Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I który od dłuższego czasu jest praktycznie nieobecny, bo politykę zagraniczną Niemiec w sprawach kluczowych - jak relacje ze Stanami Zjednoczonymi i z Rosją - kształtuje przede wszystkim kanclerz Gerhard Schröder.
I to jak kształtuje: na nikogo Władimir Putin nie może liczyć w Europie tak, jak na niego. Gdy w Kijowie Putinowi powija się noga, kiedy w Hadze musi wysłuchiwać od unijnych polityków i dziennikarzy nieprzyjemnych pytań o Ukrainę (albo o Czeczenię), wtedy z pomocą spieszy Schröder. Drug Gerhard pocieszy, zaprosi na prywatną kolację do swego domu, udzieli wsparcia. Nie, nie będzie się wtrącać w wewnętrzne sprawy Rosji, pardon: Ukrainy. I powtórzy, że żaden kraj Unii Europejskiej nie ma tak mocnych i dobrych politycznych kontaktów z Kremlem, jak Niemcy (a właściwie niemiecki rząd, bo spora część niemieckiej opinii publicznej wcale nie podziela pochlebnej opinii Schrödera o Putinie).
Zaś rosyjski prezydent wie, co to wdzięczność. Aż 60 pociągów typu Intercity sprzeda Rosjanom niemiecka firma Siemens. Podpisany w minionym tygodniu - przy okazji spotkania Schröder-Putin w Hamburgu, na niemiecko-rosyjskich konsultacjach międzyrządowych - kontrakt opiewa na 1,5 miliarda euro i zawiera opcję na sprzedaż kolejnych 90 pociągów. Władimir popiera też starania Gerharda o stałe miejsce dla Niemiec w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. No i nie podniesie cen surowców (30 proc. importowanej przez Niemiec ropy oraz 40 proc. gazu pochodzi z Rosji). I żeby Gerhard mógł się czymś pochwalić w Brukseli, rzuci na odchodnym, że jest otwarty na jakąś formę zaangażowania się Unii w problemy Czeczenii. A że zapomni o tym, nim prezydencki samolot wyląduje w Moskwie, a następnego dnia skarci Zachód za “mieszanie się" w sprawy rosyjskie, tzn. ukraińskie? Nic to, w końcu pociągi Siemensa to także ileś miejsc pracy w Niemczech.
Tylko czy ta oficjalna niemiecka polityka wobec Rosji nie jest już aby trochę sprzeczna z polityką Unii? Czy kanclerz nie przesadza nie tylko w werbalno-symbolicznym naskakiwaniu Putinowi? Czy nie wkracza na osobną drogę w polityce wobec Kremla? Drogę, która dość, że nie pokrywa się z tym, o czym w prelekcjach i wywiadach tak chętnie opowiada Joschka Fischer, to odbiegać zaczyna od wspólnej (czy “jeszcze wspólnej") polityki całej Unii wobec Rosji? I czy - pytanie ostatnie, ale nie mniej ważne - to nie zwykli Rosjanie stają się ofiarami zabiegów Schrödera o niemieckie miejsca pracy? Bo przecież Władimir, ten “czysty jak łza demokrata" (słowa kanclerza) nie kryje się z poglądem, że “sterowana demokracja" (czytaj: autokracja) to najlepsza forma rządów, na jaką Rosjanie zasługują. I to w języku Władimira słowo “społeczeństwo obywatelskie" pojawia się wymiennie ze słowem “anarchia" (a język, jak mówią, to człowiek).
To prawda, w Europie Zachodniej nie tylko Schröder trwa w przekonaniu, że należy “rozumieć Wschód" (czytaj: akceptować wszystko, co czyni Kreml), bo priorytetem powinna być Rosja stabilna, a gwarancją stabilności jest silna władza, czyli Putin, ten nowy Piotr Wielki, który wprawdzie wymordował spory procent narodu czeczeńskiego, ale przecież modernizuje kraj. Problem w tym, że coraz więcej ludzi, którzy Rosję znają trochę lepiej niż niemiecki kanclerz, ma wątpliwości, czy gwarantem stabilnej Rosji jest właśnie Putin. I czy Rosjanie - a także Ukraińcy i Białorusi - zasługują tylko na “sterowaną demokrację".