Pod światło

Tu ludzie i ich kościół byli ze sobą sprzężeni. Gdy tłum śpiewał zimą, skroplona para z ust spływała strużkami po polichromiach, jak po błonach żywego ciała. Aż ściany zmęczyły się od modlitw.

29.03.2021

Czyta się kilka minut

Zasłona wielkopostna z przedstawieniem biczowania Chrystusa, początek XIX w.,  kościół św. Jana Chrzciciela w Orawce, marzec 2021 r. / MARCIN ŻYŁA
Zasłona wielkopostna z przedstawieniem biczowania Chrystusa, początek XIX w., kościół św. Jana Chrzciciela w Orawce, marzec 2021 r. / MARCIN ŻYŁA

Postawili go Polacy, mówiący językiem, który Słowacy uznają za swój, na Węgrzech. W połowie XVII wieku, jakieś sto lat po tym, gdy dziesięciorgu wołoskim pasterzom, w zamian za szesnaście lat wolności od danin, pozwolono wykarczować las i zbudować domy.

Kościół był nowym założeniem świata. Miejscem, gdzie – choć nikt jeszcze nie słyszał o Wielkim Wybuchu – czas znów dążył ku początkowi. Otrzymał wezwanie św. Jana Chrzciciela in desertum, czyli „na puszczy”, bo na rubieżach królestwa, przy drodze, którą od sąsiadów z północy sprowadzano sól i miedź, działo się tak niewiele, że z początku wszystkie wsie nazwano tak samo, od rzeki i krainy, do której należały – Orawka.

NAJSTARSZA KURTYNA ma datę: 1676. Mierzy prawie cztery na pięć metrów. Powstała z kilku zszytych ze sobą pasów, które, pewnie wcześniej, uzyskaną z kory farbą zabarwiono na brązowo. Potem nałożono kleisty podkład. Na nim, temperą, cierpliwie malowano Maryję trzymającą ciało Jezusa po zdjęciu z krzyża i aniołów obecnych na Golgocie.

Znacznie większe musiało być to płótno w oczach tych, którzy palili świecami. Płomienie, drgające od ruchomego powietrza – nieszczelny kościół stał na wichrowym wzgórzu – choć same słabe, wspólnie rzucały poblask na Matkę i Syna. Krzyż w tle niknął już w mroku. Kurtyna zwisała luźno i na ściany w drewnie, wtedy jeszcze bez polichromii, musiał padać wahliwy cień.

Większe też drżenie budziła wtedy historia Męki, większe niż teraz, gdy elektryczny żyrandol oświetla równo szczegóły czterech tkanin – najstarszej z Pietą, i trzech młodszych, wykonanych w XIX wieku, ze sceną biczowania, Matką Boską Bolesną i Marią Magdaleną Pokutującą. Są to jedne z ostatnich, wciąż pełniących funkcję liturgiczną zasłon wielkopostnych na terenie dzisiejszej Polski.

Sprawności sześciu mężczyzn trzeba, żeby w piątek przed piątą niedzielą Wielkiego Postu, po wieczornej drodze krzyżowej, zawiesić je w kościele. Wychodzi się na wieżę, podnosi włazy w podwójnej podłodze i tak dostaje do warstwy z polichromią. Przez nią przepycha się sznury, spuszcza je do podłogi, tam inni wiążą je do drągów, ostrożnie, żeby nie szarpnęło, równo, by na żadnym końcu tkanina nie została – „powoli, panowie, powoli!” – zanim zaczęto korzystać z telefonów, krzyki niosły się daleko po wzgórzu.

Aż do Wielkiej Środy, kiedy nawinie się je z powrotem na bale i odstawi na rok w bezpieczne miejsce, wiszą tak cztery kurtyny w orawczańskim kościele.

PÓŹNIEJ, WIELE LAT PÓŹNIEJ, każda strona miała własną interpretację, czym jest ta stara, drewniana świątynia.

Dla Polaków stała się symbolem rekatolizacji Górnej Orawy, na której wtedy, gdy go budowano, stało więcej kościołów protestanckich. Aż w końcu: „Luterani, kie widzieli, że nie ma żartów, zaczeni zmykać po jednym, gdzie który mógł. No i prawie szyćcy pouciekali, ba jacy ten ik pastor nie chciał opuścić swojego kościoła i tam na progu zginął od siekiery”.

Dla Węgrów została najdalej na północ wysuniętym pomnikiem ich kultury. Do dawnej granicy z Galicją jest stąd tylko sześć kilometrów. Przyjeżdżają tu do dziś, na swoje groby, patrzą na swoich królów, niektórzy myślą może o Siedmiogrodzie albo równinach Wojwodiny, innych kresach dawnej potęgi.

Słowacy patrzyli na kościół jak na symbol pogranicza gorali, ludzi stąd, na którym czymś zwykłym była wielowiara – czerpanie z tradycji sięgających tu religii, odprawianie obrzędów i rytuałów, których źródła tkwiły jeszcze w czasach archaicznych.

Różne były te interpretacje, ale zostawiano je na zewnątrz, przed drzwiami.

WSPOMNIENIA: „Były bardzo grube kotary, które izolowały chłód. Tak grube, że nikt ich nigdy nie prał. Kurz siedział w tych kotarach, nie byłam w stanie ich odsłonić, bo były ciężkie, próbowałam je przepchnąć siłą ciała, nie dało się nie dotknąć ich nosem, zapach tamtego kurzu czuję do dziś”.

„I wilgotnego drewna. Te wszystkie drewniane podłogi przed Wielkanocą szorowano szczotkami ryżowymi. Woń drewnianych kościółków z kotarami to właśnie kurz i, równocześnie, te czyste, drewniane podłogi”.

W Orawce nie ma już kotar. Proboszcz mówi, że na nic by się zdały, zimą chłód bije od posadzki w kamieniu i kościół jest wtedy jak świat wokół – cichszy, na granicy zamarznięcia. I szorować nie ma czego. Na którejś ze starych grafik była podłoga z desek, ale jaki sens ma poprawianie doskonałego? Opiekunka kościoła zmierzyła wysokość do stropu. Przy chórze jest o dziesięć centymetrów mniejsza niż przy ołtarzu. Stojący z tyłu nie musieli podnosić się na palcach, by patrzeć na cień księdza za ciemną zasłoną.

A może, dzięki tej mniejszej o dziesięć centymetrów przestrzeni, zyskiwały też śpiewy i dźwięk z jednych z najstarszych teraz w Polsce organów? Tu, z tyłu, ludzie i ich kościół byli ze sobą sprzężeni. Gdy tłum śpiewał zimą, skroplona para z ust spływała strużkami po polichromiach, jak po błonach żywego ciała. Aż ściany zmęczyły się od modlitw.

Ten chłód ocalił orawczańskie malowidła – tak prawdziwe, że chce się dotknąć, by uwierzyć, że to nie mur, nie kamień. Od 360 lat kościół był nieustannie wietrzony, oszczędziły go katastrofy naturalne, fronty przesuwały się niżej. Kilka zaraz, gwałty i rabunki armii Sobieskiego, dwa „zamarznięte lata” pod rząd bez okresu wegetacyjnego – krótka jest jak na tę część świata lista skarg do historii.

Co roku wieszano więc wciąż wielkopostne kurtyny. Choć nie było nakazu, stosowano je jako dekoracje. Pomagały w kontemplacji, uczyły, przygotowywały do Wielkanocy. Do Orawki dotarły jako część starej tradycji, rozpoczętej dawno temu przez Żydów, później kontynuowanej w alpejskich klasztorach, z roku na rok zwiększającej zasięg o kolejne parafie Europy.

ALE BYŁY TEŻ STĄD, bo liturgiczny zwyczaj spotkał się, po drugiej stronie drogi, z tradycjami regionu.

W połowie XVIII wieku w okolicznych wsiach aż ćwierć tysiąca rodzin utrzymywało się z tkania płótna. Jeszcze za Austro-Węgier produkowano tu dwa tysiące kilometrów materiału rocznie. Platenicy – handlarze płótnem oraz mieszankami lnu i bawełny – po Wielkanocy pakowali na wozy drewniane skrzynie z towarem i ruszali w dal. Do Chorwacji, na Krym, a nawet do północnego Egiptu. Chcieli być z powrotem przed Bożym Narodzeniem. Wracali w innych strojach, przywozili kawę i herbatę. Niektórzy nie wracali w ogóle.

W 1786 r., z Zamku Orawskiego, siedziby komitatu, nadeszło zarządzenie cesarza Józefa II. Uprawą lnu trzeba się zająć „nie tylko kobietom, ale i mężczyznom, a zwłaszcza młodzieży, którą praca uchroni przed bezczynnością, złymi manierami i wynikającymi z nich potem występkami i nieprawością”.

Moczono więc len w kadziach z indygo, w farbiarni naprzeciw kościoła, tak długo i tak wiele razy, aż niebieski przeszedł w granat, a granat stał się czarnym.

STO JEDEN LAT TEMU, gdy na nowo rysowano mapy, Orawkę pierwszy raz ­objęły granice Polski. Ale ile by tu flag nie wywieszono, potoki ciągle płyną na południe, do Wagu i Dunaju, droga – szersza przecież, szybsza, międzynarodowa – wciąż prowadzi do Wiednia. Tam, od poniedziałku do piątku, mieszka i pracuje wielu parafian.

Czasem zaskrzypią jeszcze drzwi starego kościoła. Jakoś wyjątkowo ludzie lubią się w nim modlić. ©℗

 

Korzystałem z monografii „Sacrum na płótnie malowane” Ewy Kocój, Marii Borczuch-Białkowskiej i Lucyny Borczuch (Kraków 2021). Fragment podania o wypędzeniu luteran z Podwilka w opracowaniu Andrzeja Jazowskiego („Powieści ludu orawskiego”, Kraków 1960).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2021