Polska Chrystusem transformacji?

Lubimy czuć się lepsi od innych narodowości. Powtarzanie, że to właśnie nasz kraj najlepiej ze wszystkich w regionie przeszedł transformację z socjalizmu w kapitalizm, to jaskrawy przykład takiego myślenia.
w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY

15.08.2019

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /
Rafał Woś / Fot. Grażyna Makara /

Co ciekawe, na ten specyficzny polonocentryzm najłatwiej trafić akurat w tych środowiskach, które specjalizują się w tropieniu wszelkich przejawów polskiego nacjonalizmu oraz w krytyce łechtania narodowej dumy. Trudno jednak zaprzeczyć, że to polscy liberałowie (bo o nich mowa) w ciągu minionej dekady starali się utrwalić przekonanie o unikalnym i wyjątkowym na tle regionu sukcesie polskich przemian wolnorynkowych. Na własnej skórze doświadczyłem niejednego sporu o dorobek III RP, który kończył się zniecierpliwionym „no to proszę mi pokazać, komu się udało lepiej! No komu? Może Białorusinom albo Ukraińcom?! A może Bułgarom i Rumunom?!”. Po ten trick sięgali najczęściej przedstawiciele pokolenia ojców (rzadziej matek) założycieli III RP. Którzy każdą próbę krytycznego obrachunku z dorobkiem pookrągłostołowej Polski traktują jako atak na swoją własną biografię.

Taka postawa ma jednak konsekwencje. Jeśli bowiem głosimy, że transformacja balcerowiczowska była najdoskonalsza ze wszystkich, to automatycznie stajemy na pozycjach w zasadzie… mesjanistycznych. Z III RP w roli Chrystusa Narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Od której ci wszyscy Czesi, Słowacy, Węgrzy czy Postsowieci mogą się uczyć, jak robić przemiany.

Pozwolę sobie tylko nieśmiało zauważyć, że jest to przekonanie często niepoparte właściwie żadną wiedzą o – choćby podstawowych – faktach dotyczących specyfiki przemian w różnych krajach regionu. Tymczasem istnieje cały szereg prac porównawczych na ten temat. Szczerze polecam, by się z nimi zmierzyć. Taka lektura wypuści całe powietrze z dmuchanego Chrystusa liberalnej Polski, wyrastającego ponad doświadczenia naszych bliższych i dalszych sąsiadów.

Zacząć można od prac Banku Światowego. Nie tych z początku lat 90., bo wówczas waszyngtońskie organizacje finansowe były jednak stroną zainteresowaną pchnięciem całego possocjalistycznego regionu w kierunku własnego kapitalistycznego portu. W połowie następnej dekady już nawet w Banku Światowym zaczęły jednak wiać inne wiatry i pojawiło się mnóstwo bardziej wyważonych analiz. Jedna z najciekawszych to praca „Increasing Inequalities in Transition Economies. Is there more to come?” (Nierówności w gospodarkach transformacyjnych. Czy będą jeszcze większe?”) z roku 2006. Sygnowana przez zespół głównego ekonomisty BŚ na Europę i Azję Środkową Pradeepa Mitry. Godne polecenia są też nowsze prace węgierskiego ekonomisty Istvana Gyorgy’ego Totha.

Te teksty pokazują, że nawet jeśli w każdym z krajów przechodzących od socjalizmu do kapitalizmu wzrosły nierówności, to nie było jednego modelu reagowania na ten wzrost. Wśród dawnych demoludów mamy więc państwa, które zdołały skoczyć w kapitalizm bez dramatycznego rozerwania społeczeństw na biednych i bogatych. Oraz takie, które kompletnie na tym polu zawiodły.


Cczytaj także: Rafał Woś: Szkoda Leppera


Czesi wychodzili z komunizmu ze społeczeństwem bardzo egalitarnym i współczynnikiem Giniego na poziomie 0,19. Przypomnijmy, że Gini to miara nierówności społecznych zawarta między 0 a 1. Gdyby Gini równał się zero, to by oznaczało, że wszyscy obywatele mają dokładnie tyle samo zasobów. Gini na poziomie jeden to przeciwna skrajność: sytuacja, w której jeden obywatel ma wszystko, a pozostali nie mają nic. Dekadę później czeski Gini wzrósł. Ale tylko nieznacznie. Z 0.19 do 0,23. Na Węgrzech Gini rośnie w tym czasie z 0,21 do 0,26. Zaś w Chorwacji z 0,25 do 0,29. Celowo wymieniam tutaj tylko kraje, które po przełomie obrały jednoznacznie prozachodni kurs, pomijając np. Białoruś, gdzie przez pierwszą dekadę po rozpadzie ZSRR nierówności w zasadzie nie wzrosły. 

