Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jedna trzecia polskich emerytów zakończyła pracę w wieku młodszym niż ustawowy, co sprawia, że ich świadczenia są dotowane. Wszystkie wcześniejsze emerytury pochłaniają 14 mld zł rocznie, co oznacza, że każdy pracujący płaci rocznie 1 200 zł na ich sfinansowanie. Oczywiste jest, że w związku z sytuacją na rynku pracy oraz zapowiedziami zniesienia (lub przynajmniej ograniczenia) szczególnych uprawnień zjawisko to się nasila. W roku ubiegłym, na 140 tysięcy przyznanych emerytur aż 110 tys. stanowiły emerytury wcześniejsze.
Nie jest to ani słuszne, ani sprawiedliwe. Za to bardzo kosztowne, owe 14 mld zł dotacji do świadczeń przedterminowych to w przybliżeniu tyle, ile wynosi deficyt ZUS i jedna trzecia deficytu budżetowego. Narastanie tego zjawiska, połączone z niekorzystnymi zmianami demograficznymi, musi prowadzić nie tylko do katastrofy finansowej systemu ubezpieczeń społecznych, ale do destabilizacji finansów publicznych.
O tym wiadomo było od dawna. I dlatego w 1999 r. wprowadzono kapitałowy system emerytalny oparty na prostej zasadzie - tyle otrzymujesz emerytury, ile uskładałeś na swoim koncie emerytalnym. Dzięki radosnej twórczości tzw. dobrych ludzi zatrzymaliśmy się jednak w pół drogi, utrzymując furtkę dla rozwiązań dyskrecjonalnych. Zrezygnowano bowiem z elastycznego wieku emerytalnego, który w ogóle likwidowałby pojęcie wcześniejszych świadczeń. Przy takim rozwiązaniu każdy mógłby przechodzić na emeryturę wcześniej, tyle że byłaby ona niższa, chyba, że jego pracodawca - co logiczne w zawodach szczególnego ryzyka - wpłaca dodatkową składkę. Skutki tego, że zezwolono na polityczne przetargi wokół emerytur są oczywiste i widoczne nie od dzisiaj. Oczywiste, że nasilają się one w okresie przedwyborczym. Bo to bardzo dobry moment, aby pracownicy (także za pomocą kilofów) bronili swych świętych praw, parlamentarzyści pochylali się z troską, marszałek Sejmu i apolityczny kandydat na Prezydenta “pamiętał o 140 tysiącach górników i 200 tysiącach emerytów górniczych i ich licznych (sic!) rodzinach".
Pozostałym obywatelom RP pozostanie tylko jedno. Rachunki, które wyżej wymienieni podżyrowali - zapłacić.