowych) nie ukrywały, że "mężczyźni nie chcą podejmować prac nie przynoszących zysków. Boją się trudnej pracy, jaką jest praca sołtysa". Kobiety mogą zająć się tym, czym mężczyźni nie chcą się zająć? Na szczęście jest trochę inaczej; jak zauważają badacze, "po 2000 r. coraz więcej kobiet zostało wybranych na funkcję sołtyski. Aż 36 z 58 sołtysek mieszkańcy wsi zaproponowali na to stanowisko, co oznacza, że ludzie zaczynają wybierać osobę, która według nich mogłaby dobrze pełnić konkretną funkcję". I to niezależnie od płci.
Może więc wystarczy uzbroić się w cierpliwość, by zmiany zaszły i na wyższych szczeblach polskiej polityki, także w partiach politycznych. Wystarczy prześledzić miejsca na listach wyborczych, które otrzymywały kandydatki na posłanki, czy przypomnieć wyśmiewany z mównicy sejmowej projekt ustawy o równościowym statusie kobiet i mężczyzn, by dostrzec rzecz w Polsce trywialną: że nasi politycy całkiem niedawno zauważyli w kobietach elektorat i kandydatki do działalności publicznej.
Praca prof. Fuszary to nie publicystyka, ale poparte badaniami wnikliwe opracowanie naukowe. Jest i teza, jak się wydaje, porządkująca całość - słowa Leona Petrażyckiego, filozofa, prawnika i socjologa prawa, który nie ukrywał, że samo włączenie kobiet do rządów nie zapewni równości płci, bo "stare przesądy, egoistyczne interesy przedstawicieli płci uprzywilejowanej i inne przeszkody będą jeszcze długo (...) przeszkadzały osiągnięciu nie tylko pełnej równości i sprawiedliwości, ale nawet niejakiemu przybliżeniu się do nich". Opinia sprzed kilkudziesięciu lat okazuje się wciąż aktualna. Stąd tak ważna jest praca, która zbiera dane dotyczące wykształcenia kobiet, realizacji ich praw, dotychczasowej obecności kobiet w polityce, opisuje możliwości wyrównywania szans kobiet i mężczyzn, a także ruch kobiecy i jego relacje z politykami.
Petrażycki pisał, że równość ludzi i poczucie sprawiedliwości wymagają równouprawnienia kobiet, a ci, którzy tego nie rozumieją, potrzebują wychowania, nie dowodów. Książka Małgorzaty Fuszary na pewno nadaje się na podręcznik do wychowania w równości płci.
Małgorzata Fuszara, "Kobiety w polityce", Warszawa 2006, Wydawnictwo Trio.