Polska na tym tle przedstawia się jako miejsce, gdzie rozdarcie na zwycięzców i przegranych transformacji było bardzo bolesne. A Gini skoczył w ciągu pierwszej dekady z 0,25 do 0,35, czyli mocniej nawet niż w Rumunii, Bułgarii albo Słowenii. Owszem, były takie gospodarki, gdzie skok w kapitalizm przyniósł jeszcze mocniejsze nierówności. Jeśli jednak wyeliminować z tej grupy kraje orbitujące w kierunku wschodnim (Rosja i inne państwa postsowieckie), to Polska zostaje w tym gronie w zasadzie tylko w towarzystwie krajów bałtyckich. Skoro więc uznać rosnące nierówności za negatywne zjawisko społeczne, to trudno z taką wiedzą w głowie bronić tezy o wyjątkowości polskich przemian. 

Idźmy dalej. Autorzy opracowań zwracają uwagę, że w pierwszej fazie przemian Polska znajdowała się wśród liderów nierówności ze względu na miejsce zamieszkania. Czyli na linii miasto-wieś. Pod tym względem było u nas nawet mniej równo niż w Rosji. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero po wejściu do Unii Europejskiej.

Oczywiście, niektórzy będą zwracać uwagę, że rolnictwo to mniej produktywna gałąź gospodarki niż przemysł i usługi. W związku z czym bieda na wsi ma tę zaletę, że wygania stamtąd ludzi, zmuszając do migracji zarobkowej. To prawda. Należy jednak pamiętać, że procesy społeczne to nie gra komputerowa, polegająca na przesuwaniu wirtualnych postaci, lecz operacja na żywym organizmie pełnym ludzi z krwi i kości. A władza publiczna, która o tym zapomina, koncentrując się na teoretycznej słuszności swych poczynań, przypomina złego gospodarza z dowcipu – tego, który chciał oduczyć swego konia jeść. Po pewnym czasie koń zdechł. Gospodarz zaś – zamiast przyznać się do błędu – głosił, że jego eksperyment bliski był powodzenia.

I jeszcze jeden wskaźnik przeczący tezie o wirtuozerii polskich przemian. Nawet dziś często słychać w Polsce narzekania na niski współczynnik zatrudnienia. Czyli – mówiąc po ludzku – na to, iż zbyt mało osób w wieku produkcyjnym faktycznie u nas pracuje. Niestety, nikt zazwyczaj nie przypomina, że to rodzaj gorzkiego spadku po czasach transformacji, gdy kolejne rządy próbowały za wszelką cenę tuszować rosnące bezrobocie wynikające ze spadku produkcji przemysłowej oraz efektywnego popytu (skutki balcerowiczowskiej terapii szokowej). Doszło więc do tego, że współczynnik zatrudnienia spadł z 75 proc. (rok 1989) do 55 proc. pod koniec lat 90. Przez niemal dekadę szorował po dnie i dopiero wtedy zaczął się podnosić. Wciąż jednak jest niski w porównaniu z krajami takimi jak Czechy, Słowenia albo Estonia.

Oczywiście w omawianych pracach znaleźć można również wiele dowodów na skuteczność polskich rozwiązań. A jeszcze częściej na ich zupełną zwyczajność czy – nieraz –  przypadkowość. Ale przecież nie o to chodzi. Transformacja to nie bieg o olimpijskie medale. Ani współzawodnictwo o tytuł kapitalistycznego stachanowca. To skomplikowany proces, który w każdym przypadku był trochę inny. Pamiętajmy o tym, gdy kolejny raz ktoś będzie próbował nas przekonać, że Balcerowicz i spółka osiągnęli wyniki „absolutnie nadzwyczajne”. I gdyby nie oni, to byśmy klepali biedę jak jacyś „tamci”.

POLECAMY: "Woś się jeży" - autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "TP"

 

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej