„Położę się przed czołgiem, nie puszczę”. Korespondencja z Ukrainy

Na skutek rosyjskiej inwazji kolejne miejscowości na Ukrainie trafiają pod ostrzał, a liczba ofiar cywilnych gwałtownie rośnie.

11.03.2022

Czyta się kilka minut

Ludmiła Bondarewa pokazuje zdjęcie chóru ludowego / FOT. PAWEŁ PIENIĄŻEK /
Ludmiła Bondarewa pokazuje zdjęcie chóru ludowego / FOT. PAWEŁ PIENIĄŻEK /

Dochodziła szesnasta, gdy coś strasznie huknęło. 61-letni Anatolij wraz z żoną Switłaną zerwali się na równe nogi. Natychmiast zniknął prąd. Gdy Anatolij wyszedł na zewnątrz, zobaczył, że ściana jego domu jest podziurawiona odłamkami. Podobnie samochód. Nie trzeba było prowadzić długich oględzin, by przekonać się, że auto nadaje się tylko na złom. Na ziemi leżały gałęzie. Pocisk rozbił się o drzewo orzechowe.

Sąsiad Ihor miał szczęście – niewiele brakowało, by ładunek uderzył wprost o front jego domu. Ale mężczyźni nie myślą o wyjeździe. Anatolij od urodzenia mieszka w Kałyniwce i nie zamierza tego zmieniać. 

Kilka godzin później we wsi znowu huczało. Tym razem rakieta rozleciała się na kawałki w powietrzu i uszkodziła kilka domów w niedalekiej odległości od posesji Anatolija. W dachu jednego z nich była wyrwa o średnicy mniej więcej metra. Odłamki posiekały ciało starszej kobiety, która akurat zbierała się wraz z mężem, by zejść do piwnicy. Straciła dużo krwi, ale udało się ją dowieźć do szpitala. Jeszcze dobę później lekarze wciąż nie byli w stanie wyciągnąć z niej wszystkich kawałków metalu.

Po kilku minutach naszej rozmowy słychać wystrzeliwane baterie systemu rakietowego Grad. To ukraińska artyleria, ale wkrótce może przyjść odpowiedź. Anatolij, Switłana i Ihor spieszą się ukryć do piwnic.

Przewodniczący w pogotowiu

46-letni Wadym Bułkot może mówić o szczęściu. Odłamki zniszczyły mu płot, wbiły się w ścianę, rozbiły okno i wleciały do gabinetu jego żony. Bułkot wywiózł ją i syna na zachodnią Ukrainę, więc pokój był pusty.

– To prywatne budynki mieszkalne, nie ma tutaj obiektów wojskowych – mówi.

Po tych ostrzałach władze hromady kałyniwskiej (odpowiednik gminy) rejonu browarskiego zarekomendowały wciąż obecnym tam mieszkańcom wszystkich sześciu miejscowości, by czym prędzej wyjechali. Sama Kałyniwka to wieś zamieszkała przez niemal 4 tys. osób i znajdująca się 24 km na północny-wschód od centrum Kijowa. Ze wsi wyjechał praktycznie cały personel, został jeden deputowany i przewodniczący całej hromady, czyli właśnie Bułkot. Dlaczego on nie wyjeżdża?

– A kim byłbym, gdybym zostawił ludzi? – odpowiada pytaniem na pytanie. 

Bułkot stara się doglądać wszystkich tak, jak robił to do wybuchu wojny. To mała miejscowość, więc wszyscy się znają. Jedyne, co się zmieniło, to to, że Bułkot nosi kamizelkę kuloodporną pod kurtką. 

Kałyniwka na linii ognia

Dotychczas ludzie wyjeżdżali z Kałyniwki na własną rękę, ale po ostrzale kilku miejscowości przynależących do hromady kałyniwskiej proces nabrał tempa. Do tego ukraińska armia zniszczyła niedaleko kolumnę rosyjskich czołgów. Rosjanie prą stamtąd, by zająć kolejne pozycje w pobliżu Kijowa. Odkąd Kreml rozpoczął inwazję na Ukrainę, zdobycie stolicy pozostaje jednym z kluczowych celów ofensywy. Tym samym rosyjskie wojska stopniowo zbliżają się do Kałyniwki i okolicznych miejscowości.

10 marca władze hromady zorganizowały autobusy, które wywożą kobiety, dzieci i osoby w podeszłym wieku do dworca w Browarach. Stamtąd mogą się udać do Kijowa i szukać transportu do bezpieczniejszych części Ukrainy. 

– Sytuacja się pogarsza, jesteśmy na linii ognia – mówi Bułkot. – Jak ucichnie, niech od razu wracają do domów.

Pierwszy autobus wyjechał o dziesiątej. Przyszło na niego tylko siedem osób. Ten o czternastej cieszył się już większą popularnością. Kobiety w różnym wieku i dzieci ze skromnymi bagażami zajmowały kolejne miejsca. Wkrótce brakło miejsc siedzących i po pasażerów przyjechał jeszcze jeden pojazd. 

– Trzymaj się! Pisz! – mówi przez łzy kobieta, chyba do matki.

Obejmuje ją.

– Dobrze – cicho odpowiada tamta. 

Oczy Bułkota są przeszklone. Odwraca się ode mnie i autobusu. 

Wiem, kiedy nasi walą

Przy zapełniającym się pojeździe stoi grupa ludzi, w tym dwójka dzieci. Ostatnio większość czasu spędzają w piwnicy. Panuje tam ciasnota, większość miejsca zajmują rury. Ale jest ciepło, dochodzi prąd, przynieśli tam wodę. Wśród przyglądających się ewakuacji stoi 68-letnia Ludmiła Bondarewa.

– Wczoraj było strasznie. Grzmiało, rakiety latały nad nami, sypał się tynk – mówi.

Głos się jej łamie, łzy ciekną po policzkach. Bondarewa wskazuje na matkę, która na rękach trzyma dziecko.

– Mieszka z nami niemowlę. 1 marca skończyło pięć miesięcy. Jak to można wytrzymać? – pyta retorycznie i szlocha. 

Bondarewa wyklina prezydentów Władimira Putina i Aleksandra Łukaszenkę, także zwykłych Rosjan. Przeprasza za emocje, których nie jest w stanie powstrzymać. Nie może im wybaczyć, że podnieśli rękę na jej Kałyniwkę i kraj. W międzyczasie słychać odgłosy artylerii.

– Wiem, kiedy to nasi walą. Ale jak już tu coś leci, świszczy, to zupełnie inny dźwięk – wtedy nie chowa się do piwnicy.

Prowadzi mnie do mieszkania. Idzie przez małą kuchnię i wąski korytarz, by pokazać pokój. Chwali się papugą i żartuje, że to jej partyzant. Pokazuje ikony, które wyszywa od siedmiu lat – zawiesiła nimi praktycznie całe wolne miejsce na ścianach. Wszystkie święciła w tutejszym kościele. Ponadto od trzech dekad jest solistką w miejscowym chórze ludowym. 


Czytaj także: Kreml tępi wszelkie próby mówienia prawdy o wojnie w Ukrainie. 


 

– Gdzie my nie byłyśmy! Estonia, Łotwa, Murmańsk, całą Białoruś zjeździłyśmy – mówi Bondarewa.

Pokazuje zdjęcie z zespołem. To przynajmniej trzydzieści kobiet ubranych w kolorowe stroje ludowe. Jak twierdzi Bondarewa, znaczna część chóru wyjechała. Ona jednak nie zamierza się ruszyć z Kałyniwki, bo tutaj się urodziła.

– Wezmę ikonę, położę się przed czołgiem, ale nie puszczę. To moja ziemia i rodzona wieś. Kocham ją – mówi Bondarewa.

Niedługo po tym, jak wychodzimy z jej mieszkania, dwa autobusy odjeżdżają pod eskortą policji w stronę miasta Browary, oddalonego od wsi o jakieś 3,5 km. Stamtąd ewakuowani spokojnie odjadą do Kijowa.

W oczekiwaniu na rannych

Samodzielnie zorganizowanym transportem wieś Zalissia (ok. 7 km na północ od Kałyniwki) opuszczali 43-letni Serhij wraz z żoną, 14-letnią córką i 4-letnim synem. Miejscowość zajęli Rosjanie, okopali się w niej. Serhij wraz z małżonką postanowili, że trzeba wyjechać w spokojniejsze miejsce.


Anna Łabuszewska: Zdjęcia z bombardowanego szpitala położniczego w Mariupolu obiegły cały świat. I tylko minister Ławrow ich nie oglądał.


 

Ruszyli samochodem w stronę Kijowa za plecami mając rosyjskie pozycje. Usłyszeli strzał, prawdopodobnie w powietrze. Serhij lekko przyhamował, ale po chwili wdepnął gaz, chcąc odjechać jak najszybciej. Wtedy rosyjscy żołnierze zaczęli strzelać w ich samochód. Kule przebijały karoserię. Potem musieli walnąć z czegoś mocniejszego, bo świsnęły odłamki. Na przestrzelonych oponach Serhij z rodziną dojechali do szpitala w Browarach. 

Na szpitalnej ławce Serhij siedział z bandażem na głowie i ręce omotanej tak, że wyglądała jak biało-czerwona buława. W trakcie ataku urwało mu dwa palce. Jego córka została ciężko ranna, ma także złamaną kość ramienia. Żona i syn wyszli z tego bez draśnięcia. Choć 4-latek wciąż wyglądał na przerażonego tym, co się stało.

Tylko w ciągu dwóch dni do szpitala w Browarach przywieziono osiemnstu rannych cywilów, w większości cywilów z ranami postrzałowymi lub odłamkowymi. Niektórzy z roztrzaskanymi kośćmi i kończynami do amputacji. Sześć osób zmarło.

Od 24 lutego ONZ udało się ustalić, że zginęło przynajmniej 549 cywilów, a 957 raniono. Najprawdopodobniej jednak liczby są dużo wyższe. Lekarze, choć wykończeni, nie mają wątpliwości, że naprawdę ciężka praca dopiero przed nimi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej